34. Ten Jeden Z Powrotem Do Domu

66 48 47
                                    

Dzień 10
Liam

Nie miałem pojęcia, co zostało dodane do jedzenia zaserwowanego nam w McDonaldzie, ale bez względu na to, co to było, nie dało się ukryć, że coś się zmieniło od momentu, kiedy wysiedliśmy z samochodu, do chwili, gdy znów do niego wsiedliśmy. Kolejnym problemem okazało się być uchwycenie, czy była to zmiana na lepszy czy na gorsze.

— Strasznie atmosfera ospała dzisiaj jest — oznajmiłem, dając wszystkim do zrozumienia, że nie tylko atmosfera jeszcze się nie obudziła. — Może włączę radio? — Nie czekając na odpowiedź, sięgnąłem do deski rozdzielczej.

— Nieee — jęknął Simon.

— Dlaczego? Wolisz umrzeć z nudów? — zapytała Denise.

— Po prostu nie chcę teraz słuchać muzyki.

— To zatkaj uszy.

Parsknąłem śmiechem.

— Może zamiast tego porozmawiamy? Nic tak nie podnosi morale jak męskie rozmowy o życiu i śmierci... — Margo urwała na moment. — A rano, Jack zrobi jajecznicę.

— Co? — odezwał się Fleans półprzytomnym głosem. — Jaką jajecznicę?

Przewróciłem oczami. I po co ja się w ogóle odzywałem?

— Może zagramy w jakąś grę samochodową? — podsunął Perry, ale teraz to cole wydał z siebie odgłos przepełniony cierpieniem.

— Błagam, nie! Z przedszkola przeszliście od razu na emeryturę?

— To co, zamierzamy tak siedzieć jeszcze przez pięć godzin i nic nie robić? — Margo brzmiała na wyraźnie sfrustrowaną.

— Dajcie mi pięć minut — poprosił Richards. — Zaraz coś wykombinuję, jeśli tylko obiecacie mi, że nie będzie żadnych gier samochodowych.

— To ja w międzyczasie włączę muzykę — oznajmiłem i tym razem odpaliłem radio dostatecznie szybko, by nikt nie miał okazji zaprotestować.

— Parararara... rararararara... Parararara... rara... rara... Dum, dum, dum! — zaśpiewałem, dumny z faktu, że absolutnie zagłuszyłem oryginalny teskt. Doskonale wiedziałem, jaki utwór leciał, bo w końcu wszystkie płyty w samochodzie były moje (poza tymi, które były Cole'a albo Simona), ale w tamtym momencie jakoś niespecjalnie miałem ochotę, żeby inni go poznali.

— Dobra, wystarczy. — Cole wyłączył muzykę równie bezceremonialnie, jak ja ją wcześniej włączyłem. — Mam plan.

🎸🎸🎸

Kiedy Cole użył słowa ,,plan", wydawało mi się, że miał na myśli ,,pomysł" — luźną koncepcję, dotyczącą tego, czym zajmiemy się w ciągu tych kilku godzin podróży. Cóż... pomyliłem się. Kiedy Cole użył słowa ,,plan" miał na myśli ,,strategię", wraz z ,,harmonogramem" i ,,kosztorysem". Musiałem jednak przyznać, że był to ,,plan" godny podziwu, wymagający niesamowitej orientacji w terenie, zasobów pieniężnych (którymi przypadkiem dysponowaliśmy z powodu znacznego skrócenia okresu wakacyjnego) i większej ilości czasu, niż początkowo zakładaliśmy. Okazało się bowiem, że Cole całkiem nieźle orientował się w tym, co warto zobaczyć na trasie między Porthleven a Doncaster, dlatego ,,delikatnie" nadłożyliśmy drogi. Zwiedziliśmy jeszcze dwie wyżerownie, wpadliśmy na jakiś dziwny jarmark, odwiedziliśmy park miniatur i zrobiliśmy postój na najbardziej malowniczym parkingu, jaki w życiu widziałem. Trzeba przyznać, że zapewniło nam to tematy do rozmów, nowe powody do marudzenia... i spowodowało, że dotarliśmy do celu trzy godziny później niż przewidzieliśmy. Nie sądziłem jednak, by komukolwiek to przeszkadzało.

How Did We End Up Here? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz