Jeszcze nie tak dawno, Simon'owi całkiem często zdarzało się słyszeć rozmaite opinie na temat sklepu, który prowadził. Choć włożył w niego sporo pieniędzy, nie wspominając o sercu i wysiłku, zarówno wśród jego znajomych jak i wśród przypadkowych przychodniów, wciąż znajdowały się osoby niezadowolone, potrafiące rzucić jakiś nieodpowiedni, przyprawiający człowieka niemal o atak apopleksji komentarz. Wiedział już wtedy, że wszystkich nie da się zadowolić, lecz nie zmieniało to faktu, że godziło to w jego zdrowie psychicznie, o które swoją drogą starał się dbać, dlatego też jak tylko mógł unikał stresu i wszelkich nieprzyjemności. W końcu jednak zaczął zauważać, że kapryśni przychodnie mają rację, co niechętnie przyznał sam przed sobą dopiero po jakimś czasie. Ściany sklepu były wtedy szare jak niebo ostatnimi dniami, zaś regały świeciły kolorami, lecz nie było w tym jakiejś oczywistej, swoistej harmonii, która powinna cechować tego typu miejsca, by przyciągnąć klientelę. Co więcej, sam sklep zdawał się niczym nie wyróżniać, choć miał rzeszę oddanych, stałych i kupującym asortyment tylko w nim klientów. Nie oznaczało to oczywiście braków w wyposażeniu. Sklep plastyczny, do którego prowadziły kamienne schodki, był jednym z lepiej zaopatrzonych miejsc tego typu w całym, ogromnym i rojącym się od podobnych placówek Londynie. A jednak, gdy patrzył na pracujących w pocie czoła nad wystrojem ścian Nadine i Zayn'a zdał sobie sprawę, ile do tej pory mu umykało. Czarnowłosy chłopak stał na wysokiej drabinie i z wyrazem skupienia na twarzy zapełniał tło ściany, która miała być poświęcona bohaterom filmów Tarantino. Rękawy czarnej, luźnej koszulki pobrudzone miał na niebiesko, a swoją robotę wykonywał zagryzając wargi w wyrazie pobożnego niemal skupienia. Nadine stojąc na ziemi cierpliwie szkicowała kontury, które mieli razem zapełnić. Żadne z nich nie narzekało, choć pracowali już od rana. Simon doglądał ich postępów, lecz niewiele potrzeba było, by stwierdził, że ufa im na tyle, że równie dobrze mogłoby go tam nie być. Byli dojrzałymi artystami. Żaden z nich nie pytał go już o rady ani o miejsca, w których trzyma spraye czy farby. Patrząc na Zayn'a przypomniał sobie wystraszonego chłopaka, który dopiero co przeprowadził się z Bradford do Londynu. Niewysoki patyczak na chudych nogach, o zwichrzonej, czarnej czuprynie i oczach okolonych śmiesznie gęstymi rzęsami, przez co wyglądał jak bohater filmów Tima Burtona, jednak z tą różnicą, że zamiast trupiej bladości, jego skórę pokrywała naturalna opalenizna. Kupił swoje pierwsze spraye drżącymi dłońmi wyjmując banknot z portfela przestraszony, że z kieszeni wystaje mu paczka tanich, niezbyt dobrych papierosów. Simon nie wiedział jeszcze wtedy, że ten ładny, choć niezbyt obiecujący chłystek przeszedł do pół finałów znanego, muzycznego show telewizyjnego. Następnym razem pokazał się w jego sklepie dwa tygodnie później, aż w końcu stał się jego stałym bywalcem. Mówił, że interesuje go Banksy i pytał Simon'a o rady w wyborze sprayów zależnie od efektu, jaki pragnął uzyskać. Mężczyzna obserwował, jak nieśmiały chłopak z Bradford dorasta i choć wciąż był nieco za szczupły, to usilnie starał się przybrać na masie mięśniowej, przez co nie wyglądał już jak nastolatek. Stawał się mężczyzną o przystojnych rysach, za które dziś gotowe jest zabić kilka milionów nastolatek na całym świecie, a jednak sława go nie zmieniła. Wciąż odwiedzał Simon'a i nawet jeśli nie potrzebował nic ze sklepu, wpadał z kawą na wynos i zwyczajnie szli na zaplecze porozmawiać. Coraz bardziej świadomy tego co robi, Zayn zaczął dorównywać Simon'owi wiedzą z dziedziny sztuki, aż w końcu byli w stanie rozmawiać jak równy z równym. Po cichym patyczaku nie pozostało już ani śladu. Choć wciąż niewiele się odzywał i czasem lubił zapalić, teraz był sławnym na cały świat Zayn'em Malik'iem. Zayn'em Malik'iem, który był tak zakochany, że za swoją wybrankę o jasnych, słomianych włosach oddałby nogę, rękę, a nawet życie. A gdyby faktycznie to zrobił, dziś nie miałby ręki, nogi, lub byłby absolutnie, nieodwołalnie martwy. Simon dokładnie pamiętał ten nieszczęsny dzień, w którym Zayn przedstawił mu swoją wybrankę. Było to dokładnie trzy lata temu, w ciepły, zwiastujący nadchodzącą jesień, wrześniowy wieczór. Niedługo po tym, jak skończyła się jego przygoda w programie muzycznym, choć tak naprawdę był to dopiero początek zawrotnej kariery chłopaka. Weszli do jego sklepu trzymając się za ręce i Simon mógłby przysiąc, że w życiu nie widział bardziej zakochanego nastolatka niż Zayn tamtego dnia. Zagadywał chichoczącą w odpowiedzi dziewczynę na różnorakie sposoby, byle tylko zyskać w jej oczach, zdobyć uśmiech, czy jedno spojrzenie więcej. Spotykali się dwa i pół roku, bez jednego tygodnia. Był to czas nie kończących się telefonów, smsów, miłosnych uniesień i zgryzot. Tej zimy odeszła zostawiając po sobie jedynie obrzydliwego, pluszowego kota o wyliniałym, turkusowym futerku. Kota, którego Zayn nie potrafił się pozbyć przez długie tygodnie, aż w końcu pewnego dnia go wyrzucił i wszyscy uznali sprawę jego pierwszej miłości za zakończoną. Tymczasem Nadine Collins, miła dziewczyna o nietypowych upodobaniach jeśli chodzi o kolory włosów odwiedzała jego sklep od kilku miesięcy. Zamieszkała w Londynie parę tygodni przed rozpoczęciem roku akademickiego, gdyż jej pracujący w dyplomacji ojciec dostał tu dobrą posadę. Sklep plastyczny Simon'a był pierwszym miejscem, do którego trafiła w wyniku przygód z samodzielnym poruszaniem się po zatłoczonej, przypominającej labirynt stolicy. Wyjęła wtedy z kieszeni dżinsów listę zapisaną starannym pismem. Były na niej rozmaite ołówki i kredki. Gdy Simon spytał, dlaczego chce naraz kupić tak wiele, odpowiedziała, że zamierza brać lekcje rysunku i chce być jak najlepiej przygotowana. Rozmawiali jeszcze przez chwilę i uznał ją za miłą, lecz trochę dziwaczną i bujającą w obłokach, choć głęboko wierzącą, że wszystko, co robi ma konkretny, wytyczony wcześniej cel. Ona również stała się jego stałą klientką, co przyjął z ogromnym entuzjazmem. Nie wiedział co prawda, czy to dlatego, że nie szukała innych sklepów w okolicy, czy też dlatego, że naprawdę jej się tu podobało i chyba wolał, by zostało to jej własną tajemnicą. Ta dwójka stałą się nieodłączną częścią jego monotonnego, ale spokojnego i całkiem satysfakcjonującego życia. Ilekroć stojąc przed lustrem przypominał sobie swój wyraz twarzy, gdy dowiedział się, że Nadine jest nową uczennicą jego byłej żony, miał ochotę gromko się roześmiać. Nie kierowały nim wbrew pozorom żadne waśnie ani złe odczucia w stosunku do kobiety, z którą od kilku lat był rozwiedziony. Wręcz przeciwnie, mieli świetny kontakt. Śmieszyły go jedynie rządzące ludzkim losem zbiegi okoliczności, dzięki którym świat zawsze wydaje nam się mniejszy niż faktycznie jest. A może właśnie to sprawiało, że czujemy się na nim tak swobodnie? Tak czy inaczej, los chciał, by dwójka jego najbliższych znajomych wśród młodzieży, a zarazem najwierniejszych klientów spotkało się właśnie tutaj, w jego sklepie. W jego głowie zaświtał niejasny plan. Chciał, by Nadine wreszcie poczuła się w Londynie jak w domu, a dla Zayn'a pragnął czegoś, co oderwałoby jego myśli od wiecznego umartwiania się po nieudanym związku. A jednak doskonale wiedział, jak trudno młodemu człowiekowi wytłumaczyć, że po jednym uczuciu jego życie wcale się nie kończy. W jego wieku był dokładnie taki sam. Nie mógł oczywiście zmusić ich, by się polubili, jednak zaangażowanie tej dwójki we wspólną pracę nad sklepem nie mogło temu zaszkodzić. Właściwie potrzebował remontu, więc czemu nie?
CZYTASZ
A milion little pieces | 1D
FanfictionHistoria o tym, jak ludzkie przeznaczenie kształtowane jest przez milion małych zbiegów okoliczności. Losy dwóch dziewczyn splatają się ze sobą, gdy okazuje się, że mają zostać przyrodnimi siostrami. Życie Rosemary Hale było totalną nudą aż do dni...