Rozdział 19

15 2 0
                                    


Nie mogłem spać. Po pierwsze noc trwała w najlepsze, przez co moje ciało pracowało na najwyższych obrotach, a po drugie regeneracja po bliższym kontakcie z elfickim srebrem była okropnie bolesna. Bywałem ranny już wcześniej, lecz nigdy do takiego stopnia. W myślach ciągle klęczałem na tej podłodze czując rozdzierający mnie od środka ból. Nie byłem w stanie nawet wypowiedzieć słowa.
Te przeklęte srebro jest w stanie zabić każdego, kogo dosięgnie zawsze pada trupem. Czując jego działanie na własnym przykładzie wiedziałem już dlaczego było aż tak śmiercionośne.
Po wojnie niewiele tej broni zostało, większość spaliły smoki. A przynajmniej tak sądzono .. Najwyraźniej poprzedni król fae zabezpieczył się na czarną godzinę.
Spróbowałem wstać i natychmiast pożałowałem swojej decyzji. Niemalże słyszałem trzask własnej skóry jakbym zaraz miał rozlecieć się na kilka kawałków. Niezbyt przyjemna wizja.
Po krótkiej i niezwykle nieprzyjemnej walce z samym sobą udało mi się usiąść. Przed oczami widziałem plamy kolorów, a w uszach dzwoniło niemiłosiernie. Zacisnąłem pięści i wbiłem wysunięte kły w wargę by nie stracić przytomności. Z trudem łapałem oddech, czułem jakby wszystko w środku mnie zostało przemielone, wypalone i wrzucone byle jak.
Wtedy zobaczyłem ją. Zasnęła na fotelu stojącym nieopodal łóżka. Przekręciłem głowę by się lepiej przyjrzeć. Wzrok powoli się wyostrzał, więc chwilę zajęło zanim w pełni wyraźnie ujrzałem jej twarz. Spała spokojnie oddychając równo. W zamku czasami przyglądałem się przez okno jak śpi zastanawiając się kim jest i dlaczego tak bardzo mnie ciekawi. Teraz wiedziałem. Słyszałem wszystko co powiedział starzec. Deianira. Hmm... Skoro fae od początku znali jej tożsamość, Morpheus także. A mimo to zlecił mi opiekę nad nią. Akurat mi. Nie można mi ufać, nie można na mnie polegać. Robię co chcę, nigdy nie słucham nikogo. Jestem ostatnią osobą, której można powierzyć czyjeś życie i każdy to wiedział. Czyżby stary czarodziej oszalał? Być może. Na każdego w końcu przyjdzie pora.
Może gdyby nie to, nie siedziałbym teraz ledwo żywy w pałacu wścibskich elfów, zależny od krwi i łaski osoby, którą miałem chronić.
Master plan staruszka nie wypalił. Wpędził mnie tylko w okropne bagno.
Przesunąłem ręką po pościeli i po swojej na wpół rozpiętej koszuli. Nigdzie nie widziałem reszty ubrań, ani co gorsza, miecza.
W momencie gdy mój oddech przyspieszył poczułem okropne ukłucie, a po nim kolejne. Sekundę później poczułem w ustach metaliczny smak krwi. Własnej krwi.
***
Usłyszałam jak kaszle i niemal zerwałam się do pionu. Kaspar siedział na łóżku zgięty w pół. Nie zauważyłam kiedy przysnęłam. Zupełnie straciłam rachubę czasu, a za oknem w najlepsze trwała już noc. To zapewne przez to osłabienie.
Poderwałam się z fotela i niemalże jednym krokiem pokonałam odległość dzielącą mnie od księcia. Nim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć uniósł dłoń by mnie zatrzymać.
-Nic mi nie jest. Zaraz przejdzie.
Nie brzmiał zbyt przekonująco. Jego głos mówił sam za siebie.
-Nie wyglądasz za dobrze.
Bąknęłam pierwsze co przyszło mi na myśl. Zaśmiał się przez co mocniej się zgiął.
-Dzięki, to pokrzepiające.
-Nie powinieneś się nadwyrężać jeśli chcesz wydobrzeć. Sam dobrze o tym wiesz, nie jesteś małym chłopcem.
Mówiąc to sięgnęłam do jego poduszki by ją poprawić. Zerknął na mnie z dziwnym błyskiem w oku, prostując się lekko.
-Nie musisz nade mną skakać, poradzę sobie- powiedział z goryczą.
-Właśnie widzę.
-Nie potrzebuję twojej litości.
-Nie nazwałabym tak tego.
Uniósł brew, ale jego buntowniczy wyraz twarzy nie zniknął ani na chwilę.
-A jak byś to nazwała? Łaską dla oprawcy? A może miłosierdziem?
Zaśmiałam się nie wierząc w to co słyszę. Nie miałam pojęcia co w niego wstąpiło, ale niemal natychmiast przypomniałam sobie dlaczego tak go nie znoszę.
-Nie mam pojęcia co cię ugryzło, ale swoją sytuację zawdzięczasz tylko sobie.
-Nie do końca. Byłbym martwy gdyby nie twoja decyzja.
-I to cię trapi, tak? Fakt, że ktoś ci pomógł tak bardzo cię ugodził?
Zacisnął usta w wąską kreskę i oparł głowę o zagłówek łóżka nie patrząc mi w oczy. Gdy zsunął dłoń z koszuli ujrzałam, że znów krwawi.
Sięgnęłam po tacę z opatrunkami i bandażami. Stał także na niej puchar, co przypomniało mi o fakcie iż nie pił mojej krwi od chwili zajścia na korytarzu.
-Wiem o czym myślisz i nie zgadzam się- burknął.
-Wcześniej nie sprawiało ci to problemu.
Skoro on był wredny to i ja mogłam.
-Masz na myśli ten moment w zamku? To było dość interesujące.
-Jak komu-postawiłam tacę zaraz obok jego nogi- Nie ruszaj się, chyba że lubisz cierpieć.
Rozchyliłam koszulę by zdjąć poprzednie opatrunki, a Kaspar obserwował uważnie każdy mój ruch.
-Sam mogę to zrobić- mruknął urażony.
-Nie przeszkadzaj mi i siedź nieruchomo.
Rany wyglądały jeszcze gorzej niż ostatni raz gdy je widziałam, o ile to było w ogóle możliwe.
-Nie goisz się Kasparze. Sam z siebie nie wyleczysz się po tym srebrze.. Dlaczego tak się opierasz?
Nie odpowiedział. Skierował swój wzrok w sufit po czym ukrył twarz w dłoniach. Przysiadłam obok niego czekając na odpowiedź.
-Słyszę je. Twoje serce. Słyszę dokładnie jak pompuje krew. Słyszę jak szumi w twoich żyłach. Najchętniej rozszarpałbym ci gardło, wiesz? A ty siedzisz obok mnie niewzruszona.
-Aktualnie nie byłbyś w stanie zabić nawet owada bez pogorszenia swojego stanu.
Udawałam, że jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Jednakże coś wewnątrz mnie podpowiadało, że byłby zdolny do takich czynów.
Zaśmiał się po czym w końcu na mnie spojrzał. Sińce pod oczami wyglądały jeszcze gorzej w półmroku pokoju co tylko dodawało mu złowieszczego wyglądu. A mimo to był teraz zbyt słaby by mnie skrzywdzić.
-Co ci chodzi po głowie? Masz ochotę uciec? Proszę śmiało, wiesz gdzie są drzwi.
-Zamknij w końcu tą cholerną jadaczkę i daj sobie pomóc nim się rozmyślę.
-Zmuś mnie.
To zabrzmiało niczym wyzwanie. Pochyliłam się nad nim na tyle blisko by czuć jego oddech.
-Nie każ mi tego robić.
Uśmiechnął się łobuzersko, po czym chwycił mój nadgarstek i bez żadnego ostrzeżenia zatopił w nim zęby. Syknęłam urażona brakiem uprzedzenia, ale nie skomentowałam tego. Skoro chciał mieć choć cień kontroli niech i tak będzie. Najważniejsze, że w końcu posłuchał.
Gdy skończył przesunął palcem po ranach jakie zostawił i spojrzał na mnie dziwnie. 
-Nie wiem czy mam ci dziękować, czy też sądzić, że do reszty postradałaś zmysły.
Wzruszyłam ramionami i wróciłam do zakładania opatrunków. Niemalże w mgnieniu oka widziałam poprawę co niezmiernie mnie ucieszyło. Jednakże gdy zakładałam opatrunek na ranę znajdującą się w dole brzucha, Kaspar syknął.
-Dość. Już wystarczy.
-Jeszcze nie skończyłam.
-Trudno. Przestań już proszę.
Uniosłam pytająco brew.
Jego oddech stał się ukrywany. Patrzył na mnie nieco zbyt intensywnie, co postawiło w stan gotowości każdy nerw w moim ciele.
-Nie dotykaj mnie już jeśli nie chcesz bym coś ci zrobił. Jest noc, a jak wiesz wampiry w nocy mają dużo więcej siły, zwłaszcza że zmusiłaś mnie bym się tobą żywił. 
-Majaczysz. Lepiej się połóż.
Dotknęłam dłonią jego czoła. Był rozpalony. Burknął na mnie niezadowolony, po czym zrzucił moją dłoń.
-Prowokujesz mnie siedząc tu ciągle.
-Trudno. Jakoś musisz to znieść, a przynajmniej do rana. Wracam do swojego fotela.
Nim jednak zdążyłam wstać złapał za mój nadgarstek i szarpnięciem przysunął mnie bliżej siebie.
Wypatrywał się we mnie z taką intensywnością, że poczułam dreszcz. I to z rodzaju tych nieprzyjemnych. Po chwili westchnął i oparł czoło o moje po czym osunął się na poduszki nie mówiąc już ani słowa.
Korzystając z okazji zsunęłam się z łóżka i podreptałam w kierunku fotela. To zdecydowanie nie będzie łatwe.
***
Nie było jej. Gdy otworzyłem oczy tego ranka nie zastałem jej w fotelu. Przez chwilę pomyślałem, że całe zajście w nocy było jakimś majakiem, po czym zorientowałem się, że czułem się dużo lepiej. Na stoliku nocnym stała taca z liścikiem i kolejnym pucharem.
Niech będzie przeklęty ten, który tak mnie upodlił. Przynajmniej byłem w stanie swobodnie oddychać, bez uciążliwego bólu w klatce. Zsunąłem się z łóżka nieco zbyt szybko, co skutkowało zawrotami głowy. Zacisnąłem pięści przeklinając wszystko w duchu.
Co ja do cholery wyprawiam. Dałbym się zabić. I to w imię czego?
Chwyciłem złote naczynie i opróżniłem je duszkiem. Zwykle nie potrzebowałem takiej ilości krwi by funkcjonować, a jej zbyt duża ilość uderza do głowy.
Dzięki liścikowi wiedziałem, w którym kierunku mam się udać. Co prawda miałem do pokonania znaczną część zamku, a czy chciałem czy nie, stanowiło to wyzwanie dla kogoś kto ledwo stoi na nogach.
***
W pawilonie jadalnym przygotowano drugie śniadanie. Z racji na wydarzenia minionego dnia atmosfera była dość napięta, co nie umknęło uwadze samego króla, który zdecydował się zaszczycić nas swoją obecnością. Tak oto siedziałam przy uroczym stoliku wraz z Astanem, Meirą, Faye, Sorinem (który samą swoją obecnością budził moją irytację) oraz królem. Miejsce naprzeciw mnie pozostało puste. Nie wiedziałam dlaczego tak mnie to dręczyło.
Król był wzorowym kompanem do rozmów. Dyskutował z Astanem, co jakiś czas zagajając innych do rozmowy. Sorin krzywił się niemalże nieustannie. Swoją drogą był zupełnie nie podobny do ojca. Jego włosy miały kolor ciemnego brązu, a oczy ciekłego miodu. Typowe elfie rysy twarzy sprawiały, że byłby nawet przystojny gdyby nie wieczny grymas niezadowolenia na jego twarzy.
Meira przypominała ojca niemalże w każdym calu. Nie można było jej odmówić urody, ani gościnności. Potrafiła uczestniczyć w konwersacji i nie traciła łatwo kontroli tak jak jej brat.
Faye obserwowała wszystkich w ciszy. Niemalże nic nie zjadła ani nie wypiła. Zdaniem Astana Lazarus studiował w tej chwili różne księgi by znaleźć sposób na zdjęcie wiążących nas bransolet. Zastanawiało mnie co owa dziewczyna zrobi gdy osiągnie swój cel. Była nadzwyczaj tajemnicza i za razem intrygująca.
Moje ciche rozważania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Ciężko stwierdzić czy widok księcia bardziej mnie zmartwił czy tez ucieszył. Na szczęście Meira zareagowała szybciej ode mnie.
-Powinieneś odpoczywać. Nadwyrężanie się w takim stanie świadczy jedynie o głupocie.
Kaspar zbył ją machnięciem ręki, choć gołym okiem było widać jak wiele wysiłku kosztuje go utrzymanie się na nogach. Mimo to był niemalże nienagannie wyprostowany.
-Czyż ostatnio nie twierdziłaś odwrotnie?
Widok Kaspara żartującego był czymś nowym. Meira wyraźnie ucieszyła się słysząc te słowa gdyż zachichotała cicho. Sorin nie podzielał jej entuzjazmu.
-Cóż wyglada na to, że byłeś martwy, a jednak dalej żyjesz.
Kaspar parsknął. Nie zdążył jednak zareagować, gdyż uprzedził go sam król.
-Sorinie! Zapanuj nad sobą. Książę Kaspar jest naszym gościem i należy mu się nawet odrobina życzliwości z twojej strony zważywszy na fakt, że omal nie poniósł śmierci z twojej ręki. Powinieneś być wdzięczny pannie Deian, za ratunek. W przeciwnym wypadku mielibyśmy na głowie cały dwór wampirów.
Sorin zaledwie burknął coś pod nosem, a król westchnął.
-Usiądź proszę książę.
Kaspar skinął władcy głową po czym spełnił jego polecenie siadając dokładnie naprzeciwko mnie. Wyglądał dużo lepiej niż gdy ostatni raz go widziałam. Cienie pod oczami przyblakły, można by rzec, że był nawet w humorze. Mimo to daleko mu było do pełni zdrowia. Widziałam jak ciężko jest mu usiedzieć prosto i to jak bardzo starał się nawet nie skrzywić. Prawą dłoń ciągle trzymał w dole brzucha osłaniając rany.
Gdy złapał mnie na przyglądaniu się mi uśmiechnął się łobuzersko. Nawet pokiereszowany nie stracił swojego niecnego oblicza.
-Kasparze można by rzec, że żadna broń nie jest w stanie cię zabić, skoro nawet samo elfickie srebro tego nie dokonało.
Głos Astana wyrwał mnie z rozmyślań.
-Moja śmierć tylko ułatwiła by twoje zadanie, czyż nie?
Ten błysk w oku księcia oznaczać mógł tylko jedno, Astan zalazł mu za skórę. I to dotkliwie. Złotooki nie wyglądał na wielce wzruszonego.
-Nie życzę ci tego. Jednakże do tej pory zadaję sobie pytanie, dlaczego to w twoje ręce Morpheus powierzył życie Deianiry.
Kaspar wzruszył ramionami i niemal natychmiast się skrzywił.
-Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, lecz on zniknął. Zaraz po tym gdy powierzył mi opiekę nad nią. Od tamtej pory słuch po nim zaginął.
Meira podjęła pałeczkę.
-Morpheus zniknął by szukać informacji na temat Upadłych, bądź czegokolwiek co po nich pozostało.
Astan wyglądał na zdziwionego.
-Nie wiedziałem..
-Nie mogłeś- król zamyślił się przez chwilę- Od momentu wielkiej wojny nikt nie naruszył świętych ziem północy. Nie bez powodu. Prawda książę? Byłeś najbliżej tych ziem z nas wszystkich.
Kaspar wykrzywił twarz w niewyraźny grymas. Widać było, że temat rozmowy nie specjalnie mu odpowiada, lecz nie wycofał się.
-Trudno byłoby naruszyć ten teren gdy niemal jeży się od demonów.
-Nie bez powodu.
Wszystkie twarze zwróciły się w moim kierunku. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos.
-Co powiedziałaś?
Poczułam jak gorący rumieniec oblewa moje policzki.
-Jeśli roi się tam od demonów to zapewne nie bez powodu. Może nie chcą, bądź nie chcieli by coś zostało odkryte przez inne krainy po wojnie.
Król skinął głową.
-Tak. Masz całkowitą rację, ale nie co do demonów. Owszem na straży ziem stoją pewne istoty, lecz demony zadomowiły się na granicach północy ze względu na poległe tam dusze. Widzisz gdy umiera anielska istota, a zwłaszcza upadły wywołuje załamanie energii, która tak przyciąga demony. Zwłaszcza, że anioły nie giną łatwo.
-Co zatem strzeże granic?- zapytał Astan.
Kaspar westchnął.
-Poległe dusze.
Zrobiło mi się zimno. Zupełnie jak na szczycie góry gdy lodowa postać kazała mi wrócić do domu.
-Podczas wędrówki .. widziałam kilka z nich. Każda chwila rozmowy z nimi zmieniała mnie w kostkę lodu.
Kaspar uniósł brwi.
-Ale cię nie zabiły. To już coś.
-Nie. Kazały mi wrócić do domu. A właściwie ona, wyglądała jak królowa, cała ze śniegu i mgły z koroną niemal wyrastającą z jej głowy.
Po moich słowach zapanowała cisza. Król spoważniał po czym zamknął na chwile oczy.
-Wyglada na to, że twoja matka oczekuje byś wróciła do domu. Na północ.
***

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz