11. Ten Jeden Z Utopią

80 57 23
                                    

Dzień 3
Denise

Dziecięca rzeczywistość opiera się na prostych zasadach. Są "ci dobrzy" i "ci źli". Istnieją tylko dwie strony każdego konfliktu i oczywiste jest, którą z nich powinniśmy wybrać. A przynajmniej to chcą nam wmówić wszystkie bajki świata. Tak naprawdę już wtedy wiemy, że nie wszystko jest czarno-białe. Później dorastamy i zauważamy, że ponad to większość rzeczy nie jest nawet szara* — jest ecru**, arsenowe*** albo malachitowe**** i podobnie jak z tymi kolorami, czasami nie wiemy o tym, dopóki ktoś nas nie oświeci.

Ale nie ze wszystkim tak jest. Istnieją wyjątki. Rzeczy tak proste, że można by je wyjaśnić za pomocą bajki dla dzieci i chociaż niektórym ciężko było to pojąć, jedną z tych rzeczy był Matt Le Mastic.

Przez cały wieczór trudno było mi udawać, że wszystko jest okej. Owszem, po rozmowie z Margo trochę mi ulżyło, ale nie aż tak. Już po pamiętnym meczu ciężko mi było pogodzić się z myślą, że Matt z nią rozmawia, ale temat szybko ucichł i wierzyłam — chciałam wierzyć — że po prostu znów skończyły im się tematy do rozmowy. Najwyraźniej jednak nie mogłam się bardziej mylić.

W tym wszystkim nie chodziło nawet o samego Matta. Facet był... znośny. W najlepszym wypadku, ale jednak. Prawdziwy problem stanowił jego wpływ na Margo.

Kiedy kogoś kochamy, jego zdanie o naj jest najważniejsze, ważniejsze niż to, co sami o sobie myślimy. Doskonale o tym wiedziałam, ale o ile w moim przypadku przejawiało się to chęcią bycia lepszym, Matt popychał Margo do wszelkich granic i praktycznie nic nie mogło jej wtedy zatrzymać.

Niemal ucieszyłam się, kiedy nareszcie byliśmy dostatecznie zmęczeni i znudzeni, by pójść spać. Z ulgą upadłam na swój skrawek materaca — było zbyt ciemno i zbyt późno, by odnieść wszystkie elementy na swoje miejsce, więc Cole, Simon i Jack rycersko zajęli obie kanapy.

— Chyba robię się za stary na takie rzeczy — mruknął Liam, kiedy on też wszedł do bazy z poduszek. Leżał przy prawej ścianie, Shawn przy lewej, a ja i Margo między nimi. MIejsca było naprawdę mało, ale nikt nie chciał zrezygnować ze swojej części, a Richards niespecjalnie palił się do oddania połowy swojej kanapy. — Czuję się stary.

— Bez przesady. — Roześmiałam się.

— Za dwa dni będę miał dziewiętnaście lat. — Wiedziałam, że na mnie patrzy i chyba nawet potrafiłam sobie wyobrazić jego minę. Jakby nie mógł uwierzyć. że to prawda. — Dziewiętnaście lat, Denise!

— To nie jest aż tak dużo — szepnęłam, chociaż doskonale wiedziałam, o co mu chodziło. Dopiero co przekroczyłam magiczną granicę osiemnastu lat, a za moment mieliśmy oficjalnie stracić status nastolatków. Fakt, że do tego momentu pozostało LIamowi trzysta sześćdziesiąt siedem dni, niczego nie zmieniał.

— Pogadamy, jak ty będziesz mieć urodziny — prychnął.

— Jeśli tego dożyjecie — odezwała się Margo. — W każdym razie mam nadzieję, że nie będzie mnie przy tej rozmowie. I że nie będę wtedy próbowała spać.

— Wybacz — mruknęłam. Posłałam jej uśmiech, ale chyba tego nie zauważyła.

🎸🎸🎸

Dzień 4

Poranek upłynął nam dość standardowo. Po pierwsze, właściwie odkąd tylko wstało słońce (a przynajmniej odkąd mu wstaliśmy), ktoś chodził po salonie i darł mordę, aż w końcu Margo kazała mi się zamknąć. Wreszcie przestało padać i pogoda była na tyle wspaniała, że mogliśmy pójść na plażę, więc oczywiście, że byłam nie do zniesienia, ale nic na to nie mogłam poradzić. Kiedy Jack i Simon nie chcieli wyjść z łóżka, oblałam ich wodą, co ten pierwszy uznał za obrazę do tego stopnia, że zaryglował się w łazience i nie wychodził z niej aż do połowy śniadania, a później w dalszym ciągu obrzucał mnie mało przychylnymi spojrzeniami.

How Did We End Up Here? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz