Po nieprzyjemnej rozmowie wróciłam do domu. Byłam okropnie zmęczona. Marzyłam tylko o tym, aby zamknąć się w pokoju i kontynuować moją codzienną rutynę użalania się nad sobą i płakania przez złamane serce.
To zrobiłam. Usiadłam na łóżku i zaczęłam głośno płakać.
Pov. Stave
Siedziałem sam w gabinecie i robiłem porządek w gabinecie, gdy usłyszałem dźwięk dochodzącego SMS'a z nieznajomego numeru. Otworzyłem go i od razu pożałowałem.
Moja Aequor całowała się z innym typem. Kim on w ogóle jest? Pewnie chce ją tylko wykorzytsać.
W mojej głowie kłębiło się tysiąc myśli odnośnie tego zdjęcia. Racja, chciałem, aby Aequor była szczęśliwa i zaznała prawdziwej miłości, ale byłem przekonany w stu procentach, że ten chłopak ze zdjęcia ją tylko wykorzystuje.Miałem ochotę wstać, znaleźć tego mężczyznę ze zdjęcia i pokazać mu, że jeśli tylko spróbuje ją skrzywdzić, to będzie miał doczynienia ze mną.
Zdenerwowany wstałem i zaczęłem krążyć po pokoju, ściskając w dłoni pogiętą kartkę papieru.
Nagle do pokoju bez pukania weszła Elle i spojrzała na mnie ze zdziwieniem malowanym na twarzy.
- Co się dzieje? Dlaczego tak chodzisz? Coś się stało? - zapytała i podeszła do biurka. Od razu spostrzegła zdjęcia na telefonie, więc wyłączyła telefon i spojrzała na mnie - Nie przejmuj się tym zdjęciem. Jest szczęśliwa, tak jak ci mówiłam. Zakochała się i może w końcu przestanie czuć do ciebie takie przywiązanie. Musisz teraz tylko o niej zapomnieć - dodała i usadowiła mnie na krześle, a sama usiadła na biurku.
- Myślisz, że to takie proste? Ja ją kocham, Elle. Mówię ci to codziennie. Nie jestem w stanie żyć bez niej, a chcę tylko jej szczęścia - westchnąłem, a kobieta odwiązała w tym czasie mój krawat.
- Jeśli chcesz jej szczęścia, to musisz o niej w końcu zapomnieć. Ona to już zrobiła - odparła Elle i usiadła na moich kolanach i poczęła powoli rozpinać moją koszulę. - Zamknij oczy i po prostu o niej zapomnij - wyszeptała mi do ucha i położyła swoje zimne ręce na mojej klatce piersiowej.
- Proszę, zostaw mnie, Elle - poprosiłem i zabrałem jej zimne dłonie z mojego ciała. - Nic od ciebie nie chcę. Ja kocham tylko Aequor.
- Wiem, że chcesz - westchnęła dziewczyna do mojego ucha i lekko je przygryzła swoją wargą. - Pozwól mi ciebie zadowolić, a nie pożałujesz. Ja też ciebie kocham, Stave. Tak prawdziwie, a nie przez syndrom sztokholmski jak Aequor. - dodała i przyłożyła swoje usta do mojej szyi.
- Elle, zostaw mnie - odparłem stanowczo i zdjąłem ją ze swoich kolan. Bez słowa podszedłem do okna. - Elle, ja ciebie nigdy nie pokocham. Niezależnie od tego, co czuje do mnie Aequor i kiedy jej to mine, ja będę kochał ją do końca swoich dni i nigdy nie pokocham tak żadnej innej kobiety. Ona jest jedyna i nie ma i nie będzie drugiej takiej jak ona.
- Nawet nie dasz mi szansy? - zapytała rozgoryczonym tonem i podeszła do mnie ze złością w oczach. - Ja bym za ciebie swoje życie oddała, a ty nie potrafisz mi ofiarować choćby najmniejszej szansy. Kocham ciebie, od kiedy przyjechałam tutaj z Lucy. Zawsze cicho marzyłam o tym, że stworzymy taką małą rodzinkę. Lucy kochała ciebie jak swojego ojca. A teraz ja zostałam sama. Nie mam już ani córki, ani mężczyzny, którego tak kochałam - odparła i zaczęła cicho popłakiwać.
- Proszę, wyjdź z tego pokoju. Chcę pobyć sam - rzekłem i w ciszy czekałam, aż kobieta opuści moje biuro. Zrobiła to i trzasnęła na koniec drzwiami.
Pov. Elle
Bardzo długo udawałam dobrą i milutką, ale czas z tym skończyć raz na zawsze. Aequor jest taka wrażliwa. To tylko kwestia czasu, aż na dobre zniknie z naszego życia.Od początku jej nie lubiłam. Miała być przecież żoną mojego ukochanego. Mogła mi go zabrać, ale na szczęście to ja przejęłam inicjatywę.
Stave i Aequor jeszcze wiele o mnie nie wiedzą. Na przykład o moim spadku po zmarłym mężu. Tylko dzięki niemu mam teraz w kieszeni łańcuszek Aequor, który odkupiłam od Carrie, która wcześniej jej go ukradła. Albo o naszej umowie dotyczącej nastawienia przeciwko niej Stave'a, co niestety jest piekielnie trudne, ponieważ on jest ślepo w niej zakochany, ale to też da się wykorzystać. Ktoś mu przecież naopowiadał historii o syndromie sztokholmskich i różnych niekoniecznie prawdziwych historiach Sevilli.
Teraz od kiedy Stave wprowadził mnie do ich życia na stałe, mam jeszcze większe wpływy i to już tylko kwestia czasu, aż zrozpaczona Aequor podejmie jakąś fatalną w skutkach dla siebie samej decyzję.Teraz tylko czas lekko się poprawić i pochwalić się mojej "kochanej przyjaciółce" z Sevilli jak spędziłam przed chwilą czas z ukochanym.
Podeszłam do lustra na korytarzu i odpięłam kilka guzików sukienki, rozmazałam szminkę na swoich ustach i lekko rozczochrałam włosy, a następnie chwyciłam za klamkę do drzwi.- Cześć, Aequor. Jak ci minął pierwszy dzień w pracy? - zapytałam milutkim tonem. Oczywiście wiedziałam o spotkaniu z Carrie. Ktoś ją przecież tam wysłał, aby obserwowała żonę mojego ukochanego.
- Dobrze - odparła krótko, dyskretnie wycierając swoje łzy z policzków. W moich oczach była ona słabiakiem, aż mi było jej żal. Lekko się uśmiechnęłam i usiadłam na łóżku obok dziewczyny.
- Cieszę się, że u ciebie jest wszystko dobrze. Nowa praca musi być ciekawa - odparłam ze sztuczną radością w głosie, która brzmiała jak prawdziwa. Byłam dobrą aktorką. - Ja właśnie wróciłam od Stave'a. Po śmierci Lucy on jest moją jedyną opoką. Jezu, on mnie naprawdę kocha. Jest taki cudowny. Mam dreszcze do teraz. Jego dotyk...
- Z pewnością właśnie tak jest - wyszeptała dziewczyna, a jej oczy zrobiły się szklane od łez. W głębi serca czułam radość. Rybka połknęła haczyk. Ona jest taka naiwna.
- Ale... Aequor... Ty nic do niego nie czujesz, prawda? Wiesz wy jesteście małażeństwem, ale tylko udawanym. Wiesz za niedługo rozwód i te sprawy... - udawałam zmartwioną. Uwielbiam to.
- Nie, ja nic do niego nie czuję, naprawdę... To tylko umowa - powiedziała ze swoim żałosnym wyrazem twarzy.
- Wiem, Stave powtarza to w kółko. On jest taki dobry, że dla twojego dobra dalej trwa w małżeństwie, chociaż kocha mnie. Ja to akceptuję, ponieważ wiem, że inaczej wrócisz do Sevilli - moje kolejne kłamstwo, które ona znowu łyknęła. Jak można być, aż tak żałosną osobą.
Moją rozmowę z Aequor w tym momencie przerwał telefon. Spojrzałam na ekran. Dzwoniła Carrie.
- Idź odebrać. Ja jestem zmęczona. Chyba się położę - westchnęła Aequor, a ja posłusznie opuściłam jej pokój, aby na spokojnie porozmawiać z Carrie.
- Jesteś mi winna pieniądze - odezwał się głos ze słuchawki. - Oddałam co naszyjnik, cały dzień śledziłam Aequor, zrobiłam jej zdjęcie z jakimś chłopakiem i wysłałam je Stave'owi. Umawiałyśmy się dwa tygodnie temu na więcej, ty mi tylu nie zapłaciłaś, a ja i tak wykonałam swoje zadania. Czekam na resztę forsy.
- Dostaniesz ją, gdy pozbędziemy się przeszkody. Na razie ma ci wystarczyć, to co dostałaś i satysfakcja - westchnęłam poirytowana jej postawą. Kiedyś się jej bałam i pozwoliłam jej odbić sobie chłopaka, ale z czasem widzę, że jest strasznie łatwa do zmanipulowania i po prostu głupia.
- Jeśli nie dasz mi tych pieniędzy, to wszystko powiem Stave'owi! - krzyknęła mi do słuchawki. Pomyślałam, że ta kretynka znowu rozpocznie kłótnie jak ostatnio, więc szybko ją uciszyłam.
- Powiedziałam ci, że pieniądze dostaniesz, gdy cały plan się uda - powtórzyłam to ponownie, aby ta gwiazdeczka to w końcu zrozumiała. - A Stave'owi nic nie powiesz, ponieważ wtedy obie skończymy tak samo.
- A dlaczego to niby ty masz mieć Stave'a?! Może ja też bym go chciała? - Carrie zbuntowała się ponownie, a ja tylko przewróciłam oczami na jej dziecięce zachowanie.
- Jeśli za niego wyjdę, to będę ci płaciła miesięcznie po 5 tyś, pasuje ci? - zapytałam cicho, aby nikt przypadkiem na usłyszał. - I pomogę ci znaleźć innego naiwniaka, który będzie cię sponsorował - stwierdziłam, ale nie zamierzałam dotrzymać swoich słów.
- Zgoda, ale zaległą kwotę masz mi zapłacić do niedzieli - gwiazdeczka odparła stanowczo i się rozłączyła. Chociaż tyle dobrego. Chociaż mam spokój.
CZYTASZ
Good wife
RomanceOsiemnastoletnia Aequor ma zostać sprzedana jako żona dla amerykańskiego miliardera - Stave'a Williams. Wszystko zaczęło się jeszcze wtedy kiedy była niemowlakiem. Została odnaleziona w koszyczku dryfującym po morzu. Los chciał tak, że morze wyrzuci...