Rozdział 10

17 4 0
                                    

Rozdział 10
Zmierzchało. W każdej napotkanej osobie widziałam narastający strach. Niemal go czułam. Zupełnie jakby jakaś gorzka substancja siłą wtłoczyła się w moje gardło i tam ugrzęzła. To był drugi postój. Następny będzie dopiero gdy słońce znów ukaże się na niebie.
Pomiędzy zgromadzonymi dworzanami i szlachtą pojawił się Kaspar. Przyglądał się każdemu uważne jakby miał ich widzieć po raz ostatni. Powaga na jego twarzy przybrała postać maski. W tym momencie wyglądał niemal jak posąg o wyjątkowo idealnych rysach. Zachodzące słońce oświetliło jego twarz przez co wyglądał jeszcze bardziej nieludzko. Zieleń jego oczu niemalże błyszczała własnym światłem, a w połączeniu z promieniami czerwieniejącego słońca przerażały. A już tym bardziej jak skierował swoje spojrzenie na mnie. Pisnęłam i zwiałam za powóz. Zachowanie godne nastolatki, ale było w nim coś co mnie w równej mierze przyciągało jak i odpychało. Jak jakiś popsuty magnes.
-Chowasz się ode mnie? Nie uważasz, że to nierozsądne w zaistniałej sytuacji?
Wyłonił się zza powozu z uniesioną brwią.
Jego mina pozostała bez wyrazu, lecz w oczach zatańczyło rozbawienie.
Westchnęłam i uniosłam wysoko podbródek.
-Nic nie poradzę, że wyglądasz przerażająco.
Jego brwi wystrzeliły wysoko do góry. Ciężko stwierdzić czy nie spodziewał się usłyszeć prawdy czy też był zdziwiony tym jaka ona była.
Pokręcił głową i otworzył drzwi do mojego powozu.
-Wsiadaj. Liv zaraz przyjdzie. Im szybciej ruszymy tym lepiej.
***
Noc była równie głucha jak dzień. Zupełnie jakby wszystko w jej okolicy wymarło. Nie było ptaków ani odgłosów innych polnych czy też leśnych zwierząt.
Ryan strzelał oczami na wszystkie strony z zupełnie kamienną twarzą. Nie podobało mi się to. Ryan zachowywał pełną powagę dopiero gdy przeczuwał coś nie do końca dobrego.
-Zbyt .. martwo, nie sądzisz?
Ciężko było się z nim nie zgodzić. Powoli Skinąłem głową podążając wzrokiem za dziwnym cieniem drzewa.
-Cienie przybierają dziwne kształty. Zupełnie nie naturalne.
Ryan zmarszczył nos.
-A mimo to niczego nie czuję. Nic.
-Pozostań czujny. Zbliżamy się się powoli do równiny. Tam ciężko będzie ich nie zauważyć.
-Będziemy też odsłonięci.
-Owszem. Podani jak na talerzu. Ciekawe czy się skuszą.
Ryan spojrzał na mnie przeciągle po czym odwrócił się by przyjrzeć się karawanie.
-Chcą abyśmy dotarli do Targaryen cali. Aż mnie mdli na myśl co nas tam czeka.
-Targaryen to prawdziwa forteca. Chcą nas zapędzić w kozi róg, ale nie mamy wyboru. Musimy grać w ich grę, zrozumieć i przechytrzyć. Pamiętaj.
-Czyżbyś już coś podejrzewał?
-Może. Ale to tylko teorie. Muszę sprawdzić kilka rzeczy zanim zdobędę pewność.
***
Niemalże pod samymi bramami miasta poczuliśmy ich obecność. Dziwne cienie zaczęły odsuwać się wgłąb lasu zupełnie jakby wcześniej dla nich szpiegowały. Głucha cisza przemieniła się w przyprawiający o dreszcze szum wiekowych drzew. Stary las wyglądał jakby właśnie zaczął nabierać powietrza.
Zerwał się wiatr, zupełnie jakby cała magia właśnie zaczęła obracać się przeciwko nam.
Ryan zakrywał twarz częścią swojego płaszcza by móc na mnie spojrzeć.
-Dlaczego dopiero teraz?!
-To element ich gry. Cała naprzód do bram!
Zmrużyłem oczy modląc się by nie dostać żadną zbłąkaną gałęzią prosto w twarz i popędziłem swojego konia na sam przód karawany.
Cienie czające się wewnątrz lasu zaczęły przybierać ludzkie kształty.
Wśród podróżujących zapanowało poruszenie zmieszane ze strachem. Generałowie popędzali konie do galopu. Skończył się komfort podróży, zaczęła się walka o życie.
-Demony!
-To nie możliwe!
-Jest ich za dużo!
Została zaledwie chwila do świtu. W momencie gdy pierwsze promienie słońca oświetlą ziemię wróg się wycofa. W przeciwnym wypadku spłonie.
-Szybciej!
Chwyciłem za miecz, a najbliżej stojący cień cofnął się wgłąb lasu. Dobrze wiedział jakie ostrze czai się wewnątrz pokrowca. Mógłbym się założyć, że nawet słyszał jego boską pieśń o śmierci.
Czasami nawet mnie przerażała fantazja tego miecza. Zupełnie jakby łaknął krwi. Nieustannie. A one to wyczuwały. Nie chciały wpisać się na listę śmierci.
Bramy miasta oblał już czerwony blask wschodzącego słońca. Ogromne wrota zaczęły się rozsuwać a z dwóch bocznych wież stróżujących zdawało się słychać wydawane kolejno rozkazy.
Ryan zrównał tępo z moim.
-Nie zaatakują- powiedziałem rozglądając się powoli- Chcieli nas nastraszyć.
Wiatr ucichł na chwilę by przy samej bramie zacząć prawdziwy wir. Przez jedną krótką chwilę pomyślałem o sabotażu. W końcu to z nami podróżowali magowie, aczkolwiek zdrada pod samymi bramami miasta nie wchodziła w grę. Jednak na samo wspomnienie Wyklętych mających połączyć siły z magami napadały mnie mdłości.
Gdy pierwszy wóz przekroczył próg miasta usłyszałem trzask. Rozległ się echem w mojej głowie jak jakieś przekleństwo. Kątem oka zauważyłem jak powozowe koło toczy się wgłąb lasu.
Czas nagle spowolnił a serce dosłownie stanęło w momencie jak uświadomiłem sobie czyj powóz został uszkodzony.
Szarpnąłem za wodze, aż koń zarżał ze skargą, ale zawrócił.
Rozległ się drugi trzask. Ktoś celowo manipulował magią by rozsadziła koła. Powóz zarył o ziemię, a spłoszone konie zaczęły wierzgać kopytami na wszystkie strony. Karawana w popłochu zaczęła omijać go z obu stron. Przedarcie się przez nich graniczyło z cudem. Gdy drzwi powodu stanęły otworem poczułem jakby ktoś wysadził mi bębenki. Słyszałem bicie własnego serca i urywany oddech. Nagle śmiech rozszedł się echem nie tylko w mojej głowie, ale po całej okolicy.

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz