Rozdział 25

14 2 0
                                    


Stałam przed lustrem podziwiając swój nowy wygląd. Znaczy nie do końca nowy, po prostu upiększony na ten wieczór. Obróciłam się wokół własnej osi, a suknia zaszeleściła wesoło. Mówiąc suknia, mam na myśli fałdy granatowo- białego materiału ozdobionego z setkami drobnych kryształków. Wiecie jak wyglada lustro, gdy ktoś je rozbije? Te małe i większe kawałki o nieregularnych kształtach tworzyły całość górnej części mojej sukni. Była jak ze snów, jak z bajki! Mimo ogromu błyskotek była zaskakująco lekka i cudowna w dotyku. Jedna ze służek ułożyła moje włosy w lekkie upięcie i nadała im objętości. Zostały także zakręcone i puszczone tak by miękkimi falami opadały na plecy. Okropne bransolety nadal tkwiły na moich nadgarstkach psując ten obrazek. Patrząc na nie poczułam niewyobrażalny gniew, lecz nie z tych niemal wrzących pod skórą domagając się ujścia, nie, ten był inny.. bardziej pierwotny. Zimny jak lity lód. Rozszedł się po moim ciele nagłą falą i mogłabym przysiąc, że czułam jak zamraża mi krew. Mimo to w mgnieniu oka ustąpił.
Jutro. Pozbędę się kajdan jutro.

Szłam szybkim krokiem wzdłuż korytarza. Prowadziła mnie muzyka. Bardzo odległa, mistyczna. Podążałam za jej brzmieniem, aż dotarłam pod same drzwi ogromnej sali. Nie byłam jeszcze w tej części zamku. Była ona o wiele starsza i bardziej pierwotna niż ta zajmowana przez gości.
Sala była ogromna. Jej sklepienie sięgało wzwyż na wysokość conajmniej kilku pięter, lecz ciężko było oszacować ilu dokładnie, gdyż cały sufit jak i podtrzymujące go kolumny przystrojone były w przeróżne kryształy i nieznane mi dotąd srebrzystobiałe kwiaty, które niezwykle pięknie odbijały światło. Jednak największe wrażenie sprawiał widok na jaki wychodziły okna. Za nimi znajdował się największy i najcudowniejszy zarazem wodospad jaki kiedykolwiek widziałam. Z racji na obecną porę roku, przypomniał bardziej gigantyczną lodową rzeźbę, lecz to nie ujęło mu uroku.
W sali panował prawdziwy gwar rozmów i śmiechu. Gości było na prawdę wielu. Przeróżni fae przechadzali się od stolika do stolika z kryształowymi szklankami, które w blasku księżyca zmieniały kolory tworząc prawdziwe, miniaturowe spektakle świateł.
Wszystko barwami przypominało śnieg i lód. Kryształy, kwiaty, dekoracje były kwintesencją pięknej, jak również surowej strony zimy. Piękny obraz, pełen pięknych istot emanujących własnym blaskiem. Uniosłam głowę i ruszyłam przed siebie starając się nie przejmować ciekawskimi spojrzeniami. Jak dotąd nie zauważyłam nikogo znajomego. Przystanęłam na uboczu, przy jednym ze stolików. Muzyka rozbrzmiewała w najlepsze. Przez parkiet co chwila przewijały się niesamowicie różnorodne pary w hipnotyzującym tańcu. Krok za krokiem, dłoń do dłoni, niemalże płynęli nad parkietem, a ich gracja nie miała sobie równych. Ledwo nadążałam wzrokiem za ich pląsami, całkowicie oczarowana.
W pewnym momencie jednak mój wzrok przykuła ciemna postać sunąca przez salę w towarzystwie kilku nieskazitelnie pięknych kobiet. Zdawał się mnie nie zauważać, całkowicie pochłonięty rozmową. Dwie damy trzymały go za ramiona, zaś kolejne trzy szły po bokach wdzięcząc się niestrudzenie. Książę wyglądał na iście zadowolonego ze swojego towarzystwa. Na jego ustach błąkał się typowy dla niego łobuzerski uśmiech.
Przez sekundę, jeden naprawdę długi moment poczułam ukłucie żalu i czegoś jakby .. zgoła innego.
Poczułam to pod skórą. To dziwne pieczenie, rozchodzące się po całym ciele. Zacisnęłam dłonie w pięści starając się uspokoić emocje, lecz na próżno. Na przesuwającej się obok tacy, niesionej przez dziwnego stwora eksplodował kieliszek. Szczątki szkła wyładowały tuż u moich stóp.
Gdy podniosłam wzrok już na mnie patrzył. Chociaż w jego oczach krył się nieznany mi dotąd cień.. Wyraz twarzy miał nieodgadniony, to jednak nie przeszkodziło mu w rozmowach.
Jedna z kobiet, długowłosa blondynka z długimi, szpiczastymi uszami i oczami w kolorze morskiej wody wpatrywała się w księcia z niepohamowanym apetytem, niemal wczepiając się w jego ramię. Ciemnowłosa zaś wodziła dłonią po jego torsie w górę i w dół.
Zacisnęłam szczęki. Starałam się opanować galopujące myśli, a książę nie spuszczał ze mnie wzroku.
Coś z brzękiem upadło na podłogę, lecz nikt nie zwrócił uwagi.
Poczułam dziwny luz na prawym nadgarstku... i wtedy do mnie dotarło.
Jedna z bransolet krępujących moją magię pękła.
Nie podniosłam jej.
Upewniłam się jedynie, iż książę napewno zauważył brak bransolety i ruszyłam jak najdalej w głąb ludzi.
Czułam wściekłość i ulgę zarazem. Coś przełamało barierę, dzięki czemu moja magia była już w połowie drogi ku wolności.
W pełni jednak nie docierało do mnie co to oznacza. Nie miałam nad nią kontroli, a wraz z wzrostem mojej siły, wraz z opadającą mgłą która okrywa mój umysł moc miała się tylko wzmocnić.

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz