33. Ten Jeden Z Happy Mealem

57 48 22
                                    

Dzień 10
Denise

Szkoła trwała dwanaście lat. Wiedziałam to, odkąd pierwszy raz przekroczyłam jej próg. I dokładnie tyle czasu miałam, by się nią nacieszyć, by wycisnąć z tego etapu wszystko, co miał mi do zaoferowania los. Teraz, kiedy ten okres dobiegł końca, czułam tęsknotę. Przeczuwałam, że najlepsze lata mojego życia już minęły, a to było dość przybijające.

Kiedy zaczynałam szkołę, bałam się jak cholera, co mnie w niej spotka. Teraz tak samo bałam się, co spotka mnie poza nią. A przede wszystkim, bałam się straty przyjaciół.

Wygodniej ułożyłam się w fotelu i wyjrzałam za okno na mijane przez nas drzewa. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że wracaliśmy do Doncaster.

To miały być nasze wakacje, powtarzałam sobie, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Ostatnie lato, zanim każdy pójdzie w swoją stronę. Trzy tygodnie całkowitej wolności.

To musiało się kiedyś skończyć i o tym też doskonale wiedziałam. Ale nie zdążyłam się na ten koniec przygotować.

— Stary — odezwał się Liam, nareszcie przerywając ciszę, która utrzymywała się w samochodzie właściwie od samego początku podróży.

— Hm? — mruknął Cole w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od drogi przed sobą. Miałam dziwne wrażenie, że robię coś niewłaściwego, słuchając ich, chociaż nikt w aucie nie spał, mimo wczesnej pory.

— Wiesz... ja... przepraszam. Za to, że wtedy walnąłem Kevina. Gdybym tego nie zrobił...

— Przestań — przerwał mu Richards. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłam sobie wyobrazić, jak przewraca oczami. — To nie twoja wina.

— Ale mimo wszystko...

— Nie, Ipkiss. Nie ma żadnego ,,ale" ani ,,mimo wszystko". Nie ty polałeś meble w kuchni benzyną, więc nawet nie próbuj mnie przepraszać. Nie przyjmuję twoich przeprosin.

Liam westchnął.

— Okej. Jak chcesz.

Cole tylko krótko skinął głową. Najwyraźniej dokładnie tego chciał.

Atmosfera była co najmniej trudna do zniesienia. Chociaż Porthleven zostało już dawno za nami, ślady naszego pobytu nad morzem były widoczne gołym okiem i — niestety — wcale nie chodziło o to, że byliśmy bardziej opaleni.

Po pierwsze, wszyscy byliśmy zmęczeni po nieprzespanej nocy. Zatrzymaliśmy się tylko na pół godziny, żeby się zdrzemnąć, ale żadne z nas nie było w stanie zasnąć.

Po drugie, byliśmy wyraźnie przybici. Ta podróż w niczym nie przypominała naszego wyjazdu sprzed niecałych dwóch tygodni. Duch przygody całkowicie się ulotnił.

Po trzecie, liczba miejsc w samochodzie zaczęła pasować do liczby pasażerów. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na Jacka, siedzącego na fotelu za Margo, ponownie uświadamiałam sobie, że nie było już z nami nikogo, komu Fleans musiałby odstąpić miejsce i wracać tak ,jak przyjechał — ulokowany na stosie naszych bagaży.

Zresztą — po czwarte — naszych bagaży też już nie było. Z tyłu Różowej Kupy, zawinięta w koc, leżała tylko Czerwona Betty. Czy może raczej to, co z niej zostało.

W którymś momencie Margo zsunęła się z fotela i poczłapała na kolanacnh ażd o oparcia kanapy. Wzrok mój, Simona i Jacka, podążał za nią, ale nikt nic nie powiedział.

— Zarządzam postój.

— Niedawno stawaliśmy — zauważył Cole.

— Nie przypominam sobie, żebym prosiła o twoją opinię.

How Did We End Up Here? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz