Rozdział 20

15 4 0
                                    


Prawie całe popołudnie spędziłam w pracowni Lazarusa. Pomagałam mędrcowi przeszukiwać księgi wraz z Faye, w poszukiwaniu przydatnych informacji. Od pogawędki przy drugim śniadaniu czułam się wypłukana z emocji. Po raz kolejny czułam przytłaczające piętno przeszłości. Teraz wiedziałam kim jestem. Jednakże zamiast cieszyć się z owego sukcesu nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani odrobiny radości. Dowiedziałam się, że moja matka nie żyje. Było to dość prawdopodobne, lecz gdy trafiasz do magicznego świata pojawiła się nadzieja, że być może i ją spotkał podobny los. Połowicznie miałam rację. W końcu to był jej świat. Z tym, że zginęła i mało tego, jej dusza została potępiona. Zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę nie znałam swojej matki. Nie wiedziałam jaka była, ani co uczyniła by spotkał ją taki los. Mimo to myśli o niej nie napawały mnie radością, a wręcz przeciwnie.
W dodatku łapałam się na odpływaniu myślami w kierunku księcia. Od czasu opuszczenia Mrocznej Ziemi coś się zmieniło. W momencie gdy moim jedynym pragnieniem było uratowanie życia księcia wróciło wspomnienie owej nocy, gdy zostałam rzucona na pożarcie podczas polowania. To on mnie znalazł i nie skrzywdził. Przezwyciężył pragnienie mojej krwi przed którym tak ostrzegała mnie Liv. Mój strach względem niego zanikał z dnia na dzień, aż do momentu gdy ustał całkowicie. Owszem miewałam chwile, gdy zachowanie Kaspara budziło moje wątpliwości, lecz coraz rzadziej wywoływały one lęk.
Nie podobał mi się obrót spraw i tego w jak niebezpiecznej pozycji się znalazłam. W dodatku zeszłej nocy czułam coś podobnego do chwili w zamku wampirów, gdy poczułam całą sobą, że nie był ranny. To było chwilowe, ale żywe. To samo uczucie towarzyszyło mi gdy kazałam mu posilić się mną  by go ocalić. Ułamek sekundy, w którym mam wgląd w jego duszę. To dlatego przestał mnie przerażać.
Liv opowiedziała mi co powiedział Wyrocznia o księciu. Wszystko to tylko maska. I miał rację. Pod całą zbroją kryje się ktoś wart pomocy, wart życzliwości. Tylko wrota pozostają zamknięte. Kaspar skutecznie odcina się od wszystkich gdy coś go przerasta.
Nie widziałam go od tamtej chwili. Miał udać się z Astanem by omówić pewne sprawy, co miałam cichą nadzieję, nie oznaczało żadnych rękoczynów.
***
Siedziałam właśnie w bibliotece przeglądając z nudów stare księgi. Słońce leniwie wpadało przez witrażowe okno wprost na kryształową rzeźbę, która rozpraszała promienie po całym pomieszczeniu. Przemierzałam alejki w poszukiwaniu ciekawej pozycji. Niektóre z ksiąg schowane były za innymi, więc trzeba było się nieźle nagimnastykować by je wydobyć. W pewnym momencie jedna z nich przykuła moją uwagę niego bardziej niż inne. Właściwie nie tyle sama książka to jej okładka, a szczególnie to z czego była zrobiona. Serce stanęło mi na moment. Składała się z niemal scalonych, brązowo czerwonych łusek. Na myśl o tym jakie zwierze je zgubiło bądź straciło mroziło mi krew. W tamtej chwili znów to poczułam. Trwające nie więcej niż sekundę połączenie. Coś jak mały dzwoneczek w głowie i na jedno mrugnięcie okiem czujesz jedność. Potrząsnęłam głową. Coraz częściej zdarzały się takie odloty i zaczynało mnie to martwić. A może niepokoić? Sama nie byłam pewna. Chwyciłam ową książkę i udałam się do najbliższego stolika. Oglądałam ją z każdej strony, nie ośmielając się zajrzeć do środka.
Pogrążona w zamyśleniu nie usłyszałam przybycia księcia, do momentu gdy nie stanął przede mną.
-Coś się stało?- zapytał unosząc jedną brew.
Wyglądał na dość zaniepokojonego. Potrząsnęłam głową.
-Nie, wszystko w porządku. Skąd to pytanie?
Zmieszał się. Autentycznie. Po czym odsunął się kawałek i westchnął i usiadł na stoliku zaraz obok mnie.
-Masz czasem takie dziwne przebłyski? W głowie. Nie są długie, ale .. och nie ważne. Wygaduje brednie.
Pokręciłam szybko głową.
-To nie są brednie. I tak wiem co masz na myśli. Też tak mam od jakiegoś czasu.
Jego średnice rozszerzyły się i zamyślił się przez chwilę. Niespodziewanie uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na swoje dłonie.
-Dzięki temu czemuś cię znalazłem. Widziałem przebłyski gór, a później pałacu. Byłem już tu, więc wiedziałem gdzie się udać. Wiem, że Astan nie chciał by mi się to udało i sprytnie zacierał ślady. Bez tego trudno byłoby cię namierzyć.
Zerknął na mnie zupełnie jakby badał moją reakcję na te słowa.
-Może to głupie i niezrozumiałe, ale nie chciałam przed tobą uciekać.
Dziwnie się czułam wypowiadając te słowa, ale widok jego zdziwionej miny zdecydowanie był tego wart.
-Uratowałeś mi życie, i to nie raz. Im lepiej cię poznaję tym mniej mnie przerażasz.
Ostro wciągnął powietrze.
-Uważaj na te słowa. Jeszcze możesz zmienić zdanie. Nie wiesz do czego tak na prawdę potrafię być zdolny.
Nie była to groźba. Głos miał spokojny i niemalże zabarwiony smutkiem, jakby sam uważał się za potwora na jakiego się kreował.
-Słyszałam to i owo. Z początku przerażały mnie twoje występki, ale nie znam waszego świata. Tutaj wszystko działa inaczej, panują inne wartości i inne prawa. Moje spojrzenie zmienia się z każdą chwilą.
Wykrzywił twarz w grymasie oburzenia, choć w jego oczach zatańczyły radosne iskierki.
-Próbujesz odebrać mi rogi. Tak nie można.
Zaśmiałam się, a Kaspar razem ze mną. Ten uśmiech był inny, zupełnie do niego niepodobny. Był radosny bez cienia kpiny czy goryczy.
-O wow potrafisz się szczerze śmiać!- wyszczerzył białe zęby w jeszcze szerszym uśmiechu.
-Wątpiłaś w to? Czasem i ja mam dobry humor. Cóż nie licząc tych okropnie wkurzających ran mam się całkiem dobrze.
Ucieszyłam się na te słowa i zrobiłam coś czego sama się nie spodziewałam. Uścisnęłam jego dłoń. Nim doszło do mnie co zrobiłam, Kaspar otrząsnął się z zaskoczenia i odwzajemnił uścisk.
-Chyba czas już na mnie- powiedziałam zaczynajac zbierać książki- Muszę jeszcze zajrzeć do Lazarusa.
Kaspar zdawał się mnie nie słuchać, po czym pokiwał głową.
-Tak, ja także mam parę rzeczy do zrobienia.
***
W drodze powrotnej mijałam pokój księcia. Przez krótką chwilę biłam się z myślami czy powinnam do niego zajrzeć, a mimo to zapukałam. Po krótkim proszę weszłam do środka i stanęłam jak wryta. Kaspar stał przy stoliku przygotowując opatrunki, w samym ręczniku przepasanym przez biodra. Z jego mokrych włosów wciąż skapywały kropelki wody zsuwając się po karku i wzdłuż niemalże idealnych pleców naznaczonych równymi cięciami bliżej boków. Uzmysłowiłam sobie, że się gapię dopiero gdy się zaśmiał.
-Podoba ci się to co widzisz?- zerknął na mnie ponad ramieniem wyraźnie rozbawiony- Będziesz tak stała w drzwiach czy podejdziesz bliżej? Nie ugryzę. Chyba...
Miał wyraźnie jeszcze lepszy humor niż w bibliotece. Gdy zrobiłam kilka kroków odwrócił  się przodem do mnie i oparł o stolik. Jego ręcznik zsunął się o kilka niebezpiecznych milimetrów.
Potrząsnęłam głową podchodząc bliżej do tacy z opatrunkami.
-Mogłeś ostrzec, że paradujesz po pokoju prawie nagi. Masz chyba skłonność do negliżu, co?
Zaśmiał się rozkładając ręce.
-Nie czuję skrępowania jeśli o to pytasz. W przeciwieństwie do ciebie.
Modliłam się w duchu by nie strzelić buraka. Nie chciałam mu pokazać jak bardzo mnie onieśmielał takim zachowaniem. Miał piękne ciało, z resztą tak samo jak i twarz. Niesamowicie przystojny, dobrze zbudowany, a do tego zabójczy. Każdej innej pannie spadły by przed nim majtki. Im dłużej z nim przebywałam tym bardziej biłam się z myślami. Nawet te okropne rany nie odejmowały mu uroku. Właśnie rany!
Chwyciłam za opatrunek, lecz Kaspar powstrzymał mnie łapiąc za nadgarstek. Po czym stanął za mną
-Mam już na tyle siły, że sam mogę to zrobić.
Jego ciepły oddech owiał mój kark, aż dreszcz przebiegł mi po plecach. Skoro chciał grać .. nie będę mu dłużna.
-Mogłabym uznać, że nie chcesz bym cię dotykała.
Odwróciłam się do niego przodem, przez co nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Był wyraźnie zaskoczony moją odzywką, ale szybko się otrząsnął i odbił piłeczkę.
-Masz szczęście, że nie mam obecnie tyle siły by cię podnieść. Że też taka głupia myśl przyszła ci do głowy.
Zaśmiał się zmieszany po czym usiadł w fotelu, w którym ostatnio spałam i potarł skronie.
-Od momentu gdy spróbowałem twojej krwi po raz pierwszy nie mogę wyrzucić cię ze swoich myśli. Dlatego nie chciałem jej pić. Domyślam się, że to przez nią pojawiły się te dziwne wizje.
Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, Kaspar mógł mieć racje.
-Wyrocznia wspomniał coś o tym, że raz spróbowałeś i tym przypieczętowałeś swój los.
Zrobił wielkie oczy. Po chwili ciszy westchnął i zapadł się głębiej w fotelu.
-Zadręczasz mnie kobieto.
Zaśmiałam się w duchu widząc go w takiej pozycji, jęczącego jak mały chłopiec.
-I nie mam zamiaru przestać.
Wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu, co spotkało się z niezadowolonym parsknięciem.
-Lepiej już szukaj kryjówki, bo gdy odzyskam siły Twoje zaczepki nie obejdą się bez konsekewncji.
To miał być tylko żart, a mimo to moje głupie serce zrobiło fikołka.
***

Upadłe królestwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz