Rozdział 28

12 4 0
                                    


Było późne popołudnie, w powietrzu wzniosła się kolejna chmura kurzu. Wraz z Liv sprzątałyśmy stosy pudeł nagromadzone chyba przez wieki w jednym z nieużywanych pomieszczeń chaty Morpheusa. Połowa została już przez nas przeniesiona i gdy myślałyśmy, że połowę pracy mamy z głowy Liv spojrzała w górę.
-Na bogów! Ile potrzeba lat by ubierać takie stosy? To przebija nawet moją kolekcję butów!
Zachichotałam strzepując kurz z obu dłoni. Chwyciłam kolejne pudło, lecz nim zdążyłam się zorientować jego zawartość wyładowała na podłodze.
-Och.
Liv zrobiła wielkie oczy widząc ogromną kolekcję noży i sztyletów.
-Nasz szanowny czarownik albo cierpi na zbieractwo albo posiada manię zbierania trofeów.
Ukucnęłam by przyjrzeć się bliżej. Pudło nie wytrzymało ciężaru tego całego żelastwa. Liv w mgnieniu oka znalazła się tuż obok mnie i chwyciła za pierwszy lepszy sztylet.
-Śliczny!- przyglądała mu się z niezmąconą niczym ciekawością- I do tego groźny, spójrz. Elfickie srebro.
Wzięłam od niej sztylet, by dokładniej się przyjrzeć.
-Po czym to poznajesz? Wygląda jak zwykły metal.
Liv uniosła moją rękę wciąż trzymającą sztylet, tak by na ostrze padły promienie światła wpadające tu przez witrażowe okno.
-Przyjrzyj się- powiedziała wskazując palcem ostrze- Migocze.
-Jakby żyło ..
Odłożyłam szybko sztylet do pozostałych. Z kolei Liv grzebała wśród sterty przeglądając ostrze po ostrzu.
-Cała masa różnych stopów. Elfickie srebra, te z runami są zaklęte, spójrz ma nawet sztylet z obsydianu.
Mnie jednak zainteresowało coś innego. Przesunęłam leżące na nożu inne ostrza i chwyciłam je delikatnie. Z pozoru wyglądało normalnie, jednak nie mogłam rozgryźć czy był to nóż czy jednak sztylet. Rękojeść miał prostą z kilkoma krzywymi znaczkami, zaś jego ostrze było cienkie i szpiczasto zakończone. Przeważyłam jego ciężkość w dłoni. Był zaskakująco lekki.
-Co na nim pisze?- Liv wyłoniła się ponad moim ramieniem.
Przyjrzałam się dokładniej znaczkom. Rozmywały się przed moimi oczami. Im bardziej próbowałam skupić wzrok tym mocniej znikały. Zmarszczyłam brwi i uniosłam ostrze pod światło jak wcześniej uczyniła Liv. Nic to nie dało. Gdy chciałam je odłożyć do reszty, w mroku mojego cienia ostrze błysnęło. Przekrzywiłam głowę próbując ponownie.
-O cholera- mruknęła Liv- Odłuż go może jest przeklęty. Żadna stal nie błyszczy w cieniu.
-Chyba, że anielska.
Podskoczyłyśmy obie na dźwięk głosu Astana za plecami.
-Astan na bogów! Mógłbyś się tak nie zakradać?!
Spojrzał na Liv z miną godną pożałowania.
-Długo idą wam te porządki. Przynajmniej już wiem dlaczego.
-Ciekawe jak szybko ty byś sobie poradził z takimi stosami pudeł i kurzu- mruknęłam.
Przewrócił oczami.
-Nie grzebałbym w nie swoich rzeczach to po pierwsze.
-Pudło się rozerwało.
-Yhym więc postanowiłyście wykorzystać okazję i poszperać?
-Nie denerwuj mnie wśród tej całej broni. Rzucać nożami akurat umiem- warknęła Liv unosząc sugestywnie jeden ze sztyletów.
Astan prychnął unosząc komicznie obie dłonie w geście poddania.
-Możesz powiedzieć co tu robisz? Myślałam, że wybrałeś się z Kasparem i Ryanem do miasta.
Spojrzał na mnie przeciągle. Na niego twarzy zagościła powaga.
-Nie miałem zamiaru bawić się w przyzwoitkę.
W jego złotych oczach coś błysnęło. Ciągle zastanawiałam się jak to możliwe by miał taki nietypowy kolor oczu. Nawet Morpheus uznał to za niespotykane, gdy zapytałam go o to poprzedniego dnia.
-A przeszkadzasz nam bo?- Liv wydawała się rozdrażniona jego obecnością.
Astan nie przejął się jej wrogim tonem. Przeczesał dłonią swoje czarne jak noc włosy i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Przyszedłem ukraść drogą Deianirę na pierwszy trening.
Oblało mnie zimno. Pierwszy trening. Z bronią. Och.
-Daj mi chwilę. Muszę się przebrać.
Skinął głową po czym rzucił Liv rozbawione spojrzenie. Odchodząc rzucił przez ramię:
-Weź ze sobą ten nóż, przekonamy się co potrafi.
Drzwi za nim zamknęły się z trzaskiem.
-Bla, bla, bla- parodiowała Liv gestykulując dłonią w powietrzu- On wiecznie coś kombinuje.
Wzruszyłam ramionami.
-To samo mogę powiedzieć o Twoim bracie.
Zrobiła krzywą minę.
-Fakt. Nadal chcesz trenować z Astanem?
Westchnęłam.
-Owszem. Widziałam co potrafi, jest dobry. A Ryan jest nieobecny.
-Weź ten nóż i chodźmy. Dokończymy później, a ja potowarzyszę ci na treningu. Będę miała na niego oko.
Poruszyłam brwiami sugestywnie.
-Będziesz miała na niego oko?
Sprzedała mi sójkę w bok śmiejąc się.
-Nie w takim sensie!
-Nie wmówisz mi, że nie jest przystojny.
-Jest i to nawet bardzo. Aż .. za bardzo. Jest w nim coś czego nie potrafię nazwać. Znam go na prawdę długo i zupełnie jakby prowadził podwójne życie.
-Jest aż nazbyt szczery i Moroheus mu ufa.
-Wiem, ahh sama nie wiem Dei. Po prostu czasami nie wiem czy gdy podam mu dłoń to mi jej nie utnie. Jest nieprzewidywalny.
-Zupełnie jak twój brat. To chyba tutaj normalne.
Zaśmiała się biorąc mnie pod ramię.
-Może masz rację, ale i tak pójdę z tobą.
***
Ręce paliły z bólu. Kolejne uderzenie ostrza o ostrze i jeszcze jedno. Stal uderzała o stał aż poczułam dziwną lekkość, a miecz z brzękiem przejechał metr dalej po drewnianym deptaku. Astan stał trzy kroki ode mnie trzymając miecz wycelowany w moje gardło.
-Nieźle jak na nowicjusza, ale wciąż za mało.
Mogłabym przysiąc, gdyby miał dłuższe włosy wyglądał by jak lew z czarną grzywą i tymi złotymi oczami, aktualnie wypełnionymi czystym rozbawieniem.
-Nie czuję rąk- mruknęłam.
Wzruszył ramionami zarzucając miecz na ramię.
-Lepiej byś czuła, bo przechodzimy do noży. Wzięłaś ten, o którym ci mówiłem?
Skinęłam głową, sięgając do pasa przyczepionego do uda. Chwyciłam za nóż machając mu nim przed nosem. Uśmiechnął się półgębkiem. Wskazał dłonią na stojące nieopodal tarcze.
-Rzucaj.
-Zwariowałeś? Stoją za daleko.
-Nie marudź tylko rzucaj.
Przewróciłam oczami próbując ustawić się jak wcześniej mi pokazywał. Dłonie trzęsły mi się jak cholera. Zamknęłam oczy. Rękojeść noża idealnie pasowała do mojej dłoni. Wzięłam głęboki wdech i gdy tylko miałam rzucić...
-Witajcie! Tęskniliście?
Odwróciłam się wytracona z równowagi rzucając nożem na oślep.
Otworzyłam oczy przerażona pobieżnie oglądając się wokół. Astan stał z wytrzeszczonymi oczami wpatrując się w sztylet wbity w drewnianą kolumnę tuż obok głowy Kaspra. Zakryłam dłonią usta nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kaspar przyjrzał się ostrzu tkwiącym na wysokości jego oczu po czym uniósł brwi uśmiechając się szeroko.
-Nieźle! Aczkolwiek pudło.
Zaśmiał się po czym wyciągnął nóż i ruszył w moją stronę. Wyglądał jak czarny kot ubrany od stóp do głów w czarny strój, kroczył po ziemi z pełną gracją i znaną sobie arogancją.
Stanął krok ode mnie i podał mi nóż rękojeścią w moją stronę.
-Mogłam cię zabić! Morpheus Cię nie ostrzegł, że trenujemy?
Uśmiechnął się szelmowsko.
-Och ostrzegł, tym bardziej musiałem do was zajrzeć.
-Masz coś ciekawego do powiedzenia czy będziesz tylko przeszkadzał?
Astan wyglądał na znużonego.
-Zawsze brakowało ci cierpliwości, co?
-Odezwał się Pan i władca. Akurat o cierpliwości nie wiesz dosłownie nic.
Kaspar wyszczerzył do niego zęby w uśmiechu. Nie omieszkał jednak pokazać kłów z którymi zwykle aż tak się nie obnosił. Był w wyśmienitym nastroju i nawet nóż prawie wbity w głowę nie wyprowadził go z równowagi.
-Nie jestem w to dobry. Robię wiele innych rzeczy. Na przykład doskonale wiem jak wyprowadzić Cię z równowagi.
Brwi Astana wystrzeliły do góry. Zamrugał oczami i spojrzał na księcia jak na wariata.
-Kaspar, czy ty się czegoś nawąchałeś?
Zwrócił na niego swoje spojrzenie jakby właśnie o czymś sobie przypomniał.
-Nic z tych rzeczy. Ja tylko..
-Pił krew wróżki- w słowo wszedł mu Ryan niemalże wbiegając przez werandę- W dodatku mi zwiał.
Liv zerwała się na równe nogi z ławki.
-Oszalałeś?!
Astan z kolei wyglądał jakby oglądał najciekawszy teatrzyk w życiu. Zaniósł się śmiechem patrząc na Kaspra z pobłażaniem.
-Co w tym złego?- wtrąciłam niczego nieświadoma.
Liv patrzyła teraz to na mnie to na brata.
-A to że wróżki mogą wywoływać halucynacje! Chciała cię uwieść idioto!
Wzruszył ramionami nie przejęty jej słowami.
-I? Spodobałem się jej, co w tym złego?
Zanim się zorientowałam strzeliła mu kopniaka prosto w brzuch. Kaspar zgiął się w pół, a Astan zaniósł się jeszcze większym śmiechem. Ryan schował twarz w dłoniach mamrocząc coś niezrozumiale, a ja? Stałam jak kołek nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-One jest temu winna- wymamrotał prostując się i pokazując palcem na mnie- Idź wyżyj się na niej.
-To ty zachowujesz się jak pajac!
-Zaraz, ja? Niby dlaczego? Przez cały czas byłam tutaj.
-Nie o to mu chodzi- mruknął Astan ocierając łzę z oka.
-Astan- warknęła Liv- zamilcz proszę Cię.
Odwrócił się na pięcie z uniesionymi dłońmi, po czym posłał mi oczko.
-Liv, wytłumacz mi to proszę. O czym on mówi, czemu jestem winna?
-Nie słuchaj go, niczemu nie jesteś winna bredzi od rzeczy ot co.
Kaspar spojrzał na nią jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Zupełnie jakby otrzeźwiał w sekundę.
-I tu się mylisz.
Odepchnął Liv zaskakująco delikatnie, acz stanowczo i rzucił mi mordercze spojrzenie kierując się z powrotem do domu.
Nastała niezręczna cisza. Nie wiedziałam na kogo mam patrzeć. Liv była zszokowana w równym stopniu co wściekła, Ryan starał się zachować obojętną minę choć nie zbyt dobrze szło mu ukrywanie jak bardzo przejmuje się zaistniałą sytacją. Astan z kolei sprawiał wrażenie zaciekawionego i tak jak ja strzelał oczami to na jednego to ta drugiego.
Po dłużącej się jak wieczność minucie, bądź kilku- Kto by je liczył?- westchnął przeciągle i podniósł miecz.
-Wracajmy do treningu. Ej wy tam! Tak wy, spadajcie stąd nim któreś z was powie o słowo za dużo.
O dziwo nie protestowali. Liv spięła się mamrocząc jedynie pod nosem jak mocno pokiereszuje bratu kości. Ryan szedł krok za nią.
Odetchnęłam w błogiej ciszy po czym dobyłam swojego miecza.
Złotooki przyjrzał mi się uśmiechając się półgębkiem. Skinął głową w kierunku miejsca w którym ćwiczyliśmy zanim nam przeszkodzono. Zrozumiałam aluzję i gdy już miałam zająć pozycję wybił mnie z równowagi swoim komentarzem.
-Nie przejmuj się nim, wróżki potrafią namieszać w głowie.
Ten błysk w jego oku podpowiedział mi, iż rzucił tą uwagą celowo. I udało mu się. Dzikie, mroczne i zupełnie do mnie nie podobne uczucie wkradło się wgłąb mojej duszy. Miałam ochotę coś rozwalić, a najbliżej mnie stał nie kto inny jak Astan. Zastanowiłam się czy był na tyle głupi by mnie drażnić czy miał w tym swój dziwny i niezrozumiały powód.
-Nie wiem czy wiesz, ale jest pewne powiedzenie. Nie igraj z ogniem bo cię sparzy.
Teraz uśmiech na jego twarzy przybrał wręcz diaboliczny wyraz.
-O tak, to właśnie chcę widzieć. Uwolnij tą bestie Dei! Nie pętaj jej tak ciasno, poluzuj więzy!
Fala zwątpienia przeszyła moje ciało niczym strzała.
-Astan .. Morpheus poradził bym nie przesadzała z użyciem mocy. Nie znam jeszcze jej ogromu ani nie potrafię w pełni nad nią panować..
Lekceważąco wzruszył ramionami.
-Nie bój nic, nie jesteś jeszcze aż tak silna. A teraz pokaż co kryjesz w środku, kotku.
Zgłupiałam. Dosłownie. Na jedną cholerną chwilę zgłupiałam, a on zaatakował. Wtedy poczułam jak owa bestia szarpie się we mnie chcąc rzucić się na niego i pozwoliłam jej na to. Ten jeden raz uwolniłam bestię.
***
Gdy oboje wręcz wtoczyliśmy się do jadalni, uśmiechając się głupkowato nikt nie zwrócił na nas większej uwagi. Po bardzo, ale to bardzo długim treningu udało mi się rozłożyć Astana na łopatki siłą i szybkością zadawanych ciosów. Chwilę później padłam obok niego jak długa niemalże dusząc się ze śmiechu. Brakowało mi techniki i wprawy w wyprowadzaniu ciosów, lecz nadrabiałam szybkością i instynktem który wymierzał ciosy za mnie. Zrozumiałam dlaczego Astan nalegał bym uwolniła bestię z siebie, bestia była tą częścią mnie którą wciąż chowałam głęboko przerażona „nową" sobą. Co prawda od zawsze siedziała wewnątrz czekając na swój czas, taki jak dzisiejszy trening.
Mój szkoleniowiec z dumnym uśmiechem wypiął pierś i stanął przed mrukliwym towarzystwem.
-Pokonała mnie. Oficjalnie stwierdzam, że jedyne czego jej brakuje to lepszy miecz i kilka miesięcy pracy a walka wręcz będzie tylko pestką.
Morpheus poprawił swój komiczny kapelusz po czym wstał i zbliżył się do półki z książkami. Wyciągnął starą poniszczoną księgę, która wyglądała jakby miała się rozlecieć w każdej chwili. Położył ją na stole i przesunął w moim kierunku z dumnym uśmiechem.
-Twoja pierwsza lektura. Znajdziesz w niej wszystkie znane temu światu sztuki i techniki walki o jakich wiemy. Skończ ją, a zaczniemy pracować nad twoją magią, a jutro książę zaprowadzi Cię do Akademi na pierwsze zajęcia.
Poczułam się jakby walnął mnie pięścią prosto w brzuch. Na moment zabrakło mi oddechu. Nim jednak zdążyłam zapytać Kaspar zabrał głos.
-Sam się zgłosiłem.
Nie podnosił wzroku, był lekko przygarbiony, a pod jego oczami majaczyły ogromne cienie. Czarne włosy miał w nieładzie, kaftan w połowie rozpięty, a miecz wisiał przerzucony przez oparcie krzesła. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.
Rzuciłam szybkie spojrzenie Astanowi. Przyjrzał się Kasparowi po czym zarechotał wesoło.
-Schodzi? I dobrze, zacznij w końcu myśleć głową a nie fiutem.
Zachłysnęłam się powietrzem. Kaspar nawet nie odszczeknął. Mruknął coś niezrozumiale po czym jego zielone oczy, te cholernie piękne oczy wywróciły się do góry, a książę rąbnął głową w stół. Przyglądałam się temu z szeroko rozwartymi ustami nie zdolna wypowiedzieć ani jednego słowa. Astan zaś nie wyglądał na zdziwionego. Złożył ramiona na piersi i oparł się o ścianę za nami.
-Długo się stawiał?
Nie rozumiałam o czym mówił. Liv wydęła wargi i posłała mu zmęczone spojrzenie spod wpół zmrożonych powiek.
-Zbyt długo. Napoić go tym to była prawdziwa droga przez męki.
-Zaraz, czym wy go napoiliście?
-Nie martw się ślicznotko, twój księżulek do rana będzie tak samo irytujący jak zawsze.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
-Od kiedy Kaspar jest mój?- cedziłam przez zęby niemal na niego warcząc.
-Ja tylko stwierdzam fakty.
Uchylił się przed lecącym w jego stronę ochraniaczem, który w mgnieniu oka ściągnęłam z dłoni.
Pokręciłam głową pozostawiając bez komentarza zaczepkę złotookiego bałwana. Rzuciłam Kasprowi ostatnie przeciągłe spojrzenie czując ukłucie w sercu. Wyglądał aż zbyt idealnie leżąc nieprzytomny na stole. Poczułam dziwne szarpnięcie w środku, zupełnie jakby to ciche uczucie, które dzień dnia próbowałam spychać w odmęty swoich myśli znów się przebudziło i ścisnęło moje i tak już obolałe serce.
-Powinnam się położyć.
Miałam ochotę zwymiotować. Ziemia zdawała się kołysać. Z trudem odnalazłam schody prowadzące na piętro. Wpadłam do swojego tymczasowego pokoju niemalże natychmiast zatrzaskując za sobą drzwi i opierając się o nie. Osunęłam się na podłogę, oparłam głowę na kolanach i podjęłam nieudolną próbę okiełznania wezbranych uczuć.
Co się do cholery ze mną działo?
***
Nazajutrz w domku panowała względna cisza. Po salonie krzątał się jedynie Morpheus szurając drewnianą, czarodziejską laską. Na stole, nieopodal niedogaszonego kominka znajmował się niewielki worek wypakowany po brzegi.
-Już wstałaś! Jak dobrze, przygotowałem ci najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka magicznych kamieni, dwa zwoje pergaminu w razie gdybyś potrzebowała coś zapisać i parę innych szpargałów.
-Dziękuję- podniosłem worek, zaglądając do środka- Tylko parę szpargałów? Mogłabym przysiąc iż to waży niemalże tyle co ja- Zachichotałam.
Czarodziej z zakłopotaniem potarł skroń.
-Och, czyżbym przesadził?
-Ależ skąd, poradzę sobie.
Morpheus uśmiechnął się promiennie, wskazał na drzwi wyjściowe.
-Książę już na ciebie czeka.
Na wspomnienie Kaspara supeł w moich brzuchu tylko się zacisnął.
-Zatrważająco szybko doszedł do siebie ..- zauważyłam bacznie przyglądając się mojemu rozmówcy. 
Lekceważąco machnął ręką.
-Nie wiem czego byłoby potrzeba by prawdziwie go powalić. Jest wyjątkowo oporny na magię, nawet tą wróżek.
Cmoknęłam niezbyt zadowolonona tematem nad którym tak ochoczo  lubił rozprawiać.
-Cóż, elfickie srebro z pewnością by go powaliło. Swoją drogą, nigdy nie widziałam tak zabójczej broni.
Rzucił mi szybkie spojrzenie znad swojej księgi.
-To dlatego iż nie widziałaś anielskiej broni kochana. Fae wzorowali swoje srebro na anielskich recepturach, lecz nie do końca wiedzieli co czyniło ichnią broń tak zabójczą.
-Ty też tego nie wiesz?- rzuciłam z powątpiewaniem.
Prychnął.
-Chciałbym wiedzieć, ale mogę się jedynie domyślać.
-Tak czy siak, udało im się utworzyć okropną broń- wzdrygnęłam się na wspomnienie przeszytego nią Kaspara.
-Gdyby tak było, książę byłby martwy.
-Byłby gdybym go nie uleczyła i to trwało .. długo.
-Ale udało się, czyż nie?
-Po zwalczeniu oporu, tak. Udało się.
Posłał mi znikomy uśmiech po czym wrócił do lektury. Zarzuciłam worek na ramię i biorąc głęboki wdech wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się po całej werandzie. Kaspar stał oparty o ścianę wyraźnie pogrążony w myślach. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Jedną dłoń trzymał nisko na brzuchu w miejscu, w którym znajdowała się blizna po elfickim ostrzu..
-Podsłuchiwałeś?
Przechylił głowę by na mnie spojrzeć. Wyraz jego twarzy pozostał lekko nieobecny, ale te oczy .. Ugh mogłabym przysiąc, że przenikały mnie na wylot. Pod jego spojrzeniem czułam się jakbym stała przed nim nago.
-Być może- mruknął.
-Nie ładnie podsłuchiwać.
Uniósł prawą brew, a kącik jego ust uniósł się lekko w kpiącym uśmieszku.
-Och doprawdy?
-Yhym. Powinnismy ruszać. Chodź nadal nie rozumiem dlaczego to akurat ty masz mnie odprowadzić.
Przewrócił oczami odpychając się od ściany. Zbliżył się do mnie kilkoma długimi krokami. Kilka niesfornych kosmyków zsunęło się mu na czoło.
-Bo tak chciałem.
Nie czekając na mnie ruszył przed siebie. Ubrany znów od stóp do głów na czarno odznaczał się wśród śnieżnobiałego krajobrazu jak pieprzony wykrzyknik. Przewróciłam oczami czując wewnętrzną potrzebę wepchnięcia go w najbliższą zaspę i ruszyłam za nim.
-Uważaj- odezwał się nagle- mam więcej siły od ciebie. Wrzuciłbym Cię w zaspę zanim zdążyłabyś do mnie podejść.
Rozdziawiłam szeroko usta zszokowana jego słowami.
-Won z moich myśli!
-Ani mi się śni. Są zbyt ciekawe. Tak samo jak to, że o mnie śnisz. Każdej nocy.
Rzucił mi spojrzenie ponad ramieniem wciąż brnąc do przodu. Stanęłam jak wryta.
Mogłabym się założyć, że wyglądałam obecnie jak pomidor. Wstyd jaki czułam mieszał się ze wściekłością. Niewiele więcej myśląc rzuciłam się na niego.
Tak jak przypuszczałam złapał mnie w ułamku sekundy. Miałam ochotę zetrzeć z jego twarzy ten przemądrzały uśmiech. Chwycił mnie mocno, tak że przylegałam w całości do jego ciała, a jego ciepły oddech mieszał się z moim. Milimetry dzieliły mnie od jego twarzy. Poruszyłam się próbując uwolnić nadgarstki, na marne. Zachichotał zbliżając usta do mojego ucha.
-Wystraszyło poprosić bym zjawił się w twojej sypialni kochanie.
-I co? Przyszedłbyś?
Jego źrenice rozszerzyły się niemal natychmiast. 
-Wątpisz w to?
-Hmm.. zjawiłbyś się przed czy po tym jak przeleciałbyś te panienki za którymi ciągle się uganiasz?
I proszę. Powiedziałam to. Niech myśli co chce, nie zdążyłam ugryźć się w język. Spoważniał. Zwiększył siłę z jaką mnie trzymał, aż poczułam ból.
-Myślisz, że mając Cię przed sobą potrzebowałbym kogokolwiek innego?
Brzmiało to jak groźba. Jego ton był tak cholernie zimny i mroczny aż poczułam dreszcze. I wtedy wpadłam na bardzo, ale to bardzo głupi pomysł.
Otarłam się lekko o jego krocze nie przestając patrzeć mu w oczy. Zaskoczenie wypisane na jego twarzy pozwoliło mi dopisać sobie punkt. Wykorzystałam chwilową nieuwagę Kaspara i jednym ruchem wyciągnęłam nóż przymocowany tym razem do przegubu lewej ręki. Determinacja płynęła w moich żyłach jak nowa energia. Przystawiłam anielskie ostrze do jego gardła wciąż obserwując jego twarz.
Zielone oczy pociemniały, pod nimi pojawiły się drobne żyłki. Ocho, tracił nad sobą panowanie.
Wyszczerzył zęby tuż przed moim nosem ukazując długie kły. Ledwo powstrzymałam swoje ciało przed wzdrygnięciem się na ich widok. Zbyt dobrze wiedziałam jak ostre i niebezpieczne były.
-Odłóż ten nóż skarbie zanim się na ciebie rzucę.
-Myślałam, że już to zrobiłeś.
Pokręcił głową nie odrywając wzroku z moich ust.
-Ty to zrobiłaś. Prowokuj mnie dalej, a nie dotrzesz dziś do Akademi.
-Grozisz mi?
Oblizał usta i poluzował chwyt na moim nadgarstku. Płynnie przesunął dłoń na dół moich pleców.
-Jedynie obiecuję. Nie wyśnisz w swoich snach nawet połowy z tego co mógłbym z tobą zrobić.
I wtedy uderzyłam. Nie w niego, w jego myśli. Strzępki przeróżnych obrazów zalały moje myśli. Uczucia nienależące do mnie fruwały wokół, ale ja byłam skupiona na jednym. Ujrzałam siebie.. Och.
Szybkie szarpnięcie przywołało mnie z powrotem. Odskoczyłam od księcia jak oparzona. Przyglądał mi się z uniesionymi brwiami.
-Co to do cholery miało być?
-Naruszasz moją prywatność, więc ja naruszyłam Twoją.
-Co zobaczyłaś?- gdy nie odpowiedziałam warknął- Co zobaczyłaś Deianiro?!
-Siebie. To wszystko.
-Nie kłam ..
-Nie kłamie! Wolałabym tego nie widzieć ..
Zaśmiał się gardłowo nagle czymś rozbawiony. Odetchnął głęboko jakby dopiero mógł zaczerpnąć powietrza i potrząsnął głową.
-Powinnismy iść dalej.
-Nie tylko ja myślę o tobie, ty również myślisz o mnie- mruknęłam cicho.
-Tak. Każdego pieprzonego dnia myślę o Tobie. 
Och.
Nie dodał nic więcej. Ruszył szybkim krokiem nie oglądając się za siebie. Dzwoniło mi w uszach, ale mimo to .. Moje głupie serce podskoczyło radośnie słysząc te słowa. Będziesz cierpieć głupia- pomyślałam- Ale czy warto dalej uciekać?
***
Koniec księgi pierwszej

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz