Rozdział 35

41 4 0
                                    

Rozdział ten dedykuję autorce najwspanialszych komentarzy na świecie, dziękuję ci <3

Pragnę was poinformować, a raczej pochwalić się, że prace nad "A milion little pieces" zostały zakończone, a opowiadanie w całości znajduje się już na moim komputerze, całe i zdrowe, więc rozdziały będą pojawiały się regularnie :3

***


Rosemary dostała tego poranka dość nietypowy telefon. Dzwoniła Monique, jedna z jej popularnych znajomych z czasów liceum. Choć nie odzywały się do siebie od dobrych kilku miesięcy, a Rose mogłaby przysiąc, że to koniec ich krótkiej, płytkiej i dość burzliwej znajomości, dziewczyna jak gdyby nigdy nic zadzwoniła, by zaprosić ją na imprezę, którą organizowała dla studentów swojego wydziału, jednak wspaniałomyślnie przeszło jej przez nieskażoną myślą głowę, że może warto odnowić stare znajomości. Blondynka trajkotała, jak nakręcona katarynka, a jej słowa Rosemary wpuszczała jednym uchem, a drugim wypuszczała bez większego zainteresowania. Początkowo była niemal stuprocentowo pewna, że po prostu grzecznie odmówi, lecz im dłużej przechadzała się po pustym mieszkaniu słuchając paplaniny samozwańczej paryżanki pomyślała, że może pójście tam wcale nie byłoby takim złym pomysłem.

-Wiesz, może wpadnę. Dzięki, to cześć – rozłączyła się z głośnym westchnięciem i nieopisanym uczuciem spływającej na nią ulgi. Przez myśl przeszło jej pytanie, jakim cudem mogła spędzić z tą dziewczyną trzy lata w jednej ławce, lecz w następnej chwili potrząsnęła głową dziękując losowi, że jest to już jedynie przeszłość. Od czasów liceum sporo się zmieniło. Pracowała, znała wartość pieniądza, zamiast tak jak Monique polegać jedynie na bogatych rodzicach. Nie chciała jednak w tej chwili zaprzątać sobie nią dalej myśli. Mogłaby teraz zadzwonić do Louis'a. Tak, chyba powinna to zrobić. Na pewno ucieszyłby się, gdyby zaproponowała mu wspólne wyjście. W końcu nie wyobrażała sobie iść tam sama. Jasne, Monique ją zaprosiła, ale pod żadnym pozorem dziewczyna nie zamierzała spędzać w jej towarzystwie całej imprezy. Wykręciła na dotykowym ekranie telefonu znajomy numer – Louis? – w odpowiedzi usłyszała zaspany głos chłopaka – To ja, Rosemary. Zresztą, pewnie ci się wyświetliło i wiesz, że to ja – Jezus, co ona bredziła?

-Czeeść – odpowiedział, a ona usłyszała dźwięk świadczący o tym, że właśnie się przeciągał. Wyobraziła sobie Louis'a leżącego w swoim łóżku w koszul...bez koszulki, przykrytego jedynie niewielkim skrawkiem kołdry, na jej twarz od razu wkroczył szeroki uśmiech, który ukryła ze wstydem przygryzając dolną wargę.

-Wiesz, dzwoniła do mnie dzisiaj znajoma i zaprosiła mnie na przyjęcie, które urządza dla znajomych ze swojej uczelni. Pomyślałam, że gdybyś nie miał żadnych planów...

-O której? – przerwał jej z entuzjazmem w głosie. Chyba właśnie wstał i przechadzał się po pokoju. Dlaczego jej wyobraźnia tak szalała? Rosemary skup się proszę, ty kretynko z kapustą zamiast mózgu, nakazała sobie, jednak nie było to wcale tak proste, jak mogłoby się wydawać. No cóż, nie zawsze możemy panować nad naszymi mózgami, nie ważne jak bardzo byśmy tego pragnęli. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.

-Siódma – odparła i na sugestię wizji chodzącego po pokoju Louis'a sama zaczęła zataczać kółka po własnej, trochę zagraconej, ale jeszcze w miarę przejrzystej sypialni. Po raz kolejny upomniała się, że powinna w końcu posprzątać.

-Jasne. Przyjdę po ciebie, jeśli chcesz – usłyszała w jego głosie powątpiewanie, gdy wypowiadał ostatnie słowa. To tak bardzo do niego nie pasowało. Lou był pewny siebie, kochał żartować a teraz... czyżby się wahał?

-Świetnie. Będę czekać. To do zobaczenia – gdy odkładała telefon na szafkę, usłyszała dzwonek do drzwi. Dziwne, przecież o tej porze powinna być jeszcze sama. Zbiegła na dół zastanawiając się, czy znów będzie musiała przywitać listonosza w jednej z całej kolekcji piżam, z których prawdopodobnie wszystkie były mu już znajome, a jednak widoku, jaki zastała, spodziewała się najmniej. Elementy zaskoczenia były czymś, czego doświadczała w życiu nadzwyczaj często, a jednak wciąż nie potrafiła ich przewidzieć. No cóż, może dlatego, że jak sama nazwa wskazuje, były elementami zaskoczenia.

-Ładnie wyglądasz – przed drzwiami jej mieszkania stał Harry Styles ubrany w koszulę w czarno-białe romby, która nadawała mu wygląd trochę zbyt wysokiego i za mało giętkiego cyrkowca. Przez ramię przerzuconą miał brązową marynarkę w odcieniu mahoniu – fajne portki – spojrzał na jej szare spodnie od piżamy w czarne gwiazdki i bez pytania wszedł do mieszkania, a Rosemary włożyła wszelki wysiłek, by nie udawać zakłopotanej i zaskoczonej.

-Co ty tutaj kurczę robisz? – spytała uświadamiając sobie, że włosy ma związane w kok na czubku głowy, a z jej ramienia luźno zwisa trochę nazbyt przebijająca podkoszulka i poczuła się goła. Nie zbyt goła dla listonosza czy kuriera, ale dla Harry'ego Styles'a już tak.

-Przyniosłem ci kawę – wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wyciągnął zza pleców kubek z dawno już wystygniętym napojem i szarmanckim gestem, w który włożył wiele wysiłku, wręczył go oszołomionej dziewczynie.

-Kłamiesz – stwierdziła pociągnąwszy słusznej wielkości łyk kawy – kubek jest do połowy pusty – wcisnęła mu z powrotem papierowe naczynie i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, zapewniając sobie wygodną, trzymającą jej biust w ryzach pozycję.

-Ale z ciebie pesymistka – pokręcił głową zarzucając trochę już za długimi włosami. Rosemary, szybko, musisz się jakoś odegrać. Dawaj, dawaj, dasz radę.

-Mógłbyś pójść do fryzjera – uniosła z wyższością jedną brew – niedługo będziesz przypominał szczotkę do kibla, zamiast Harry'ego Stylesa ze zdjęcia do dowodu – Tak, dobrze, ale mu pocisnęłaś, brawo!

-Ou, to było niemiłe. Rosemary Hale pokazuje pazurki – zachichotał, jakby jej przytyk wcale nie zrobił na nim wrażenia – Na pewno nie chcesz tej kawy? – Wysunął dłoń z kubkiem w jej stronę, po czym obserwował, jak dziewczyna patrzy na niego z tęsknotą.

-Dobra, dawaj – mruknęła wiedząc, że przegrała i wyciągnęła rękę po napój – Zdradzisz mi w końcu cel swojej wizyty? – Nie dawała za wygraną nawet przez chwilę.

-Przechodziłem i pomyślałem że wpadnę? – spytał ironicznie, jakby sugerując, że spodziewała się nie wiadomo czego, a jednak gdyby powiedział jej, że specjalnie wstał trzy godziny przed Louis'em, spędził masę czasu pod prysznicem i nie mógł zdecydować się między koszulą w romby, a tą we flamingi, pewnie by go wyśmiała. Właściwie stoczył ze sobą walkę tak zaciekłą, ze niejedni zawodnicy wrestlingu mogliby mu pozazdrościć. Poszedł na piechotę do kawiarni, po czym krążył w okolicy jej domu przez pół godziny zastanawiając się, czy powinien zadzwonić do drzwi, a mimo to teraz potrafił przybrać na twarz możliwie jak najbardziej luzacką maskę, by tylko zrobić na niej wrażenie fajnego kolesia. Cholera, nie wiedział, co się z nim działo, wcale nie zależało mu na tym, żeby być fajnym. Po prostu chciałby być tak samo dobry jak Louis.

-Jasne – przeciągnęła to słowo przekrzywiając głowę – zaproponowałabym ci kawę, ale widzę, że już jesteś po – mruknęła – I co ja mam teraz z tobą zrobić? – na twarz Harry'ego wkroczyło niejednoznaczne spojrzenie – Dobra, nie odpowiadaj. Ok?

-Będę milczał jak grób – splótł dłonie za plecami i przez chwilę przyglądał jej się oblizując spierzchnięte wargi. Dziewczyna uniosła jedną brew zastanawiając się, jak mogłaby się go pozbyć. Jasne, jego wizyta ją ucieszyła i to zapewne bardziej niż powinna, lecz nie zmienia to faktu, że zjawił się zupełnie bez uprzedzenia, a ona powinna zacząć szykować się do wyjścia.

-Wiesz Harry... - zaczęła skubiąc kosmyk włosów – zdaję sobie sprawę, że dopiero przyszedłeś, ale niedługo muszę iść do pracy – wszystkie trybiki w głowie dziewczyny uruchomiły swoje działanie by od razu ustawić je na najwyższe obroty.

-Odprowadzę cię – powiedział, a w jego głosie rozbrzmiało zaangażowanie. Ręce wciąż splecione miał za plecami, jednak teraz dodatkowo wodził stopą po drewnianym parkiecie.

-Oh... -zmarszczyła brwi – Dobrze – odwróciła się na pięcie i ruszywszy w stronę schodów ostatni raz spojrzała na chłopaka – Pójdę się ubrać, a ty nie stercz tutaj jak kołek. Nie wiem, poczytaj, przebiegnij się koło domu, jak wolisz – machnąwszy dłonią wbiegła po schodach i z impetem wpadła do pokoju zamykając za sobą drzwi.


A milion little pieces | 1DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz