12. Ten Jeden W Którym... Co Właściwie?

83 57 38
                                    

Sześć tygodni wcześniej
Liam

To było w dniu rozdania dyplomów. Najpierw stanęliśmy w szeregu na boisku Don Valley Academy. Peter, Denise, Margo, ja, Simon, Cole, Shawn i na końcu Veronica. A między nami reszta ludzi, mniej lub bardziej dla mnie istotnych, ale z całą pewnością nawet nie umywających się do tych wymienionych z imienia. Potem Lily powiedziała "kilka słów w naszym imieniu", dyrektorka wygłosiła swoją mowę, która z tego, co było mi wiadomo, co roku brzmiała tak samo... i to było wszystko.

Po raz ostatni zeszliśmy z boiska. Po raz ostatni przeszliśmy korytarzami Don Valley Academy. Po raz ostatni przemierzyliśmy szkolny parking. Tam uściskaliśmy Petera i Veronicę i w już okrojonym, tradycyjnym składzie, wpakowaliśmy się do Różowej Kupy. I ruszyliśmy przez życie.

Piętnaście minut później zatrzymaliśmy się pod Gremium, skąd mieliśmy udać się do domu babci Christiny. Czyli... wybieraliśmy się do babci Denise, bez Denise — co prawda chciała świętować z nami ten tragiczny dzień, ale równocześnie chciała pomóc Peterowi i pożegnać się z nim, zanim ten wyjedzie do brata. Całkowicie to rozumieliśmy.

Nie rozumiałem za to, dlaczego się rozstali i do teraz mnie to zastanawiało. Moim skromnym zdaniem, pasowali do siebie idealnie. Z drugiej strony, gdyby byli razem, Denise pewnie wyjechałaby razem z nim, a potem poszłaby na studia w Londynie. Skoro ich zerwanie oznaczało, że Den zostanie z Doncaster, nie zamierzałem narzekać. I nie sądziłem, by robiło to ze mnie złego przyjaciela. W końcu to nie ja rozbiłem ich związek.

Kiedy wreszcie, po zjedzeniu solidnej porcji lodów, dotarliśmy do babci Christiny, dawno minęło południe. Wciąż w eleganckich ubraniach — białych koszulach, lakierkach, czarnych spodniach i jednej jasnej sukience, wysypaliśmy się z samochodu prosto do ogrodu, gdzie położyliśmy się na trawie, piliśmy mrożoną herbatę i obrzeraliśmy się ciastem.

Miałem wrażenie, że nic nie może zepsuć mi tego dnia, dopóki nie spojrzałem na Cole'a. Chociaż w samym Richardsie nie było nic niespodziewanego, poczułem się bardzo nie na miejscu. Podchwycił mój wzrok i uniósł brwi. Przeczuwając, że właściwa chwila nigdy nie nadejdzie, a ja sam nigdy nie będę gotowy, ruchem głowy wskazałem na rozłożyste drzewo paręnaście metrów od nas. Wstałem, zanim zdążyłem się rozmyślić i ruszyłem w tamtą stronę. Cole dołączył do mnie kilka sekund później.

— Co jest? — zagadnął. Westchnąłem ciężko, jakby już samo pytanie mnie zmęczyło. Zerknąłem na przyjaciela, który cały czas cierpliwie czekał, aż zacznę rozmowę. Odczekałem jeszcze parę sekund, a potem westchnąłem jeszcze raz. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć.

Richards parsknął śmiechem.

— Okej. Wszystko jasne.

Przewróciłem oczami.

— Słuchaj, Ipkiss, jeśli...

— Chcę się umówić z Veronicą — wypaliłem. Powiedziałem to szybko, bo wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego teraz, nie zrobię tego nigdy. Kiedy moje spojrzenie spotkało się z nieruchomym wzrokiem Cole'a, zacząłem żałować, że na to nie pozwoliłem. — To znaczy... Nie chodziło mi... Ja nie... No dobra, chodziło mi dokładnie o to, co powiedziałem. Przepraszam. Ale chciałbym zaznaczyć, że nigdy nie umówiłbym się z nią za twoimi plecami i nawet o tym nie myślałem, kiedy byliście razem i zrozumiem, jeśli...

— Spoko.

Moje myśli wyhamowały gwałtownie, by następnie się wykoleić i wjechać do filozoficznego rowu.

Zamrugałem, usiłując sobie przypomnieć, jak się mówi. To nie mogło być takie proste.

— Co?

How Did We End Up Here? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz