20. CZAS NA TRENING

618 40 10
                                    

*Kathrine*

           Po imprezie urodzinowej przez dobre trzy dni bolały mnie kości, co uświadomiło mi, że moja kondycja dosłownie ,,leży i kwiczy". Coraz poważniej zaczęłam rozmyślać nad rozpoczęciem jakiś treningów. Doszłam do wniosku, że wypadałoby w końcu wyjąć z szafy sztylety i pistolet, które dostałam od Natashy. Tak, dostałam PISTOLET! Romanoff, jak nikt inny w tej wieży dawała mi do zrozumienia, że powinnam się za siebie wziąć. Pewnie zaczęłabym ćwiczyć już dawno, ale jakoś nie miałam motywacji. No, bo co najczęściej skłania ludzi do maltretowania swojego ciała bieganiem albo jakimś robieniem pompek? IDELANA SYLWETKA. Ludzie z reguły chcą po prostu dobrze wyglądać. No tylko, że ja w przeciwieństwie do wielu moich rowieśniczek nigdy nie musiałam się tym martwić. Chyba jedynym plusem wchłonięcia przez ze mnie tamtej przeklętej substancji było ,,pobudzenie" w moim organiźmie (jak to nazywam) ESM- Ekstremalnie Szybkiego Metabolizmu. Oględniej mówiąc: nie ważne ile i czego bym nie jadła to i taka będę miała niemalże doskonałą figurę. Z tego też względu jedyna aktywność fizyczna, z jaką ostatni raz miałam do czynienia to gimnastyka, którą trenowałam praktycznie odkąd nauczyłam się chodzić, a na punkcie której miałam niegdyś absolutnego świra. Mała ja złapałaby się za głowę, gdyby zobaczyła moją aktualną kondycję. Zaczęłam się zastanawiać, czy jestem jeszcze choć trochę tak ,,elastyczna" jak za dzieciaka. Kiedyś potrafiłam zrobić szpagat, gwiazdę, a nawet salto w przód, ale po wypadku porzuciłam treningi i już nigdy ich nie wznowiłam. Z ciekawości postanowiłam sprawdzić, czy potrafię jeszcze zrobić choćby głupi mostek. Położyłam się na podłodze, próbując wykonać ćwiczenie, jednak, gdy tylko podniosłam się na rękach, niemal natychmiast zachwiałam się i runęłam plecami o twardą podłogę. Czyli było gorzej niż przypuszczałam. W niezbyt przemyślanym zrywie podjęłam szaloną decyzję. Wyjęłam z szafy broń, po czym z bojowym nastawieniem ruszyłam na poszukiwania agentki Romanoff. Przechodząc obok kuchni usłyszałam jak rudowłosa rozmawiała o czymś z Bartonem. Natychmiast wparowałam do pomieszczenia i ku zdziwieniu wszystkich tam obecnych, gwałtownie wbiłam jeden ze sztyletów, które trzymałam w dłoni w drewnianą deskę do krojenia.

- Jestem gotowa.- oznajmiłam zdeterminowana, patrząc na Natashę.

Kobieta spojrzała na mnie zaintrygowana.

-Dobrze, za 15 minut w sali treningowej.- odparła niepokojąco spokojnym tonem.

Momentalnie przeszedł mnie dreszcz, bo powiedziała to w taki sposób, że zaczęłam zastanawiać się nad słusznością swojej dezycji. Niestety było już za późno, żeby się wycofać, dlatego tylko kiwnęłam niepewnie głową, po czym prędko opuściłam pomieszczenie.


            Zdecydowanie powinnam zacząć najpierw myśleć, a dopiero potem podejmować jakiekolwiek decyzje. Trening z Natashą okazał się być dosłownie próbą samobójczą i naprawdę nie wiem, co miałam w głowie, żeby się w to wszystko wpakować. Rudowłosa nie miała zamiaru mnie oszczędzać, ani dawać forów, choćby ze względu na to, że byłam POCZĄTKUJĄCA! Myślałam, że najpierw kobieta pokaże mi jakieś podstawy samoobrony, ale zamiast tego po prostu zaczęła ze mną walkę, którą oczywiście miażdżąco wygrała. Miażdżąco, bo prawie zmiażdżyła mi kości! Po skończonych ,,ćwiczeniach" ledwo opuściłam salę treningową o własnych siłach, po czym praktycznie przeczołgałam się do salonu.

- Co mi strzeliło do głowy!?- zapytałam ironicznie samą siebie.

-Rzuciłaś się na głęboką wodę.- stwierdził ze śmiechem Steve, wchodząc do pomieszczenia.

- Nie dobijaj mnie.- wymamrotałam obolała.

-A może chciałabyś popracować nad kondycją, biegając ze mną i Samem?- spytał nagle mężczyzna.

-Jasne, o niczym innym nie marzę.- mruknęłam z udawanym uśmiechem.

-Świetnie. Pobudka jutro o 5.30.- odparł Rogers, opuszczając salon.

-Przecież ja żartowałam!- krzyknęłam zdenerwowana, ale blondyn już mnie nie słuchał- No pięknie Kat, możesz sobie pogratulować.- pochwaliłam na głos własną głupotę.


             Zgodnie z obietnicą Steve przyszedł do mojego pokoju o 5.30, w celu obudzenia mnie na trening. Za nic nie chciałam opuścić wygodnego łóżeczka, więc Rogers postanowił się nie patyczkować. Po trzeciej nieudanej próbie wyciągnięcia mnie z pościeli, po prostu zabrał mi kołdrę i poduszki, po czym zrzucił mnie z materaca.

-Następnym razem przyniosę kubeł zimnej wody.- powiedział niby groźnie blondyn.

- Nie odważyłbyś się.- syknęłam, zbierając z podłogi własne zwłoki.

- Nie chcesz się ze mną o to zakładać.- odparł stanowczo.

W odpowiedzi tylko obrzuciłam mężczyznę nienawistnym spojrzeniem.

-Za 10 minut w windzie.- podsumował Kapitan, wychodząc z mojego pokoju.

-To się źle skończy...- wymamrotałam pod nosem, po czym wbrew zdrowemu rozsądkowi, poszłam do łazienki, przygotować się do biegania.


              No i miałam rację. Po porannym treningu z Rogersem i Wilsonem mało nie wyplułam własnych płuc! Byłam wściekła, że dałam się w to wciągnąć i tylko siłą woli powstrzymywałam się, żeby nie ,,wybuchnąć" na mieście. Nerwy puściły mi jednak, gdy tylko przekroczyłam próg salonu.

-Cholera!- krzyknęłam i momentalnie moje ciało zaczęło płonąć z wściekłości.

Jedynie ręce były wolne od ognia, dzięki rękawiczkom, które dostałam od Bruce'a. Mógłby mi zrobić taki cały kombinezon.

-Język.- zwrócił mi uwagę Rogers, przez co zezłościłam się jeszcze bardziej.

-O ja pierdziele!- krzyknął na mój widok zszokowany Flacon- Ale odlot!- dodał, po chwili przyglądając się mojej płomiennej barierze.

-Sam.- Kapitan skarcił mężczyznę wzrokiem za nieodpowiednie słownictwo.

-Zabiję cię kiedyś, za te twoje pomysły! Przysięgam, że zginiesz w męczarniach z mojej ręki! Osobiście zatłukę cię twoją własną tarczą, a potem spalę na stosie!- wygrażałam się Rogersowi- Przecież ty jesteś jakiś chory! Kto normalny wstaje o 5.00 pytam!? I budzi jeszcze innych, niewinnych ludzi, żeby ich potem torturować bieganiem po parku! Cholera! Chłop co pokonuje kilometr w minutę, każe mi jeszcze biec szybciej! Przysięgam, że jak wysiądą mi przez to płuca, to oddasz mi własne!- krzyczałam na blondyna, kiedy nagle mój wywód przerwał czyjś śmiech.

Zdezorientowana spojrzałam na Sama, który niemalże pokładał się na ziemi,  wyraźnie czymś rozbawiony.

-Wybacz, że ci przerwałem, ale tak sobie pomyślałem, że Ty się wręcz PALISZ do treningów!- wydusił- I masz taki PŁOMIENNY zapał, że aż się za Tobą DYMI!- mężczyzna prawie płakał ze śmiechu.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- Tak chcesz się bawić?- spytałam podnosząc groźnie lewą brew.

Cała złość momentalnie ze mnie uszła, a płomienie zniknęły. Chęć zrobienia Wilsonowi na złość przewyższyła moją wściekłość.

-Wojna rozpoczęta.- zmierzyłam Sama wzrokiem, po czym z godnością ruszyłam do swojego pokoju.

Na miejscu od razu wzięłam gorący prysznic, a potem sięgnęłam po gitarę, którą dostałam na urodziny od Clinta. On chyba jak jedyny w tej wieży nie próbował doprowadzić do mojej przedwczesnej śmierci. Nauka gry na instrumencie, który mi podarował bardzo mnie wyciszała. Ucząc się kolejnego akordu, rozmyślałam, czy dalej chciałabym trenować z Natashą, bo czułam, że jak tak dalej pójdzie to mogłabym nie dożyć przyszłego tygodnia. Zupełnie inaczej sprawa miała się z bieganiem. Owszem, po dzisiejszym ,,maratonie" miałam zamiar zrezygnować i już nigdy do tego nie wracać, jednak Sam skutecznie mnie sprowokował i postawiłam tak łatwo się nie poddawać. W głowie już szykowałam plan zemsty...


***
Wojna Kathrine z Samem? To się może nie skończyć dobrze. Przyjmuję zakłady kto waszym zdaniem wygra😆
Do następnego tygodnia moi drodzy!
Buziaczki:*

W płomieniach przeszłości ||AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz