Liam
Dzień 5Kiedy w sobotę wieczorem wychodziłem z domu Veroniki, czułem się, jakbym przybiegł znad Loe Lake pieszo. W pierwszej chwili, gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi Różowej Kupy, marzyłem tylko o tym, by zamknąć oczy i zasnąć. Może we śnie nigdy bym nie dorósł.
Dałem sobie kilka sekund wytchnienia, zanim wsunąłem kluczyk do stacyjki i ruszyłem przed siebie. Nie mogłem pójść w kimę pod oknem Ronnie, nie mówiąc już o tym, że wcale tego nie chciałem. Przecież istniało miejsce, w którym nikt nie próbował wysłać mnie na studia, wciśniętego w idealnie białą koszulę, w której wyglądałem jak kelner. Albo biznesmen, pewnie o to bardziej chodziło Veronice. Z całą pewnością jednak nie wyglądałem jak Liam.
Z nową energią ruszyłem do domu, czując, jak w mojej głowie kształtuje się plan. Pojechać do siebie, zjeść kolację i jak najszybciej wrócić do przyjaciół. I porozmawiać z mamą. O wszystkim.
Nawet nie zauważyłem, kiedy dotarłem na miejsce. Przekręciłem klucz, gotowy znów głośno się zaanonsować, ale kiedy otworzyłem drzwi, mama stała w przedpokoju. Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem, trzymając przed sobą nieduży, okrągły tort z dwoma cyfrastymi świeczkami. Nagle zatęskniłem za tortami uginającymi się pod coraz większą ilością świeczek, który zawsze serwowaliśmy sobie nawzajem z paczką. Mimo to ja też się uśmiechnąłem.
— Skąd wiedziałaś? — spytałem, odstawiając torbę z koszulą na podłogę.
— Matczyna intuicja — odparła.
— Usłyszałaś samochód?
Przewróciła oczami.
— Lepiej zdmuchnij świeczki, zanim zamiast tortu będziemy musieli jeść wosk. — Podszedłem do niej, gotowy zrobić to bez namysłu, kiedy znowu się odezwała: — Pomyśl życzenie.
Zamarłem kilka centymetrów od ciasta. Czułem ciepło ognia na policzkach.
Pomyśl życzenie.
Powiedz, czego chcesz.
W końcu zacisnąłem powieki i dmuchnąłem tak mocno, jak potrafiłem, gorączkowo powtarzając sobie jedną myśl.
Nie chcę dłużej patrzeć, jak wszystko wyślizguje mi się z rąk.
To było dziwne życzenie. Właściwie w ogóle nie brzmiało jak jedno z nich. Ale jeśli czegoś w życiu potrzebowałem, a los mógł mi w tym pomóc... to niech to będzie to.
— Wszystkiego najlepszego — powiedziała mama, kiedy otworzyłem oczy. Zaskoczyła mnie ulga, którą poczułem, kiedy zobaczyłem, że obie świeczki zgasły. Może to i lepiej, że to nie moi przyjaciele odpowiadali za ozdobienie tortu. — Zjesz kawałek?
Odprowadziłem ją wzrokiem, kiedy ruszyła do kuchni. Kiedy nie odpowiedziałem przez kilka sekund, spojrzała na mnie zdziwiona.
— Możemy zjeść później.
— Nie o to chodzi — odparłem. — Po prostu... pozostali... — Nie wiedziałem, co właściwie chcę powiedzieć.
— O nie. — Mama stanowczo pokręciła głową. Najwyraźniej ona wiedziała, co chciałem powiedzieć. — Nie pozwolę ci teraz wracać nad Loe Lake. Nie ma mowy.
Zamrugałem.
— Ale...
— Nie. — Mama wpatrywała się we mnie znad tortu, w ręce ściskając wielki nóż. — Już jazda w jedną stronę musiała być męcząca, nie pojedziesz drugi raz tego samego dnia. Zjedz coś, prześpij się. Wrócisz jutro. Przyjaciele zaczekają.
CZYTASZ
How Did We End Up Here? ✔
Genç Kurgu"Ludzie mówią, że przyjaciele nie niszczą się nawzajem. Cóż oni wiedzą o przyjaciołach?" ~ Game Shows Touch Our Lives/ The Mountain Goats *** Co mogę powiedzieć o liceum? Sam nie wiem, sporo się działo. Spędziliśmy tu tyle czasu, że to miejsce chyb...