Rozdział 31

13 5 0
                                    


Całe popołudnie zeszło nam na treningu. Powtarzaliśmy ruchy, sekwencje, Astan przemycał także swoje urozmaicenia różnych technik by ułatwić mi zadanie. Miecz Kaspara mimo swojego rozmiaru był niesamowicie zwinny, ciął powietrze i bloczki ze słomy jak marzenie, mrucząc przy tym w mojej głowie. Gdy nadgarstki zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa Astan spasował obiecując wrócić z wodą dla nas obojga. Nie żartował ze zmianą stroju. Założył długie dopasowane spodnie z pogrubionym materiałem w strategicznych miejscach, przylegający kaftan z nieznanego mi, czarnego materiału i długie buty. Pomimo cieplej pogody nie wyglądał na zbytnio zgrzanego, co mnie dziwiło zważywszy na to jak wiele uników był zmuszony wykonać gdy ostrze niechcący zbaczało z wyznaczonego przeze mnie kursu. Na szczęście nie ucierpiał, no przynajmniej na razie.
Wrócił po minucie dzierżąc dzbanek z wodą a za nim dreptał Morpheus z lewitującymi szklankami.
-Moja droga- zaczął bez zbędnych ceregieli- Mamy dziś pierwszy dzień wiosny, a co za tym idzie przesilenie wiosenne. Symbol odrodzenia się życia, nowego początku. Jako iż znalazłaś się w podobnej sytuacji jak otaczająca nas dziś natura przypuszczam, że twoja moc po dzisiejszym dniu tylko się zwiększy.
Uniosłam brwi w zdziwieniu, nie do końca rozumiejąc powagę jego słów.
-Myślałam, że gdy opadnie bariera jaką otoczyła mnie matka opadnie także i mgła spoczywająca na jej mocy, co też się stało... Moja moc i bez tego jest okropnie silna. Przecież ja nawet nie potrafię zapanować nad tym co mam!
Poczułam tępe pulsowanie w głowie. Z wrażenia aż zaschło mi w ustach. Czy to możliwe by ta magia była jeszcze silniejsza?
Morpheus westchnął przeciągle po czym zbliżył się do mnie i ujął mnie za dłoń.
-Drogie dziecko, nie dostałabyś od bogów nic z czym nie potrafiłabyś sobie poradzić. Musisz tylko znaleść w sobie siłę.
-Tylko czy aż? Jak dla mnie to niezbyt pokrzepiająca wiadomość. Profesor Djong uważa, że moja moc może pewnego dnia spalić mnie na popiół ..
Zacmokał niezadowolony machając na to ręką. Astan przysunął się bliżej nas i zaczął rozlewać wodę do kubków nie spuszczając ze mnie wzorku. Zupełnie jakby tylko czekał kiedy wybuchnę.
-To dlatego, że nie wie kim tak na prawdę jesteś. Owszem moc czarodzieja może się obrócić przeciwko niemu jeśli nie znajdzie w sobie wystarczającej siły by ją okiełznać, jednak Ty.. jesteś inna. Twoja moc nie może Cię zabić. Za to..
-Możesz zabić nas- wtrącił śmiertelnie poważnym tonem Astan- Byłbym wdzięczny jakbym mógł jeszcze trochę pożyć- puścił oczko uśmiechając się lekko, zupełnie jakby przed chwilą nie palnął najgorszej groźby jaką dotychczas słyszałam.
-Och na litość nie strasz jej tak Astanie! Wiesz, że takie emocje jak strach czy gniew są dla niej niebezpiecznie, dlatego ich nie wzbudzaj- burknął czarodziej patrząc na złotookiego karcącym wzrokiem.
Ten w geście kapitulacji uniósł obie dłonie robiąc wielkie oczy. Oparł się o stojący nieopodal słupek ćwiczebny.
-Jeśli twoja moc będzie rosła do tego stopnia, że przestaniesz nad nią nadążać, znam jedno jedyne miejsce które będziemy musieli odwiedzić. A tym czasem .. Wieczorem zjaw się nad jeziorem gdy księżyc zjawi się w pełni na niebie. Ktoś bardzo chce Cię spotkać.
Nie mówiąc nic więcej oddalił się w stronę domu sprężystym krokiem. Zerknęłam na Astana, ten jednak wzruszył ramionami.
-Na mnie nie patrz, nie mam bladego pojęcia o co mu chodzi. Czasami bredzi jak potłuczony.
-Może to przez ten wiek- mruknęłam sięgając po szklankę z wodą podaną przez Astana- No co! Nie śmiej się! Wiesz ile on ma lat, ale tak na prawdę?
Zamyślił się przez chwilę po czym ponownie wzruszył ramionami.
-Nie mam bladego pojęcia. Stawiam na to, że sporo.
-Tyle to sama się domyśliłam..
Zachichotał zbierając porozrzucany sprzęt. Pomogłam mu posegregować broń po czym udaliśmy się w stronę domu by, jak to określił Astan, podręczyć trochę Liv.
***
Polowania były tym co Ryan wręcz uwielbiał. Jednak polowania za dnia były conajmniej nudne. Wkurzające słońce rażące w oczy, zero możliwości ukrycia się w cieniu i .. zero zabawy. Kasparowi to jednak nie przeszkadzało, albowiem pruł przed siebie jak maszyna. Odeszli spory kawał od miasta by zapolować w lesie, nim jednak do niego dotarli czekała ich przeprawa przez odsłoniętą polanę. Po drodze książę rozpłatał już jednego jelenia urywając mu głowę jak pluszowemu misiowi, szybko i z łatwością, tak że szedł teraz umursany we krwi zwierzęcia zupełnie się tym nie przejmując. Ryan wiedział, że coś go trapi, znali się przecież tak dobrze od wielu, wielu lat. Przecież nie bez powodu wyrwał go ze snu by towarzyszył mu w dziennym polowaniu. Kaspar nie szukał dziś pożywienia, szukał ofiar.
-Długo będziesz tak krążył bez celu urywając głowy niewinnym stworzonkom?- mruknął Ryan zaczepnie.
Kaspar jednak pozostawał w złym humorze.
-Zawsze mogę urwać twoją i skoczyć te męki- warknął.
-Och daj spokój tylko się droczę. Nie bez powodu wziąłeś mnie tu ze sobą pozbawiając mnie snu. Wiesz, że brak snu szkodzi na urodę?
Rzucił mu wściekłe spojrzenie ponad ramieniem. Okayy, to że był wkurzony to za mało powiedziane. Był nieźle wkurwiony.
-Mogę polować sam. Jeśli zależy ci na twojej drzemce dla urody wracaj do chaty.
-Mowy nie ma, beze mnie sam stracisz głowę zapewne nadziewając się na jedną z tych gałęzi którymi tak zaborczo machasz.
Istotnie Kaspar chlastał rękoma przeszkadzające mu gałęzie w zabójczym tępie. Nic nie odpowiedział, jedynie burknął coś niezrozumiale. Równie dobrze mógł to mówić do siebie.
-Powiesz mi w końcu co cię tak wkurwiło?
Stanął dęba jak zaczarowany. Nie trwało to jednak długo. Odwrócił się na sztywnych nogach z pobladłą ze wściekłości twarzą. Tylko w jego oczach Ryan ujrzał coś jakby .. strach.
Czekał. Nie chciał na niego naciskać. Po dłużej chwili Kaspar poddał się i westchnął opierając się o drzewo a dłonie wcisnął w kieszenie spodni.
-Morpheus naciska bym powiedział Dei o więzi..
U teraz rozumiał skąd te emocje.
-Wiedziałeś przecież, że nie będzie mógł odwlekać tego w nieskończoność. Gdzie więc jest problem?
Milczał dłuższą chwilę.
-Może mnie odrzucić.. albo zrzucić wszystko na więź. Swoje uczucia .. do mnie.
Ryan westchnął myśląc nad doborem słów.
-Nie sądzę by tak to odebrała, poza tym sama wiedza to nic złego nie zmuszasz jej do zaakceptowania więzi. Wybór pozostanie jej.
Książę zamyślił się opierając głowę o drzewo by spojrzeć w jego koronę.
-Morpheus uważa, że jeśli nie zaakceptuje szybko tej więzi stanie się jeszcze bardziej rozchwiana niż jest.
-W czym więź ma jej pomóc?- spytał zdziwiony.
-Ma ją ustabilizować. Aktualnie jest rozchwiana, nie wie co czuje, co powinna a co nie. Nie wie nawet że wysyła mi te myśli. Raz nawet musiałem jej wmówić że wszystkie wampiry czytają w myślach- prychnął na samo wspomnienie- Wszystko przez to, że przez sekundę się zapomniałem.
-A ty? Chcesz tego? Tej więzi i .. jej?
Odetchnął się od drzewa kopiąc najbliżej leżący kamień. Nim jednak zdążył odpowiedzieć Ryan dodał:
-I nie chrzań teraz, że na nią nie zasługujesz ani nic z tych rzeczy. Do niczego jej nie zmuszasz ani ..
-To los wybrał! Los ją zmusza wybierając mnie na jej towarzysza!
-A ty uważasz, że wiesz lepiej od losu?! Wcale! Nie bez powodu tak się stało i weź w końcu dupę w troki i ogarnij to.. Przestań w końcu uciekać. Może gdybyś dopuścił ją bliżej, gdyby się z tobą przespała ..
-To już ostatni krok Ryanie- ten spojrzał na księcia znów nie rozumiejąc co ma na myśli- Jeśli się z nią prześpię i posiądę ją, a ona wypije moją krew więź zostanie przypieczętowana.
Ryan parsknął śmiechem kręcąc głową.
-To dlatego tak latałeś od tawerny do tawerny! Przez ciśnienie, mam rację? Ciągnie Cię do niej i to cholernie! Od kiedy się powstrzymujesz?
Wykrzywił twarz w brzydkim grymasie i potarł skroń.
-Długo. O wiele za długo. Sprawę przeważyło to, że na elfickim dworze musiałem się nią żywić.
-Sprawa z ich srebrem?
Skinął głową.
-Z każdym kolejnym łykiem ta cholerna więź tylko się wzmagała.
-Dobra. Kończysz użalanie się nad sobą. Los wybrał Ci towarzyszkę, padło na ognistą- i to dosłownie- laskę a ty marudzisz?
Szturchnął go ramieniem, na co książę przewrócił oczami.
-Założę się, że w myślach już wiele razy ją obracałeś. Czas wcielić to w życie, ona cię chce.
Kaspar odetchnął głośno przymykając oczy.
-Wiem. Widziałem to w jej myślach, czułem to od niej ..
Nie zdążyli jednak doprowadzić rozmowy do końca, gdyż dziwny szelest przeciął powietrze jak błyskawica. Oboje nastawili uszu rozglądając się wokół. Wówczas usłyszeli głosy. W głębi lasu stała wielka, drewniana i niemal rozpadająca się stodoła skąpana w totalnym cieniu pod koronami bujnych drzew. Gdy podeszli bliżej zauważyli krążące wokół niej postacie. Kaspar zaklną siarczyście przeklinając w duchu, że nie ma przy sobie miecza.
-To wyklęci!- syknął Ryan- Co do stu diabłów oni tu robią?!
-Skąd mam wiedzieć?!- odburknął mu książę- Ale nie są tu bez powodu.
Ryan skrzywił się wyczuwając z daleka smród wyklętych. Miał do nich osobistą urazę, która budziła się na nowo z każdym kolejnym razem gdy wpadali na owych wykolejeńców.
-Musimy się ich pozbyć- mruknął Kaspar nie odrywając wzroku od wielkiej szopy- W przeciwnym wypadku podążą za naszymi śladami do miasta.
-Jak to zrobimy? Nie wiemy ile jest ich w środku, a ty nie masz swojego miecza.
Kaspar przeklął po raz drugi.
-Będą mi musiały wystarczyć ręce i zęby.

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz