Rozdział 30

12 4 0
                                    


Minęły prawie trzy miesiące odkąd osiedliśmy w górskiej chatce Morpheusa. Trzy okropnie długie miesiące w pełni poświęcone treningom zarówno walki jak i magii. Każdego dnia trenowałam z Astanem ucząc się technik, jak i panowania nad wewnętrzną bestią której siła coraz mniej wysuwała się spod mojej kontroli dodając mi jedynie siły i szybkości. Z magią było gorzej. Nie potrafiłam jej opanować, każde zaklęcie przełamywało magiczne bariery. Od pierwszego incydentu gdy prawie wysadziłam w powietrze całą akademię Morpheus stworzył dla mnie specjalny naszyjnik z kamieniem pomagającym zachować wewnętrzny balans, lecz i on z ogromnym trudem utrzymywał mnie w ryzach. Moja moc rosła w zatrważającym tępie, stanowiłam tykającą bombę. Widziałam to w minach, które robił. Nie musiał nic mówić. Moja więź z Astanem stała się silniejsza. Każdego dnia rozmawialiśmy po skończonym treningu, wspierał mnie także w przyswajaniu magii. Przynosił mi różne księgi raz na kilka dni. Muszę przyznać iż polubiłam go niemal tak mocno jak Liv. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy z jego życia. Mianowicie tego do czego tak uparcie dążył, szukał matki bądź jakiejkolwiek żyjącej jeszcze rodziny. Gdy miał zaledwie kilka lat jego matka podrzuciła go na dwór jednego z mniejszych lordów na dworze ojca Kaspara i nigdy nie wróciła mimo, że obiecała, słuch po niej zaginął. Nie zważając na jej czyn Astan opowiadał o niej z czcią godną bogini. Nie wiesz jaka była- mówił tęskno- Gdy byłem obok wystarczyła jej obecność by wszystko było w porządku. Nie potrzebowałem nic więcej. Pamietam jakie kołysanki mi śpiewała, jak brzmiał jej głos mimo iż minęło tak dużo czasu ..
Był w tym samym wieku co Kaspar, dlatego dobrze się znali. Ja z kolei jeżeli licząc od mojego urodzenia za kilka dni powinnam skończyć dwadzieścia lat, lecz biorąc pod uwagę to co powiedział mi Lazarus (a bardziej coś co się za niego podszywało) miałam znacznie więcej lat niż z mogłoby się wydawać. Któregoś wieczoru poprosiłam Morpheusa by wyjaśnił owe zjawisko. Jeśli wierzyć jego słowom, moja matka zatrzymała ciążę zupełnie jakby czas dla mnie stanął w miejscu i odczekała te ponad dwieście lat by wybrać dogodny moment na jej wznowienie. Taka praktyka nie była znana nikomu, nawet Morpheusowi. A jednak oto byłam. Urodzona po ponad dwustu latach. Jakież to musiało być okropne uczucie taki szmat czasu być w ciąży. To zrodziło jeszcze więcej pytań. Nurtowało mnie szczególnie jedno. Dlaczego akurat teraz?
Jednak Matka wiedziała, natura przeczuwała zło jakie się budziło, może ona także?
Nie rozmawiałam zbytnio z Kasparem. Mijaliśmy się przeważnie co rusz tracąc się ramieniem bądź dłońmi, jednak żadne z nas nie odpowiadało na zaczepkę drugiego. On zajęty był znanymi tylko sobie i Morpheusowi wyprawami, ja zaś treningami.
Nadal śnił mi się niemal każdej nocy, czasami zdawało mi się iż tuż po przebudzeniu słyszę cichy śmiech dobiegający tuż zza ściany obok. Nawet jeśli o tym wiedział więcej nie skomentował.
Liv dotrzymywała mi towarzystwa w każdej wolnej chwili, odprowadzała mnie do akademii, szła na targowisko, po czym wracałyśmy razem do chatki albo lądowałyśmy w tawernie, gdzie często natykałyśmy się na umursanych Kaspara i Ryana. Jednak ignorowałyśmy ich jak tylko się dało.
Czyli aż do wczorajszego popołudnia. Opuszczałam właśnie mury akademii wraz z kilkoma dziewczętami idącymi przede mną. Pogrążona w myślach zostałam z nich brutalnie wyciągnięta przez ich piski. Brzmiały jakby ktoś zaraz miał je zarżnąć żywcem. Po zorientowaniu się na czyj widok tak reagowały, bardziej pasowało inne słowo..
Moje zielonookie utrapienie stało oparte o filar podtrzymujący wielki łuk na środku dziedzińca. Uśmiechał się łobuzersko do teraz już rozchichotanych panienek odpowiadając na ich zaczepki. Niech go diabły porwą sprzed mych oczu nim go uduszę gołymi rękami.
Jednak nie to było najdziwniejsze a jego strój .. był cały ..
-Jesteś cały we krwi!
-Bez obaw, nie jest moja.
Puścił mi oczko po czym wrócił do przyglądania się tutejszym uczennicom. Pacnęłam go otwartą dłonią proso w pierś wytrącając go lekko z równowagi. Nie to że byłam na tyle silna by zrobić to umyślnie, po prostu był rozkojarzony i zbyt zajęty podrywaniem kolejnych dam.
Rzucił mi naburmuszone spojrzenie pod długich, czarnych rzęs. Ugh.
-Możesz powiedzieć po jaką cholerę przylazłeś pod akademię?
Uśmiechnął się czarująco, przelotnie błyskając białymi zębami.
-A nie mogę?
-Nie.
-Szkoda.
-Yhym. Nadal tu stoisz.
-Tak jak i ty.
Wyminęłam go celowo szturchając go barkiem. I pędem pognałam przed siebie. Tak jak się spodziewałam podążył za mną. Nie przejmował się rzucanymi mu spojrzeniami pełnymi odrazy bądź nawet strachu. W końcu w tej mieścinie nie często widywano wampira wysmarowanego krwią i to w dodatku w biały dzień. Kaspar szedł z uniesioną głową jak na księcia przystało. Z historii z jakimi zaznajomiła mnie już wcześniej Liv wiedziałam, że to nie był pierwszy raz kiedy mierzył się z takim odzewem i jak zwykle miał to gdzieś. Pan wielce arogancki. Ujrzałam Liv buszującą przy stoisku z biżuterią szukała czegoś bardzo starannie przeszukując szkatułki. Kupiec przyglądał się każdemu machnięciu jej dłoni, naiwnie myśląc iż byłby w stanie ją powstrzymać gdyby zechciała okraść go bądź zrobić mu krzywdę.
Zdążyłam się już nauczyć hierarchii obecnych ras. Oczywistym był fakt, że lista zaczynała się na wampirach a kończyła na czarodziejach, którzy mimo posiadania magicznych zdolności nie równali się z siłą, szybkością, przenikliwością i zabójczą siłą wampirów. Wampir był zdolny gonić upatrzoną ofiarę do upadłego, co upatrzyli raz pozostanie ich obsesją dopóki tego nie posiądą, tak twierdził Moroheus. Od razu poczułam palące spojrzenie ma swoich plecach. Coś w tym było. Jednakże Kaspar nie skupiał się wcale na zdobyciu mnie, wręcz bawił się mną jak kot złapaną myszą zanim skręci jej kark.
Drażnił mnie całując, mamiąc by następnie unikać fundując zimny prysznic rozczarowania.
Co tylko nasuwało pytanie czy gdyby próbował, oparłabym się?
Obawiałam się, że znałam odpowiedź już dawno...
Chwyciłam Liv za ramię uczepiając się jej niemal jak małe dziecko, uporczywie ignorując wrednego amanta stającego nieopodal. Przysięgłabym, że słyszałam cichy pisk ze strony kupca gdy rzucił księciu szybkie spojrzenie, lecz było na tyle ciche iż mogło mi się zdawać.
-Wybrałaś już coś?- zagadnęłam cicho.
Liv przegryzła dolną wargę mrucząc coś niezrozumiale.
-Co robi tu to straszydło za tobą? Mało ma ubrań? Musi straszyć biednych przechodniów? Prymitywna bestia ..
Parsknęłam nie ośmielając się spojrzeć na tego, o którym mówiła. Mimo to czułam jego oburzenie.
-Jego zapytaj. Stał pod akademią flirtując z dziewczętami.
Posłała mi pełne zdziwienia spojrzenie. Promyki słońca zatańczyły w jej lodowato niebieskich oczach.
-Leciały na niego? Obleśnie uświnionego krwią? Dziwię się w ogóle iż twarz wytarł .. 
Niesforny chichot wyrwał się z mojego gardła.
-Dziewczęta lubią złych chłopców. Zwłaszcza takie znudzone..
-Sugerujesz, że jestem nudny?- burknął w końcu urażony.
-Ależ skądże mój drogi, daleko ci do bycia nudnym. Aż szkoda ..
Jego brwi wystrzeliły do góry, złożył ramiona na piersi. Pięknie, nagle nie był w humorze.
-Szkoda?
Ton jego głosu coraz mniej mi się podobał. Na szczęście bądź też nie Liv rzuciła mu pełne dezaprobaty spojrzenie.
-Owszem szkoda. Nudni chłopcy nie włóczą się od jednej tawerny do drugiej zahaczając o dom uciech albo łóżko tej bądź tamtej. Tak, szkoda że daleko ci do nudy.
Niewzruszona podała zawiniątko sprzedawcy po czym wysypała kilka złotych monet na drewniany stół. Mężczyzna wyraźnie ucieszony w mgnieniu oka zapakował zakup Liv i wręczył jej pudełko. Ja czekałam tylko na jedno.
Idąc w kierunku wyjścia ze szlaku Kaspar zrównał się z nami wybierając drogę ramię w ramię ze mną. Cholera.
-Wolałabyś mnie takiego?
-Sprecyzuj o czym mówisz.
-Wiesz dokładnie o czym mówię. Odpowiedź.
Stanęłam łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Był śmiertelnie poważny.
-Jeśli pytasz mnie czy wolałabym byś nie dymał każdej panny która wejdzie ci w drogę to wydaje mi się iż znasz odpowiedź. Jednak nie mam nic do gadania, między nami nic nie ma, jasno to określiłeś w święto Nadziei.
Skrzywił się wyraźnie poirytowany.
-Ja?? To ty kazałaś mi się do siebie nie zbliżać, zapomniałaś?
-Bo obściskiwałeś się z kilkoma kobietami na raz, na moich oczach!
Oddech mu przyspieszył, a mnie zapiekły ręce. Milczał wpatrując się we mnie tymi przeklętymi oczami. Ugh nie dziwiłam się żadnej kobiecie, która na niego poleciała. Pan wkurzająco idealny.
-Co? Nagle zabrakło Ci argumentów?
Nie odpowiedział. Wyrwał przed siebie, kipiąc z wściekłości.
-Pewnie! Unikaj mnie dalej!- wykrzyczałam w ślad za nim- Przeleć kolejną, myśląc o mnie!
Wtórował mi śmiech Liv. Zamrugałam oczami nagle zakłopotana swoimi słowami.
-Cholera .. nie to chciałam .. ja. Ugh!
Zaniosła się jeszcze większym śmiechem.
-Nie musisz mi tłumaczyć!- powiedziała pomiędzy salwami śmiechu- Nawet nie wiesz jak trafiłaś! Zaledwie wczoraj słyszałam jak Ryan docinał mu jak to piszczał przez sen, zgadnij co?
Znałam odpowiedź.  Każdego pieprzonego dnia myślę o Tobie. Nie odpowiedziałam.
-Twoje imię! Tak głośno aż go obudził! Ugh okropnie jest o tym opowiadać- skrzywiła się- A mimo to, nie mogę wyobrazić sobie jego miny.
-Zabawne. Wychodzi na to, że oboje śnimy o sobie ..
Liv przyjrzała mi się odrobinę za długo. Chwyciła mnie za dłoń i przyciągnęła do siebie by następnie szturchnąć biodrem.
-Wracajmy, powiedz mi wszystko przy herbacie. Morpheus obiecał zaparzyć świeży dzbanek na nasz powrót.
-Jeśli tylko nie będziesz dręczyć mnie Kasparem.
-Tego nie mogę obiecać!- zachichotała.
-Pamiętaj, że mogę do ciebie przywołać Astana!
Zrobiła wielkie oczy udając przeważnie.
-Och nie! Cóż ja pocznę z tym złotookim bandytą!
-Znalazło by się parę ciekawych rzeczy- poruszyłam sugestywnie brwiami.
Trzepnęła mnie w ramię rumieniąc się lekko.
-Daj spokój, to Astan- syknęła- Pamiętam go jak ledwo wyrosły mu kły.
-Nie powiesz mi, że ani trochę Cię nie kręci!
-Ugh! Może odrobinkę! Ale taką maciupeńką.
-Syndrom złego chłopca?- spytałam nie powstrzymując już śmiechu.
-Ale takiego z dobrym sercem- skwitowała z uśmiechem.
-Tak. Takiego z dobrym sercem.
***
Tej nocy ledwo mogłam zasnąć. Nie widziałam księcia ładnych parę dni. Gdy wróciłyśmy z Liv do chatki już go nie było, Morpheus nie udzielił nam jasnej odpowiedzi na to gdzie się udał.
Dni dłużyły się jak miesiące, nie sądziłam, że tak dotknie mnie jego nieobecność. Nie spędzaliśmy ze sobą czasu od dobrych trzech miesięcy, jedynie mijaliśmy się nie wymieniając ze sobą czasem ani jednego słowa. A jednak, gdy go zabrało czułam się źle, jakby niepełna. Zniknęło coś co dawało mi nikłe poczucie stałości, co było nielogiczne gdyż Kaspar składał się z wybuchowej mieszanki wrednych odzywek i czystego chaosu. Dniami i nocami zastanawiałam się dokąd się udał i.. po co?
Przewróciłam się na drugi bok mocniej ściskając poduszkę, nie mogłam zasnąć. W mojej głowie aż huczało. Zimny dreszcz przeszył moje ciało zanim usłyszałam ciche kroki na korytarzu, a następnie delikatne pukanie. Nie otworzyłam, nie musiałam, mój gość sam wpuścił się do pokoju.
Odwróciłam się gwałtownie, moje serce aż podskoczyło na widok znajomej twarzy.
-Gdzie byłeś?! Gdzie ty do cholery byłeś?!
Poczułam jak zdradzieckie łzy spływają po moich policzkach. Niech to! Nie dbałam o to, nie gdy Kaspar stał przede mną skąpany księżycowym światłem wpadającym przez niezasłonięte zasłony.
Uśmiechnął się lekko, wolną ręką poprawił kołnierz koszuli, drugą zaś wciąż trzymał za plecami. Zbliżył się do mojego łóżka powoli, jakby czekał tylko na to bym wywaliła go za drzwi. Nie zrobiłam tego. Usiadł na jego krawędzi, tak że wzajemnie patrzyliśmy sobie w oczy. Wziął głęboki oddech i wyciągnął zza pleców kwiat, przepiękny kwiat jakiego nigdy w życiu nie widziałam.
-Wszystkiego najlepszego- wychrypiał- czy jak to się tam mówi.
Sapnęłam gdy wręczył mi srebrzystą roślinę. Była zimna w dotyku i przepięknie mieniła się w blasku księżyca.
-Skąd wiedziałeś?
Rzucił mi spojrzenie spod długich, czarnych rzęs.
-Głośno myślisz.
No tak. Właził do mojej głowy.
-Wszystkie wampiry potrafią czytać w myślach?
Powoli skinął głową. Dłonią bezwiednie zataczał kółka w mojej pościeli.
-Owszem, jedni lepiej drudzy gorzej-  wzruszył ramionami grabiąc się lekko- Twoje nie zawsze można odczytać.
-To miało mnie pocieszyć jak rozumiem?- parsknęłam.
Uśmiechnął się szerzej. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był cholernie przystojny, do tego stopnia aż bolało gdy dłużej na niego patrzyłam. Wampir, kusiciel.
-Wyjaśnisz dlaczego zniknąłeś? Czy znów będziesz miał przede mną tajemnice?
Przymknął oczy, potarł skronie po czym przysunął się bliżej. Moje kolano niemalże dotykało teraz jego uda.
-Musiałem przemyśleć kilka spraw- powiedział cicho- I nie miałem prezentu dla ciebie.
Nie wiele więcej myśląc odłożyłam kwiat na szafkę nocną i przysunęłam się do niego. Spiął się momentalnie, w świetle księżyca mogłam dostrzec jego diabelnie szeroko rozwarte źrenice.
-Pocałuj mnie- szepnęłam.
Jego oczy kształtem przypomniały wielkie, okrągłe spodki, miałam ochotę parsknąć widząc w jakim był szoku. Przysunęłam się bliżej kładąc dłonie na jego torsie. Przyciągnął mnie bliżej nim zdążyłam mrugnąć. Wtulił głowę w zagłębienie mojej szyi mrucząc coś niezrozumiale. Coś co brzmiało jak .. moja. Zadrżałam gdy złożył ognisty pocałunek na mojej odsłoniętej skórze. Oplotłam go ciaśniej ramionami.
-Nie znikaj więcej. Proszę ..
Odsunął się na tyle by spojrzeć mi w oczy. Uśmiech jaki rozjaśnił jego twarz chciałabym zapamiętać na zawsze. Błogość jaką czułam w tamtym momencie była jak zbawienie.
-Nigdzie się nie wybieram.
Zmiażdżył moje usta w żarliwym pocałunku. Jedyne słowo jakie wówczas przychodziło mi do głowy brzmiało wreszcie. Całował mnie powoli, głęboko, plątanina języków i zębów. To prawda co mówią im dłużej czekasz tym lepiej smakuje, czułam jakby wreszcie nastało moje spełnienie, spełnienie moich pragnień. Przesunął dłoń poniżej mojej talii wprost na pośladki, mruknął zadowolony. Wtem odsunął się by spojrzeć mi w oczy, uśmiechnęłam się. Złożył po jednym pocałunku w jednym i drugim kąciku moich ust po czym cmoknął w sam czubek mojego nosa.
Oplotłam go nogami w pasie, gładząc policzek. Chwycił moją dłoń ściskając lekko. Poruszyłam się lekko czując coś pos sobą ..
-Nie wierć się tak, miej litość- mruknął pocierając nosem płatek mojego ucha.
Poczułam jak rumieniec oblewa moje policzki. Siedziałam na nim, czułam go bardzo dokładnie pod sobą, gotowego do działania. Kaspar jednak nie spieszył się z niczym.
-Nie dziś, wiem o czym pomyślałaś. Chcę byś była w pełni świadoma do czego to doprowadzi.
-Więc powiedź mi- głos ugrzązł mi w gardle.
Odetchnął zakładając mi zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
-Jutro. Jutro o tym porozmawiamy.
Nie chciałam naciskać, nie czułam takiej potrzeby. Nie chciałam go jednak wypuścić ze swoich ramion.
-Zostaniesz?
Coś błysnęło w jego oczach, uśmiechnął się łagodnie.
-Już myślałem, że nie zapytasz.
Uniósł mnie lekko i ułożył się na plecach ze mną u swojego boku. Oplotłam go ciasno ramieniem, zupełnie jakbym chciała się upewnić, że znów nie zniknie. Splótł nasze dłonie i przytulił policzek do mojej głowy.
Czułam spokój. Zupełnie jakby właśnie tak to miało wyglądać.
***
Pierwsze promienie wiosennego słońca wpadały przez okno. Przebudziłam się wtulona w Kaspara, w tej samej pozycji w jakiej zasnęliśmy. Leżałam nieruchomo starając się go nie obudzić i napawałam się widokiem. We śnie wyglądał zupełnie inaczej, tak.. niewinnie. Oddychał równo, spokojnie, czułam każdy ruch pod swoją dłonią. Pragnęłam by czas się zatrzymał, nie mogłam oderwać wzroku od jego zabójczo pięknej twarzy. Długie rzęsy, za które niemal każda kobieta dała by się poćwiartować, kości policzkowe tak ostre, że można by się skaleczyć, mocno zarysowana szczeka i te usta ..  wprost stworzone do całowania. To wszystko składało się w niego. Najbardziej perfekcyjnego mężczyznę jakiego kiedykolwiek dane było mi oglądać. Do tego te oczy .. och bogowie te oczy.. które właśnie spoglądały na mnie spod przymrużonych powiek. Jego poranna wersja właśnie stała się moją ulubioną. Uśmiechnął się sennie widząc, że się w niego wpatruję i objął mnie mocniej. Serce zabiło szybciej.
-Dzień dobry- wymruczał.
Poczułam ciepło rozchodzące się w dole brzucha.
-Dzień dobry.
Spojrzał niemrawo w kierunku okna i zmarszczył brwi.
-Ledwo świt.
Skinęłam głową układając ją na nim.
-Odkąd pamietam w dniu urodzin wstaję wraz ze słońcem. Mama powtarzała mi wówczas iż to dlatego, że urodziłam się wraz ze wschodem słońca.
-I to w dodatku w pierwszy dzień wiosny.
-Tak. Była z tego niezmiernie zadowolona.
Zaśmiał się cicho gładząc moje plecy.
-Ma to sens. Urodziłaś się wraz z siłą słońca. W tym świecie takie rzeczy mają znaczenie.
-Zgaduję, że i dla niej miało.
-Zapewne tak.
Leżeliśmy tak dłuższą chwilę napawając się ciszą i sobą nawzajem, aż przez myśl nawinęło mi się pytanie.
-A ty? Kiedy się urodziłeś?
-Pytasz mnie o porę czy o dzień?
-O jedno i drugie- mówiąc co spojrzałam na niego. Przyglądał mi się uważnie.
-Równo o północy. Dokładnie miesiąc i dwa tygodnie przed tobą- puścił mi oczko.
-Miałeś już urodziny?! I nikt nic nie powiedział?!- sapnęłam urażona.
Zaśmiał się i dotknął mojej twarzy.
-Urodziny przestają być aż tak ważne gdy masz tyle lat na karku co ja.
-Nie dla mnie .. Nie dałam ci nawet prezentu!
Przewrócił oczami nie kryjąc uśmiechu jaki wpełznął mu na usta.
-To mi wystarczy. Ty mi wystarczasz. Nie potrzebuję niczego więcej.
Zabrakło mi tchu. Na prawdę to powiedział?
-Co? Dlaczego masz taką minę, powiedziałem coś nie tak?
Pokręciłam głową wciąż nie mogąc się otrząsnąć.
-Na prawdę to powiedziałeś? Przyznajesz, że nie jestem ci obojętna?
Prychnął i potarł twarz wolną dłonią.
-Taaak .. Żeby tylko to było to.
Nie potrzebowałam więcej, przylgnęłam do niego mocniej. Bałam się, że to kolejny sen, który rozpłynie się w momencie gdy otworzę oczy. Odwzajemnił uścisk i oparł podbródek o moją głowę, wzdychając. Wdychałam jego zapach, tak intensywny aż zakręciło mi się w głowie. Czułam dziwne iskierki skaczące między nami... Nim jednak powiedziałam cokolwiek Kaspar mruknął:
-Chyba czas wstawać. Słyszę, że ktoś już krząta się na dole.
-Zapewne Morpheus. Nie uciekniesz? Boję się, że jak przekroczę próg tego pokoju znów zmienisz się w dupka.
Zaśmiał się i wyszczerzył zęby w najbardziej zawadiackim uśmiechu jaki widziałam.
-Możesz być spokojna. Mam dość udawania.
Znów te dziwne ciepło.
-Na bogów! Myślałam, że nie doczekam tego dnia.

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz