Rose siedziała na łóżku w swoim pokoju, a na delikatnej twarzy dziewczyny malowała się swoista mieszanka rozbawienia i dziwnego uczucia świadczącego o tym, że chyba odbyła właśnie najdziwniejszą rozmowę w swoim krótkim, zaledwie dziewiętnastoletnim życiu. Zmarszczyła pociągnięte czarną kredką brwi, a jej rysy przybrały trochę myślicielski wyraz. Odłożywszy telefon na szafkę nocną, Rosemary uśmiechnęła się i opadła na stertę miękkich poduszek. Okręciła w palcach brązowy, skórzany portfel, który znalazła tego ranka. Gdy na niego nadepnęła, w niczym nie przypominał tego, co widziała teraz. Był brudny i śmierdział jakby... śmietnikiem? Jedyne, co przywodziło jej na myśl wspomnienie tego okropnego smrodu to fetor z kubła, w którym kiedyś wytarzały się koty jej sąsiadki. Podniósłszy portfel w drodze do pracy, wrzuciła wtedy ten średnich rozmiarów kwadratowy przedmiot do torby, owinąwszy go wcześniej foliową reklamówką i zapomniała o nim przez resztę dnia. Dopiero, gdy wróciła do domu udało jej się go oczyścić i pozbyć się tego paskudnego zapachu. W palcach trzymała wrzuconą do portfela karteczkę z numerem telefonu. Znała ludzi, którzy w jakiś sposób podpisywali swoją własność, jednak należeli oni do tej zapobiegliwej, zdecydowanej mniejszości. Wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego ci wszyscy ludzie to robią, jednak fakt, że znalazła portfel i właśnie skontaktowała się z jego właścicielem był najlepszą odpowiedzią na to pytanie. Delikatnym ruchem dłoni otworzyła go chcąc zobaczyć, co znajduje się w środku. Prawdopodobnie naruszała właśnie czyjąś prywatność, ale wyciągnęła z portfela kartę, która okazała się być dowodem osobistym. Zdjęcie na nim było nieduże i mało wyraźne, a jednak przedstawiona na nim twarz miała w sobie coś miłego. Długie, zaczesane do tyłu, kręcone włosy, wąskie usta i przyjemny uśmiech. Rosemary zmrużyła oczy przygryzając wargę w wyrazie zastanowienia.
-Harry Styles – przeczytała śmiejąc się sama do siebie. Nie wierzyła w zbiegi okoliczności, ale sam fakt, że znalazła portfel kogoś, kto nazywał się tak samo, jak wokalista uwielbianego przez nastolatki zespołu wprawiał ją w głupkowate rozbawienie. Czuła dziwne podekscytowanie objawiające się charakterystycznym, ale niezbyt silnym ściskiem żołądka. Do drzwi pokoju dziewczyny rozległo się pukanie – Proszę! – krzyknęła głośno. Zegar na ścianie wskazywał piętnastą trzydzieści.
-Rose! – usłyszała cienki, dziecięcy głos, należący do jej młodszego brata. Był w pierwszej klasie, jednak już teraz wyróżniał się nieprzeciętną inteligencją. Ich matka miała głębokie aspiracje, by uczynić z niego cudowne dziecko, jednak on bardzo zręcznie i chyba nieświadomie się przed tym bronił, robiąc nad wyraz ambitnej kobiecie na przekór niemal każdym swoim zachowaniem.
-Q! – dziewczyna ostrożnie odłożyła pod poduszkę portfel i wyciągnęła ramiona w stronę młodszego brata, który wskoczył na jej łóżko i z zaangażowaniem godnym sześciolatka zaczął opowiadać o tym, jak uczyli się mnożyć. Chłopiec tak naprawdę miał na imię Quentin, co wcale nie było przypadkiem. Imię to wymyśliła dla niego matka Rose, dając tym kolejny dowód swojej radosnej twórczości. W końcu nie każdy nazywa swojego syna na cześć ulubionego reżysera. Żeby było zabawniej, gdy był w przedszkolu, jej rodzice próbowali oglądać z nim Pulp Fiction i wcale mu się nie spodobało.
- Jako jedyny rozwiązałeś zadanie na szóstkę?! No co ty! – zmierzwiła jego czuprynę wpadającą kolorem w głęboki, czekoladowy odcień. Pod tym względem znacznie się różnili. Jej włosy były długie i proste, jego tworzyły wokół pełnej buzi aureolę niesfornych loczków. Chłopiec miał dołeczki w policzkach i prosty nos, zaś ona, no cóż.
Chłopiec wciąż opowiadał z ożywieniem o przebiegu swojego dnia, jednak jak na ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej przystało, szybko się zmęczył. Zasnął obok niej ssąc kciuk, a gdy dziewczyna zdała sobie sprawę, że zostało jej niewiele czasu do wyjścia, nakryła brata kocykiem. Wyciągnąwszy spod poduszki portfel wrzuciła go do torby i na paluszkach zeszła na dół, by nałożyć buty i kurtkę. Skontrolowała swój stan przed lustrem. Poprawiła opadające fiołkową w świetle żyrandola kaskadą na ramiona włosy, pociągnęła usta delikatną, różaną szminką i zamrugała wąskimi powiekami, na których narysowane były cienkie, wydłużające oko kreski.

CZYTASZ
A milion little pieces | 1D
FanfictionHistoria o tym, jak ludzkie przeznaczenie kształtowane jest przez milion małych zbiegów okoliczności. Losy dwóch dziewczyn splatają się ze sobą, gdy okazuje się, że mają zostać przyrodnimi siostrami. Życie Rosemary Hale było totalną nudą aż do dni...