Rozdział dwudziesty czwarty: wizyta nieznajomego mężczyzny

506 26 49
                                    

Tymczasem Will wrócił do swojego mieszkania. Zmarszczył brwi, widząc ze drzwi są otwarte. Wszedł nerwowym krokiem do mieszkania i zaczął przeklinać głośno, widząc że Harry gdzieś zniknął. Wyjął paczkę papierosów, po czym odpalił jednego i chwiejnym krokiem poszedł do kuchni. Usiadł na krześle przy dużym stole i rozmyślał co teraz zrobić. Bądź co bądź Harry gdzieś uciekł i nie wiadomo gdzie o teraz jest. Oczywiście mógł podzwonić po szpitalach czy przypadkiem nie ma tam tego przychlasta, ale przecież Potter mógł powiedzieć już wszystko policji i wtedy byłby spory kłopot. 

Myślał nad tym jak bardzo nienawidzi tego dzieciaka, gdy nagle zza jego pleców odezwał się czyiś męski głos. 

– Witaj, William. 

Mężczyzna od razu odwrócił się głową do nieznajomego, następnie szybko wstał i sięgnął po nóż kuchenny z szuflady, gotowy by się bronić. Nieznajomy tylko zaśmiał się na ten czyn. 

– Nie bój się, nic ci nie zrobię. – Mężczyzna usiadł na krześle, patrząc na Willa. – Jestem Antonin Dołohow. Również znam Harry'ego Pottera i z całego serca go nienawidzę. Ty też? – Uśmiechnął się chytrze. 

– Kim ty kurwa jesteś i jak wszedłeś do mojego mieszkania?! – wrzasnął Will. 

– Jestem dawnym przyjacielem Harry'ego. Niestety ten również mnie zdradzał, podobnie jak ciebie. Chciałbym się nim zemścić, teraz, gdy znacznie go osłabiłeś. 

– O czym ty kurwa mówisz?! Jak go osłabiłem?! On zawsze był słaby!

Dołohow wybuchł śmiechem. 

– Nie wiesz o tym prawda? Harry jest czarodziejem, używa magii. – Oparł się wygodnie o krzesło. 

Will przed chwilę nic nie mówił. Po chwili wybuchł niepohamowanym śmiechem. 

– Ty jesteś zjebany! Wypierdalaj z mojego domu albo wezwę gliny!

Śmierciożerca wyjął swoją różdżkę z kieszeni i szybkim ruchem zamachnął się nią, wymawiając ciche "Wingardium Leviosa". Nóż Willa poleciał ku górze. William patrzył się to na nóż, to na nieznajomego. 

– Jak to zrobiłeś?!

– Mówiłem ci już, że istnieje magia. Jestem czarodziejem. 

– Oddaj mi swoją moc! – wrzasnął, biorąc kolejny nóż i przycisnął go do gardła Dołohowa. Zdawał sobie sprawę, że brzmi co najmniej jak jakieś 6 letnie dziecko, które wymyśla sobie niestworzone rzeczy, lecz wizja, iż mógłby mieć tą mocą wszystko, no cóż... wizja ta była nadmiernie kusząca. 

Mężczyzna pokręcił z politowaniem głową. Miał wrażenie, że rozmawia z dzieckiem, a nie dorosłym facetem. 

– Słuchaj... obserwowałem cię od dłuższego czasu. Widziałem co robiłeś Harry'emu i nie ukrywam, że fajne macie te aparaty fotograficzne, które wszystko zapisują. – Uśmiechnął się. Po chwili jego mina zrzedła. – Albo mi pomagasz, albo zabiję cię w tej chwili. Nawet nie zdążysz mrugnąć powieką. To jaaaak, ptysiu? 

Will wiedział, że nie ma dużo czasu na rozmyślania nad tym, czy warto zaufać nieznajomemu, więc od razu się zgodził.

– W porządku. – Will zmarszczył brwi. – Co mam robić?

– Na początek powiedz mi gdzie jest Harry?

– Nie wiem. Uciekł gdzieś. 

– Ma jakiś znajomych z którymi rozmawia o wszystkim? 

Livin' La Vida Loca [Drarry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz