Rozdział 17

14 3 0
                                    


Dotarłem do doliny u podnóża gór tuż przed świtem następnego dnia. Wyczuwałem słabą obecność dziewczyny pomieszaną z czymś o wiele mniej ciekawym. Jednakże demoniczna woń była już ledwo wyczuwalna. Możliwe, że nawet nie natknęła się na żadnego z tych plugawych stworzeń. Jednakże tu ślad się urywał. Dotarłem do punktu nie wiedząc co dalej. Byłem wymęczony ciągłym pędem. Specjalnie nie robiłem przerw na odpoczynek by dotrzeć tu jak najprędzej.
Usiadłem na zimnej ziemi. Kępy trawy były na tyle zmarzniete, że szeleściły i skrzypiały pod moim ciężarem. Zaczerpnąłem powietrza próbując obmyślić plan działania. Jednakże ciche podszepty miecza utrudniały skupienie. Przewróciłem oczami w pełni świadomy beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazłem i położyłem się na trawie. Na niebie noc mieszała się już z dniem.
Co takiego zrobiłem, że udało mi się ujrzeć fragmenty tej wizji. Przywoływałem myśli na nowo, lecz bez skutku.
Ubranie powoli przesiąkało mokrą rosą, lecz ledwo byłem w stanie poczuć zimno jakie przeszywało moje ciało. W myślach błądziłem daleko. Wtedy ujrzałem coś na niebie. Błyszczało w pierwszych promieniach słońca. Przekręciłem głowę próbując się lepiej przyjrzeć.
Moje zmysły za dnia traciły na mocy, lecz nadal były o wiele lepsze niż przeciętnego mieszkańca równiny.
Nad najwyższym szczytem krążył hipogryf. I to nie byle jaki. Złoty hipogryf z jeźdźcem na czele. Przeklnąłem w duchu.
Fae? Po tej stronie?
Nie wróżyło to dobrze.
Wtedy niczym grom z jasnego nieba poczułem okropne ukłucie w czaszce. Ból narastał pulsując, aż straciłem ostrość widzenia.
Obraz był szybki niczym przebłysk, w dodatku rozmazany, ale przedstawiał coś co doskonale znałem. Nie musiałem wiec się długo zastanawiać gdzie znaleźć salę z rzędem kolumn z gigantycznym widokiem na skalny wodospad.
Wstałem i sięgnąłem po miecz by z powrotem przypiąć go do pasa. Westchnąłem i raz jeszcze spojrzałem w górę.
Nie kryjąc swojej goryczy wymruczałem pod nosem.
-Nadszedł czas odwiedzić starych znajomych.
***
Pałac był ogromny. Stanowił niemalże żywy organizm. Przepełniała go magia i nieskrywana harmonia z naturą. Wewnątrz korytarzy pomiędzy jasnymi ścianami biegły korzenie bliżej nie odgadnionych roślin, wzdłuż każdej mijanej kolumny wiły się przeróżne pnącza. Jasność jaka panowała w tym miejscu była zupełnym przeciwieństwem mrocznego królestwa wampirów. Nie powinno mnie to jednak dziwić zważywszy na to, że oni są istotami nocy. I czasami wręcz za lubili się z nią utożsamiać. Fae z wyglądu bardzo przypominali wampiry. Takie same ostre rysy twarzy, wyraźna uroda i sztywny chód. Obie te rasy stanowiły niemalże swoje lustrzane odbicia. Zupełnie jakby forma dnia spotkała formę nocy.
Korytarz rozszerzył się ukazując dużą, półokrągłą salę bardziej przypominającą balkon niż pokój, albowiem zamiast ścian sufit podpieramy był przez biało-złote kolumny. Na samym końcu stał tron spleciony z brązowych gałęzi pokrytych sporej wielkości, białymi kwiatami. Na nim zasiadał mężczyzna w średnim wieku (przynajmniej na takiego wyglądał). Machał delikatnie dłonią w rytm harmonijnej pieśni. Jego długie, niemalże białe włosy migotały z każdym ruchem, a korona spoczywająca na głowie króla wykonana była z nieznanego mi materiału. Przypominała srebro zmieszane z tęczowym blaskiem. Zaskakujące połączenie.
Zerknął na nas przelotnie po czym wysłuchał melodii do końca. Wtedy jego zimne spojrzenie utkwiło w nas na dobre. Serce na moment stanęło mi w gardle. Czy w tym świecie każda istota potrafiła zabijać spojrzeniem?
Jednakże król uśmiechnął się ciepło, co tworzyło raczej sprzeczny obrazek z jego lodowatym spojrzeniem, po czym przywołał nas gestem dłoni.
-Ach Astanie, więc ci się udało.
Astan błysnął zębami białymi jak śnieg. Był nadzwyczaj z siebie zadowolony.
-Nie obyło się bez komplikacji mój Panie.
Mówiąc to wskazał moje bransolety. Król uniósł brwi i klasnął w dłonie, po czym spojrzał na mnie nie kryjąc rozbawienia.
-Stary wampir musiał się ciebie bać moja droga. I to do tego stopnia, że spętał twoją magię, twoją duszę- zacmokał z dezaprobatą- Cóż za bezczelność. Zakrawa na świętokradztwo chcąc panować nad czymś co nie należy do ciebie.. Ciekawe.
-Wasza wysokość wybaczy, ale nie rozumiem skąd Pan to wszystko wie.
Uśmiechnął się i rozłożył ręce.
-To widać, słychać i czuć. Dla kogoś w moim wieku wszystko wokół to czysta energia, którą znam dokładnie. To dlatego każda jej zmiana jest przeze mnie wyczuwana.
Musiałam wyglądać na zdezorientowaną, gdyż król kontynuował wypowiedź.
-Widzisz wiedziałem, że się zbliżasz już za nim moi strażnicy poinformowali mnie o waszej obecności. Tworzysz potężne zakłócenia wszystkiego wokół i nie odbieraj tego jako atak. Tak po prostu jest.
Astan odchrząknął cicho przerywając zaległą ciszę.
-Czy Wasza wysokość miałby pomysł jak je zdjąć?
Król uniósł brwi i jakby na rozkaz drzwi się otworzyły i wszedł przez nie sędziwy starzec ubrany w szatę koloru kości słoniowej, przepasany wzorzystą tkaniną wyszywaną złotymi nićmi. W ręku trzymał długi sękaty kij.
-O! Lazarusie w samą porę!
-Wasza wysokość wybaczy spóźnienie.
Burza postrzępionych białych włosów zadrżała gdy staruszek pokuśtykał w stronę tronu. Gdy się odwrócił utkwił we mnie spojrzenie szarych oczu, pochmurnych jak burzowe niebo.
-Na wszystkie świętości..
Król zachichotał. Wyglądał na zadowolonego z całej sytuacji.
-Tak przyjacielu. Oczy cię nie mylą. Oto stoi przed nami jedna z tych, o których śmierci śpiewały zastępy anielskie.
***
Zamurowało mnie. Zupełnie jak staruszka. Z wiedzy jaką udało mi się zdobyć do tej pory mogłam wywnioskować tylko jedno. Król miał na myśli upadłych.
Astan wyglądał na równie mocno zbitego z tropu co ja. Może nawet bardziej.
-Wasza wysokość wiedział to przez ten cały czas?- wydukał.
Król wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Domyślałem się już od dłuższego czasu, że w końcu się pojawisz. Mgła jaką jesteś okryta jest w stanie oszukać nawet mnie, ale energii nie da się ukryć niczym. Ani krwi.
Ani krwi. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Kaspar odkrył to pierwszy. Wiedział. Musiał to wiedzieć. Król także.
-Założę się także, że imię jakie nosisz nie jest twoim prawdziwym.
Poruszyłam się niespokojnie. Bransolety znów zrobiły się cięższe. Zauważyłam, że robiły tak w chwilach, gdy moje emocje wymykały się spod kontroli. Tak samo byłoby z magią.
-Tego nie wiem. Te imię jest jedynym jakie znam.
Król skonał głową.
-Niech tak będzie. Lazarusie sprawdź proszę w swoich księgach jak uwolnić pęta duszy, a ty Luxurio czuj sie gościem w mym pałacu. Moja córka zaprowadzi cię do Komnaty.
Zmusiłam się do ukłonu i wydukałam kilka słów na podziękowanie. Kolejny obraz świata runął w przepaść. Kim tak na prawdę byłam. Kim ja do cholery jestem? Nie wiem czy sama znam odpowiedź na re pytania.
***
Droga zajęła mi cały dzień włącznie z nocą. Zważywszy na to, że zmuszony byłem pokonać równinę to był nieziemsko szybki czas. Co też dawało się we znaki. Ręce niemalże drżały już z wyczerpania. Kilka dni bez pożywienia poważnie osłabia. Odetchnąłem głęboko po czym zacząłem wspinaczkę po stromym zboczu góry. Tylko nieliczni znali to przejście do zamku fae. Prowadzi wydrążonym w skale tunelem prosto do katakumb zamku. Gdyby ta informacja trafiła w ręce wroga mogłaby porządnie zaszkodzić fae. Mogliby zostać zaatakowani niepostrzeżenie. Moje królestwo od wiek wieków rywalizuje z elfami, a mimo to Meira, córka króla Celestiana i księżniczka dworu Fae uchyliła rąbka tajemnicy przede mną. Pomijając fakt, że kiedyś byliśmy w dość bliskich relacjach, nie zdradziłbym nikomu jak pojawić się niepostrzeżenie na moim terenie. Teraz jednak to przejście okazało się przydatne. Kroczyłem w mroku dobrze znając każdy stopień. Mimo upływu lat tunel się nie zmienił. Gdy stanąłem pod drzwiami uświadomiłem sobie, że słyszę głosy. Konkretnie dwa, w tym jeden rozpoznałem i zakląłem w duchu. Jednym z rozmówców Był Sorin, następca królewskiego tronu. Był czymś mocno zaabsorbowany, jednak przez echo nie mogłem zrozumieć słów. Stałem nieruchomo dopóki głosy zupełnie nie ucichły. Wówczas sięgnąłem do klamki. Ustąpiła pod naporem z głuchym szczękiem metalu. Teraz wystarczy znaleźć zgubę.
***
Kroczyłam korytarzem z pięknym widokiem na pałacowy dziedziniec w towarzystwie Meiry oraz mędrca Lazarusa. Staruszek bardzo chciał nam towarzyszyć by jak to określił „móc lepiej poznać mój przypadek". Meira przypominała lustrzane odbicie swojego ojca. Ten sam kolor włosów, te same oczy. Jednakże jej uśmiech był zupełnie inny, zdaniem Astana odziedziczyła go po matce. Wierzyłam mu na słowo.
Przemieszczaliśmy się wolno, a w między czasie Meira opowiadała o różnych częściach pałacu, oraz o jego historii. Wspomniała nawet o Kasparze, zerkając przy tym na mnie ukradkiem. Odniosłam wrażenie, że próbuje wybadać moją reakcję. Zachowałam zimną krew. Tak przynajmniej mi się wydawało.
-Powiedz dziecko, na prawdę nic nie pamiętasz?   A może coś z naszej krainy wydaje ci się znajome?
To nie było pierwsze pytanie tego typu. Zupełnie jakby Lazarus sam siebie upewniał, że niczego nie tyle, że nie pamiętam co nie znam.
-Jak już mówiłam. Nigdy wcześniej nie przeszłam granicy, ani nie miałam pojęcia o jej istnieniu do czasu..
Mędrzec uniósł brei oczekując na dalszą część mojej wypowiedzi.
-Do czasu czego?
-Aż przy wodospadzie spotkałam Kaspara.
Dotarło do mnie, że szczególnie po tej nocy wracałam pamięcią do bajek o tym świecie. Zupełnie jakby Kaspar był kluczem. Pierwszym bodźcem.
-Widzę, że zaczyna to do ciebie docierać. Widzisz wiem kim jesteś. Znałem twoją matkę. Wszyscy znaliśmy.
Stanąłem jak wryta. Nie wiem co oczekiwałam usłyszeć ale na pewno nie to.
-Co Pan powiedział?
Starzec westchnął.
-Niestety. Przyszło mi ją znać dłużej niż tobie dziecko. To dlatego nasz Pan od razu cię poznał mimo mgły jaka cię kryje. Photine wiedziała co robi modyfikując twój wygląd, imię. Gdy ta kurtyna opadnie kim się staniesz? Na to pytanie próbuję odpowiedzieć przez ostatnie kilkanaście lat.
Co może powiedzieć człowiek, gdy całe jego życie okazuje się kłamstwem? Nawet odbicie, które codziennie rano widywałam w lustrze nie należało do mnie. W tej chwili zapragnęłam tylko schować się gdzieś głęboko pod ziemię i zostać tam na wieczność. Nie potrafiłam określić tego co czułam. Złość? Gniew? A może smutek?
-Jak brzmi.. Jak brzmi moje prawdziwe imię?
Nie wiedziałam czy jestem gotowa usłyszeć odpowiedź. Meira spojrzała na starca wyczekująco. Lazarus zacisnął usta w wąską kreskę po czym machnął ręką zupełnie jakby się poddał.
-Deianira. A dokładniej Deianira Halcyon.
Wiedziałam to. W głębi duszy nie zaskoczyło mnie to imię. Obudziło we mnie spokój. Jeden fragment układanki właśnie wskoczył na swoje miejsce. To przypominało puzzle, z tym że kolejne elementy musiałam własnoręcznie odszukać i poskładać w jedną całość. A jednak .. Nowa tożsamość wziąć kłóciła się z obecną.
Meira wyglądała na ucieszoną, przygładziła ręką lekko zaokrąglony brzuszek po czym posłała mi serdeczny uśmiech.
-Gdy będziesz gotowa spróbujemy zdjąć barierę w twoim umyśle. Jednak zanim to nastąpi musisz wypocząć.
Niepewnie skinęłam głową. Nie miałam pomysłu co mogłabym odpowiedzieć. Podziękować? W mojej głowie panowała kompletna pustka.
Wtedy zza kolumny wyskoczył ciemny kształt. Zdążyłam tylko obrócić się przez ramię by ujrzeć zieleń wpatrzonych we mnie oczu księcia ciemności. Sekundę później z obu stron przeszły go elfickie włócznie, a on sam opadł na kolana.
***

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz