19. NIESPODZIANKA

614 36 4
                                    


*Tony*

          - Jak testy Bruce?- spytałem, wchodząc do laboratorium.

Razem z Bannerem od dłuższego czasu konstruowaliśmy prezent dla Kathrine. Wielkimi krokami zbliżały się urodziny małej i chcieliśmy zdążyć z projektem na czas.

-Właściwie, to wszystko idzie wyjątkowo zgodnie z planem.- wyznał brunet.

-Świetnie.- odparłem z uśmiechem.

To nad czym pracowaliśmy zdecydowanie ułatwi małej życie z jej nietypową przypadłością. Wiedziałem, że moja siostrzenica od dawna nie obchodziła swoich urodzin, dlatego planowałem dla niej przyjęcie niespodziankę. Liczyłem na to, że zawarcie nowych znajomości pozytywnie wpłynie na jej ,,aspołeczność". Problem polegał tylko na tym, że ciężko przygotować niespodziankę w wieży, kiedy jubilatka non-stop w niej przebywa. Oczywiście ze względów bezpieczeństwa cieszyłem się, że Kathrine nie miała ostatnio ochoty wychodzić na miasto, jednak z drugiej strony to oznaczało, że znów miała doła. Coraz częściej miałem ochotę o wszystkim jej powiedzieć, ale w głębi duszy wiedziałem, że jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas.

*3 dni później*

          Nadszedł dzień urodzin naszej najmłodszej współlokatorki. Steve po porannym treningu poszedł kupić świeczki, balony i confetti; Clint miał przed południem odebrać tort z cukierni; Bruce ,,dopieszczał" swój prezent, a Thor dopiero za dwie godziny miał wrócić z Asgardu, do którego wybrał się trzy dni temu. Ja z Natashą natomiast od rana przygotowywaliśmy salon: odkurzyliśmy, zrobiliśmy miejsce do tańca, a nawet umyłem okna! No dobra, Romanoff umyła. Ja za to przyniosłem ,,sprzęt grający". Pozostało tylko zamówić jedzenie. Wszystko poszło nadzwyczaj gładko, a to głównie dlatego, że Kathrine od rana nie wychodziła z pokoju. Steve zaoferował się, że zrobi jej naleśniki, bo było koło 12.00, a mała jeszcze nic nie jadła. Ja natomiast miałem do załatwienia jeszcze jedną sprawę na mieście...

*Kathrine*

           Znowu nie przespałam pół nocy. Na domiar złego dziś wypadał kolejny znienawidzony przeze mnie dzień. Nigdy nie lubiłam swoich urodzin i nigdy ich nie obchodziłam. Nigdy po śmierci taty... Następna data w kalendarzu, która przypominała jak bardzo mi go brakuje. Nie miałam najmniejszej ochoty opuszczać dzisiaj pokoju. Chciałam leżeć w łóżku i starać się nie wybuchnąć płaczem (dosłownie). Serio, płonące ręce bywają nieraz bardzo uciążliwe. Nie miałam ochoty ani jeść, ani śpiewać, ani w ogóle ruszać się z łóżka. Od rana siedziałam i rozmyślałam o wszystkim i o niczym. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu pomyślałam, że to pewnie wujek przyszedł złożyć mi życzenia, jednak po chwili okazało się, że okrutnie się pomyliłam,  bo zamiast niego do pokoju wszedł Steve z górą naleśników. Chyba po raz pierwszy nie miałam ochoty ich jeść.

-Już po 13.00 śpiochu.- uśmiechnął się blondyn- Może czas coś zjeść?

-Jakoś nie jestem głodna.- odparłam półgłosem.

-O matko...- Rogers z przerażoną miną odłożył, trzymany w ręku talerz na niewielki stolik i przyłożył mi dłoń do czoła.- Jesteś chora? Mam wzywać Bruce'a?- pytał niby przejęty.

-Bardzo śmieszne.- wymamrotałam.

-Daj spokój, zjedz chociaż jednego. Zobacz jak na Ciebie patrzą.- zachęcał mężczyzna.

Wciąż nieprzekonana popatrzyłam na stertę placków i mogłabym przysiądz, że słyszałam jak krzyczały do mnie ,,Zjedz nas!". Próbowałam się oprzeć, ale w końcu porządnie wzięło górę. Zajadając się naleśnikami na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.

W płomieniach przeszłości ||AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz