Rozdział 4

21 3 0
                                    



Spacer zawsze jest dobrym rozwiązaniem na splątane myśli. Krążyłam po pustym parku ze słuchawkami w uszach słuchając żywych kawałków jednego z ulubionych zespołów Jenn. Jej gust muzyczny siłą rzeczy przechodził też na mnie.
Przeszłam cały park już chyba trzy razy, lecz nadal nie miałam ochoty wracać do domu. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie. Miałam jeszcze dobre trzy godziny zanim zacznie się ściemniać.
Skierowałam się do swojego samochodu zaparkowanego przy bramie wyjściowej parku. Nic szczególnego, zwykły czarny sedan. Tata chciał mi kupić jeden z tych krzykliwych samochodów jakimi jeżdżą bogate dzieciaki, ale odmówiłam. Nie było to w moim stylu. Wolałam coś praktycznego.
Skierowałam się do swojej ulubionej części w tym mieście, do lasu przy rezerwacie. Kiedyś często przychodziłam tam z mamą na spacery. Opowiadała mi wtedy różne magiczne historie o nadprzyrodzonych istotach które niegdyś zamieszkiwały te ziemie. Uwielbiałam ich słuchać.
Wkroczyłam na wąską ścieżkę zaciągając się świeżym powietrzem. Chłody powiew wiatru omal nie strącił mi czapki z włosów.
Wielkimi krokami zbliżał się październik, a co za tym idzie, jesień zaczynała się rozkręcać. Wliczając w to chłodne wiatry i deszcze, którymi nadal pachniał las.
Szłam wgłąb próbując przypomnieć sobie jak dojść do ukrytego w lesie rozlewiska. Wiedziałam, że położone jest dość daleko wgłąb lasu, jednak jeśli się pospieszę zdążę wrócić przed zachodem.
Gałązka gdzieś niedaleko mnie strzeliła. Zamarłam odwracając się powolutku w kierunku z którego dobiegł dźwięk. Zza wielkiego krzaka wystawała para nasłuchujących uszu. Odetchnęłam z ulgą. Po chwili moim oczom ukazała się śliczna sarenka. Gapiła się na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczkami węsząc w powietrzu. Gdy już miałam iść zwierze nagle zamarło. Pomyślałam, że mogłam ją wystraszyć zbyt gwałtownym ruchem, gdy nagle rzuciła się do ucieczki z żywym przerażeniem w oczach. Minęła mnie umykając dalej w ciemniejący las. Moje serce wywinęło fikołka gdy nagle zza pobliskich drzew wyłonił się dziwny kształt. Nie przypominał niczego, zupełnie jakby był uformowany z dymu. Stał nieruchomo rozmazując się, a następnie formując na nowo. Nie czekałam na jego reakcję, rzuciłam się do ucieczki. Instynkt podpowiadał mi, że powinnam znaleźć się jak najdalej od tego czegoś.
Ciszę przeciął przerażający skrzek i owa istota rzuciła się w pogoń za mną. Była szybka, o wiele za szybka. Biegłam potykając się o wystające korzenie drzew, a wiszące nisko gałęzie drapały mnie po twarzy. To coś nie przestawało mie gonić. Adrenalina płynęła w moich żyłach głośno nakazując mi biec. Niemal poczułam oddech na swoim karku i wrzasnęłam przerażona skręcając na oślep gdzieś w coraz bardziej gęstniejący las. Po chwili dobiegłam do polany. Moim oczom ukazało się rozlewisko większe niż zapamiętałam. Stanęłam jak wryta nie wiedząc dokąd biec. Odwróciłam się w kierunku lasu. To dziwne, mroczne coś czaiło się wśród drzew zbliżając się niespiesznie. Dałam się zapędzić w kozi róg. Nie pozostała już żadna droga ucieczki.
Istota skoczyła, a ja pognałam w wzdłuż skalnego wzniesienia momentami wspinając się. Cichy golił w mojej głowie wydawał w kółko jedno polecenie Dalej, dalej! Jeśli nie mogę uciekać to chociaż skoczę. Istota zatrzymała się u podnóża krążąc wokół. Oddychałam ciężko, a płuca paliły żywym ogniem wraz z każdym nowym oddechem. Ręce i nogi drżały mi z wycieńczenia i nadmiaru adrenaliny. Rozejrzałam się wokół. Nigdy nie weszłam tak wysoko. Resztkami silnej woli odepchnęłam w głąb myśli zawroty głowy powstałe na ten widok. Wyjrzałam znad skalnej półki. Dłonie drżały od nagłego wysiłku odmawiając współpracy. Nade mną było jakieś przejście. Wyglądało to jak most nad wodospadem. Czemu nigdy wcześniej tego nie widziałam?
Z dołu rozległ się stukot upadających kamieni. Istota z cienia nie dała za wygraną i właśnie próbowała wejść na górę. Musiałam uciekać w górę, nie miałam innej opcji. Przeklnęłam w duchu strzepując dłonie. Chwyciłam się najbliższej stabilnej skały i kontynuowałam wspinaczkę. Został mi zaledwie kawałek do pokonania gdy moja noga ześlizgnęła się z wilgotnej skały. Zawisłam w powietrzu modląc się by się nie puścić. Kolejne hałasy sugerowały, że potwór jest coraz bliżej. Podciągnęłam się ostatkiem sił i wdrapałam się na sam szczyt skalnego wzniesienia. Moim oczom ukazał się skalny most spowity we mgle unoszącej się nad wodą. Nie czekałam, aż to coś za mną wdrapie się na szczyt i pognałam przed siebie.

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz