Rozdział 3

233 12 0
                                    

        Rose siedziała na łóżku w swoim pokoju, a na delikatnej twarzy dziewczyny malowała się swoista mieszanka rozbawienia i dziwnego uczucia świadczącego o tym, że chyba odbyła właśnie najdziwniejszą rozmowę w swoim krótkim, zaledwie dziewiętnastoletnim życiu. Zmarszczyła pociągnięte czarną kredką brwi, a jej rysy przybrały trochę myślicielski wyraz. Odłożywszy telefon na szafkę nocną, Rosemary uśmiechnęła się i opadła na stertę miękkich poduszek. Okręciła w palcach brązowy, skórzany portfel, który znalazła tego ranka. Gdy na niego nadepnęła, w niczym nie przypominał tego, co widziała teraz. Był brudny i śmierdział jakby... śmietnikiem? Jedyne, co przywodziło jej na myśl wspomnienie tego okropnego smrodu to fetor z kubła, w którym kiedyś wytarzały się koty jej sąsiadki. Podniósłszy portfel w drodze do pracy, wrzuciła wtedy ten średnich rozmiarów kwadratowy przedmiot do torby, owinąwszy go wcześniej foliową reklamówką i zapomniała o nim przez resztę dnia. Dopiero, gdy wróciła do domu udało jej się go oczyścić i pozbyć się tego paskudnego zapachu. W palcach trzymała wrzuconą do portfela karteczkę z numerem telefonu. Znała ludzi, którzy w jakiś sposób podpisywali swoją własność, jednak należeli oni do tej zapobiegliwej, zdecydowanej mniejszości. Wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego ci wszyscy ludzie to robią, jednak fakt, że znalazła portfel i właśnie skontaktowała się z jego właścicielem był najlepszą odpowiedzią na to pytanie. Delikatnym ruchem dłoni otworzyła go chcąc zobaczyć, co znajduje się w środku. Prawdopodobnie naruszała właśnie czyjąś prywatność, ale wyciągnęła z portfela kartę, która okazała się być dowodem osobistym. Zdjęcie na nim było nieduże i mało wyraźne, a jednak przedstawiona na nim twarz miała w sobie coś miłego. Długie, zaczesane do tyłu, kręcone włosy, wąskie usta i przyjemny uśmiech. Rosemary zmrużyła oczy przygryzając wargę w wyrazie zastanowienia.

-Harry Styles – przeczytała śmiejąc się sama do siebie. Nie wierzyła w zbiegi okoliczności, ale sam fakt, że znalazła portfel kogoś, kto nazywał się tak samo, jak wokalista uwielbianego przez nastolatki zespołu wprawiał ją w głupkowate rozbawienie. Czuła dziwne podekscytowanie objawiające się charakterystycznym, ale niezbyt silnym ściskiem żołądka. Do drzwi pokoju dziewczyny rozległo się pukanie – Proszę! – krzyknęła głośno. Zegar na ścianie wskazywał piętnastą trzydzieści.

-Rose! – usłyszała cienki, dziecięcy głos, należący do jej młodszego brata. Był w pierwszej klasie, jednak już teraz wyróżniał się nieprzeciętną inteligencją. Ich matka miała głębokie aspiracje, by uczynić z niego cudowne dziecko, jednak on bardzo zręcznie i chyba nieświadomie się przed tym bronił, robiąc nad wyraz ambitnej kobiecie na przekór niemal każdym swoim zachowaniem.

-Q! – dziewczyna ostrożnie odłożyła pod poduszkę portfel i wyciągnęła ramiona w stronę młodszego brata, który wskoczył na jej łóżko i z zaangażowaniem godnym sześciolatka zaczął opowiadać o tym, jak uczyli się mnożyć. Chłopiec tak naprawdę miał na imię Quentin, co wcale nie było przypadkiem. Imię to wymyśliła dla niego matka Rose, dając tym kolejny dowód swojej radosnej twórczości. W końcu nie każdy nazywa swojego syna na cześć ulubionego reżysera. Żeby było zabawniej, gdy był w przedszkolu, jej rodzice próbowali oglądać z nim Pulp Fiction i wcale mu się nie spodobało.

- Jako jedyny rozwiązałeś zadanie na szóstkę?! No co ty! – zmierzwiła jego czuprynę wpadającą kolorem w głęboki, czekoladowy odcień. Pod tym względem znacznie się różnili. Jej włosy były długie i proste, jego tworzyły wokół pełnej buzi aureolę niesfornych loczków. Chłopiec miał dołeczki w policzkach i prosty nos, zaś ona, no cóż.

Chłopiec wciąż opowiadał z ożywieniem  o przebiegu swojego dnia, jednak jak na ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej przystało, szybko się zmęczył. Zasnął obok niej ssąc kciuk, a gdy dziewczyna zdała sobie sprawę, że zostało jej niewiele czasu do wyjścia, nakryła brata kocykiem. Wyciągnąwszy spod poduszki portfel wrzuciła go do torby i na paluszkach zeszła na dół, by nałożyć buty i kurtkę. Skontrolowała swój stan przed lustrem. Poprawiła opadające fiołkową w świetle żyrandola kaskadą na ramiona włosy, pociągnęła usta delikatną, różaną szminką i zamrugała wąskimi powiekami, na których narysowane były cienkie, wydłużające oko kreski.

A milion little pieces | 1DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz