21. ZEMSTA

544 34 1
                                    

21. ZEMSTA

*Kathrine*

            Po miesiącu biegania i skopywania mi przez Natashę tyłka (bo wciąż ciężko było nazwać nasze zmagania ,,walką") zaczęłam dostrzegać pierwsze postępy. Nie miałam już takiego problemu z porannym wstawaniem, ćwiczenia nie wzbudzały już we mnie takiej frustracji jak na początku, no i faktycznie mój organizm zaczął przyzwyczajać się do nowego trybu życia. Steve doradzał mi, żebym uzbroiła się w cierpliwość, bo efekty treningów będą widoczne dopiero po pewnym czasie, a ja (w sumie nawet nie wiem dlaczego) postanowiłam go posłuchać i musiałam przyznać, że wyszło mi to na dobre. Z zaciśniętymi zębami przyjmowałam każdy cios Nat, ogromne zmęczenie po bieganiu, a nawet zaczepki Sama. A pro po niego. Biedak myślał, że już zapomniałam o jego docinkach. Nic bardziej mylnego! Celowo uśpiłam jego czujność, żeby dopracować plan zemsty i uderzyć, gdy najmniej będzie się tego spodziewał. Wojna trwała, a już niedługo biednego Wilsona miała dosięgnąć sprawiedliwość...


            Pewnego pięknego, czwartkowego ranka budzik obudził mnie wyjątkowo o 5.00, ponieważ przed treningiem musiałam odebrać coś ważnego z laboratorium. Bruce jest absolutnie najkochańszym człowiekiem na świecie. Poprosiłam go o pomoc w odegraniu się na Wilosonie, a on przygotował dla mnie specjalny spray, którym miałam zamiar spryskać przed treningiem ubrania Sama. Mężczyzna na moje szczęście dzień wcześniej zapomniał je zabrać z wieży, po tym jak został u nas na obiad i przypadkowo zostawił torbę treningową z dresem do biegania w środku. Korzystając z tak niepowtarzalnej okazji zaproponałam, że go wypiorę, co oczywiście zgodnie z obietnicą zrobiłam, jednak nie dodałam, że oprócz odświeżenia ciuchów jeszcze trochę je ,,podrasuję". Z chytrym uśmiechem na ustach wzięłam z Bannerowego laboratorium spray, wypsikałam nim rzeczy Wilsona, po czym jakgdyby nigdy nic włożyłam je z powrotem do torby. Pozostało mi już tylko czekać na odpowiedni moment.


          Poranny trening przebiegł nadzwyczaj spokojnie. Wilson za to, że wyprałam mu strój postawił mi kawę, przez co, nie powiem, zrobiło mi się go trochę żal, na myśl o tym, co miało go niebawem spotkać. Po powrocie do wieży, wychodząc z windy udałam, że o coś się uderzyłam.

-Szlag!- krzyknęłam, podkurczając niby poszkodowaną rękę, przy okazji dyskretnie zdejmując z niej jedną z rękawiczek, które dostałam od Bruce'a.

- Co się stało?- spytał Steve, karcąc mnie przy tym wzrokiem za słownictwo.

-Uderzyłam się.- mruknęłam.

-Coś zrobiła sieroto?- Wilson spojrzał na mnie rozbawiony.

-Tak cię to bawi?- odparłam niby wkurzona- Przyjrzyj się co zrobiłam.- syknęłam, wyciągając w stronę mężczyzny pozbawioną rękawiczki dłoń, która zapłonęła, gdy tylko dotknęła jego koszulki.

Ogień zaczął rozprzestrzeniać się po całej bluzce, a potem objął również dresy.

-AAAAAAA!!! Co ty zrobiłaś!?- krzyknął przerażony Sam.

-Przecież mówiłam, że uderzyłam się w rękę. Ile razy mam jeszcze powtarzać?- stwierdziłam lekceważąco.

- KATHRINE!?- Kapitan spojrzał na mnie wyraźnie zszokowany moim zachowaniem.

- No co? Nie wiem czym on się tak jara.- wzruszyłam obojętnie ramionami.

-Palę się! Pomocy!- wrzeszczał Wilson, miotając się po salonie.

-Matko, co za histeryk.- przewróciłam w końcu znudzona oczami i sięgnęłam za kanapę po przygotowane wcześniej wiadro z wodą, po czym z nieopisaną satysfakcją wylałam jego zawartość na panikujacego mężczyznę.

-OSZALAŁAŚ!?- krzyczał Sam- PRZECIEŻ MOGŁEM SIĘ SPALIĆ!

-Po pierwsze: nigdy nie twierdziłam, że jestem normalna, a po drugie: czy twoje ubranie jest ùszkodzone?- spytałam tajemniczo.

Cała drużyna, po tym jak krzyk Wilsona sprowadził ich do salonu, spojrzała na niego zaskoczona. Ciuchy mężczyzny były nietknięte, nie miały nawet jednej wypalonej dziurki. Wymieniłam z Brucem porozumiewawcze spojrzenia, po czym z chytrym uśmieszkiem skierowałam się do swojego pokoju.

-Może następnym razem podchodź do treningów z mniejszym ,,ZAPAŁEM"!- krzyknęłam jeszcze triumfalnie, opuszczając salon.

Otwierając drzwi do pokoju usłyszałam jeszcze śmiech reszty drużyny i wrzaski Sama, który chyba próbował mi się wygrażać. Dla takich chwil, jednak warto było mieć tą całą moc.


***
Kochana Kathrine
Nie odpowiedziałaś na mój ostatni list... Mam nadzieję, że dobrze mieszka Ci się z wujkiem i resztą drużyny w Avengers Tower. Wierzę, że świetnie się z nimi dogadujesz i nie sprawiasz problemów. Przykro mi, że nie mogę być przy tobie. Nie miej mi tego za złe, proszę. Wrócę najszybciej jak się da, ale póki co muszę być daleko... Tak bardzo chciałabym Ci powiedzieć, gdzie jestem, ale ... nie mogę... Obiecuję, że gdy wrócę wszytsko ci wyjaśnię. Nie mogę stąd dzwonić,  ale mam nadzieję, że docierają do Ciebie moje listy. Bardzo za Tobą tęsknię. Jestem przekonana, że coraz lepiej radzisz sobie ze swoją mocą i że wujek Tony z doktorem Bannerem pomagają Ci nad nią zapanować. Pamiętaj, że bardzo Cię kocham.
                                                 Mama


-Ehhhh.- westchnął ciemnoskóry mężczyzna, kończąc czytać list- Alice, gdybyś wiedziała jak twardą masz córkę.- mruknął do siebie pod nosem, odkładając kartkę papieru na biurko sali konferencyjnej- I jak bardzo brakuje jej Ciebie i Nathana...- dodał, wzdychając.

- Sir! Mściciele przybyli.- do pomieszczenia wszedł nagle młody agent.

-Powiedz, że czekam z nowymi informacjami.- polecił jednooki.

- Tak jest sir!- zasalutował niedbale żółtodziób, wychodząc.

Fury przysiadł na krześle obrotowym, u szczytu dużego, prostokątnego stołu, rozmyślając nad tym co powiedzieć drużynie superbohaterów.




*****
Jest nowy, dość krótki niestety rodział,  a następny, który miałam wstawić dziś, będzie jeszcze krótszy, dlatego doszłam do wniosku, że jakoś go wydłużę i wstawię jutro wieczorem, dlatego wyczekujcie.
Buziaczki moi drodzy :*

W płomieniach przeszłości ||AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz