Rozdział 6

262 10 1
                                    


            Nadine siedziała przy swoim wręcz pedantycznie, idealnie uporządkowanym biurku, w skupieniu przygryzając końcówkę zatemperowanego już niemal do kształtu bardzo małego ogryzka ołówka. Z niezadowoleniem przekrzywiła głowę świdrując wzrokiem  wykonany na technicznym papierze szkic, nad którym właśnie pracowała. A raczej pracowałaby, gdyby nie to, że jej poczynania natrafiły na najgorszą z możliwych przeszkód– brak weny, a co za tym idzie, kompletne niezadowolenie, stając tym samym w martwym punkcie beż żadnej możliwości ruszenia naprzód. Nie podobało jej się to, co widziała. Jej impresja, jeśli chodzi o wykonywane przez nią dzieło była banalnie prosta – od pierwszych kresek wiedziała, czy rysunek spełni jej wszystkie oczekiwania, lecz tym razem próbowała oszukać samą siebie. Niestety, bez skutku. Wydawało jej się, że twarze naszkicowanych przez nią postaci nie oddawały w pełni ich rzeczywistego piękna, a proporcje są zachwiane w dziwnie nienaturalny sposób. Wyrwała ze szkicownika kartkę i zmiąwszy ją w małą kulę, bezbłędnym rzutem umieściła potencjalny szkic w stojącym pod drzwiami koszu na śmieci. Czuła się zawiedziona. Nie tylko tym, że nie potrafiła sama dostrzec, o co jej chodzi, ale i tym, że dawno wybiła już północ, a ona wciąż nie miała projektu na jutrzejsze zajęcia z rysunku. Lekcje u Madame Lefay były czymś, na czym bardzo jej zależało, dlatego też do niesamowitej wręcz momentami frustracji doprowadzało ją, gdy nie potrafiła czegoś zrobić. Wizja w jej umyśle była piękna, lecz palce nijak nie potrafiły przenieść jej na papier. Westchnęła z dezaprobatą, ukrywając twarz w dłoniach. Nie zamierzała tak łatwo się poddawać, jednak nie widziała też żadnej opcji, która przywróciłaby jej wenę twórczą i pomogła narysować coś, co w pełni ją usatysfakcjonuje. Spróbuje jeszcze raz, ale najpierw napije się herbaty, przeszło jej przez myśl – zawsze powtarzała, że cud to inna nazwa na ciężką pracę, dlatego też we wszystko co robiła, wkładała całą siebie. Przetarłszy oczy dłońmi podniosła się z okrągłego, obrotowego krzesła i stanęła na środku białego, puchatego dywanu, zajmującego centralną część jej dużego, pomalowanego na malinowo pokoju. W skąpanej w mroku nocy sypialni Nadine cicho rozbrzmiewały dźwięki Radioactive zespołu Imagine Dragons. Złapała w dłoń stojący na szafce nocnej, dawno już opróżniony do ostatniej kropli kubek po herbacie i skierowała się w stronę prowadzących na dół schodów. W domu panowała niemalże przerażająca cisza, przerywana tylko ciężkim odgłosem chrapania jej ojca. Zeszła po schodach ostrożnie, wodząc dłonią po ścianie, by mieć jakieś, nawet najbardziej nikłe poczucie oparcia. Uwielbiała noc przez jej tajemniczość i nieprzenikniony mrok, w którym czaiły się wszystkie ludzkie sny, pragnienia i niespełnione nadzieje. Zszedłszy ze schodów,  powoli stawiając stopy jedna za drugą, skierowała się w stronę kuchni. Ciszę przerywały pojedyncze pluski spadających na dno umywalki kropel wody, prowadząc dziewczynę do celu. Brak światła sprawił, że poruszała się jak ślepiec, po omacku, jednak ona nie bała się ciemności. Doszedłszy do celu, dopiero wtedy zapaliła znajdujące się nad zlewem światło składające się z kilku wmontowanych w dolną część  wiszącej nad blatem szafki lampek i napełniła czajnik wodą. Otworzyła drzwiczki  z ciemnego drewna, po czym zaczęła powoli opróżniać zawartość ściennej szafki, wyjmując z jej wnętrza po kolei pudełka z różnymi rodzajami herbat i stawiając je w równym rządku na blacie.  Powiodła palcem po opakowaniach i blaszanych puszkach, zastanawiając się, na którą herbatę tym razem miała ochotę. Wybrała czarną z płatkami róży. Schowawszy pudełka na swoje miejsce, umieściła torebkę w dużym, białym kubku i zalała ją gorącą wodą.  Przyjemny, różany zapach połaskotał jej nozdrza, a dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Poczuła spływające na nią niczym ciężka fala zmęczenie. Dawno powinna już spać, jednak wciąż miała coś do zrobienia. Wziąwszy kubek w dłoń zgasiła za sobą światło i ponownie wspięła się po schodach na górę, do swojej sypialni. Przez okno dostrzegła bladą żółtość latarni, której żarówka najwidoczniej musiała się już wypalać. Pomieszczenie oświetlał gasnący powoli blask stojącej na parapecie świeczki, wydzielającej przyjemną, karmelową woń. Nadine postawiła na biurku kubek i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chwyciwszy w dłoń ołówek, zaczęła kreślić na papierze zdecydowane linie. Od tamtej pory trzy godziny upłynęły niemal niezauważenie. Cały czas siedziała przy biurku pochłonięta tworzeniem. Była w swoim świecie cieni, linii, faktur, dokładnie pokrywających chropowaty papier miękkich ołówków, czarnego węgla i delikatnego atramentu, którym nadawała kontury za pociągnięciem specjalnego piórka. Postaci wychodziły spod jej trzymających w skupieniu ołówek palców, jak powieść spod pióra najzdolniejszego pisarza u szczytu kariery. Z czasem boki jej dłoni zaczęły pokrywać ślady węgla, które przenosiła na twarz, odgarniając luźno wypadające z koczka kosmyki włosów. Ani przez chwilę z zaciśniętych w wąską kreskę ust nie zniknął wyraz pobożnego skupienia. Gdy słońce zaczęło wschodzić blado nad horyzontem, szkic był ukończony. Przedstawiał kobietę ubraną w długą  suknię z trenem, trzymającą w dłoniach o białych rękawiczkach rozpościerającego skrzydła gołębia. Jej twarz zasłaniała typowa wenecka maska, a tło stanowiły kanały pełne przepływających powolnym, sennym ruchem, czarnych gondoli. Choć rysunek był czarno-biały, postaci wydawały się mieć własne życie, zupełnie jakby zaraz miały wyjść z papieru niczym z magicznej fotografii i stąpać po świecie ludzi. Z zadowoleniem wypisanym na pobladłej ze zmęczenia twarzy odwróciła szkic, napisała na nim dzisiejszą datę i tytuł, który jako temat zadała jej Madame Lefay, Miasto snów. Nie poszła do łazienki umyć rąk. Nie schowała do pudełka przyborów, ani nie umieściła rysunku w specjalnej, przeznaczonej do tego dużej teczce. Na miękkich nogach opadła na łóżko i przytulając się do bladoróżowej pościeli zamknęła oczy pozwalając, by sen wziął ją w swoje objęcia lekko i niezauważenie.

A milion little pieces | 1DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz