3. Ten Jeden Bez Loe Lake

95 63 26
                                    

Dzień 1
Denise

Tu tutu tu tu tututu. Tu tutu tu tu tututu. Tsss. Tu tutu tu tu tu tututu. Tu tutu tu tu tututu.

Odgłos wybudził mnie z niespokojnego snu. Ostatnio często zasypiałam zdenerwowana i budziłam się rozkojarzona. Nie powinno tak być, bo po raz pierwszy w życiu czułam, że moje życie wygląda tak, jak chciałam, ale może to nie o siebie się martwiłam. A może trochę brakowało mi spokoju. Bez Petera nic nie wydawało się tak poukładane jak wcześniej.

Z trudem odsunęłam się od szyby, o którą opierałam się cały czas i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy w samochodzie spali, poza Liamem, który śpiewał i stukał w kierownicę do rytmu piosenki, która leciała w radiu. Przetarłam twarz dłońmi, zanim pochyliłam się do przodu.

...like I've been there before. I'll be there for for you.../...tak jak zawsze byłem! Będę przy tobie... — Zerknął na mnie. — Siema, Denise. Jak się spało?

— Kiepsko — przyznałam, uśmiechając się lekko. — Dlaczego nie wzięliśmy poduszek?

— Wzięliśmy, Jack na nich śpi.

Spojrzałam za siebie przez ramię. Przez kilka cudownych sekund nie pamiętałam, że z nami pojechał.

— Racja. Więc dlaczego wzięliśmy Jacka? — Westchnęłam. To właściwie nie było tak, że nie lubiłam Fleansa. Po prostu wkurzał mnie niemiłosiernie i miałam na niego zdecydowanie niższą tolerancję niż pozostali, ale wypadało mi mówić o tym zbyt często, dokładnie z tego samego powodu.

Spojrzałam na drogę przed nami.

— Która godzina?

— Jakoś przed jedenastą, nie wiem.

— Cole nie miał cię zmienić?

Chłopak obok nas chrapnął w odpowiedzi.

— Owszem, dwie godziny temu. — Liam przytaknął. — Ale zasnął, więc go nie budziłem.

Pokręciłam głową z rozbawieniem i oparłam się o oparcie przede mną, tuż przy jego ramieniu. Widok Liama o poranku napełnił mnie jakimś dziwnym uczuciem, które ulotniło się zbyt szybko, żebym mogła je opisać.

— Nie jesteś zmęczony? — spytałam, usiłując się rozbudzić. Reszta mojego umysłu, ta, która nie była skupiona na rozmowie, prowadziła ożywioną debatę odnośnie tego, czy bardziej opłaca mi się wypić teraz Red Bulla czy spać do wieczora. To drugie wydawało się kuszące.

— Ani trochę. A wiesz, co jest najlepsze?

— Pizza z podwójnym serem?

— To też! — Blondyn zdjął lewą rękę z kierownicy, żebym mogła przybić mu piątkę. — Ale nie teraz. Teraz najlepsze jest to... że już prawie jesteśmy na miejscu!

— Super — powiedziałam entuzjastycznie, ale zaraz zmarszczyłam brwi. Według Cole'a (i map Google) do samego Porthleven, małego miasta portowego na samym południu Kornwalii, było około siedmiu godzin jazdy, a potem kolejne kilkanaście minut nad jezioro Loe Lake, nad którym stał letniskowy domek państwa Richards. Jeśli Liam mówił prawdę i rzeczywiście nie było jeszcze jedenastej i nie opanował sztuki teleportacji, kiedy spaliśmy, powinniśmy być dopiero w połowie drogi. — Em... Liam? — zapytałam niepewnie.

— Hm?

— Dokąd jedziemy? — zapytałam. Byłam prawie pewna, że odpowiedź zastąpi mi tuzin Red Bulli, których już i tak nie potrzebowałam.

Chłopak zrobił zaskoczoną minę.

— Nad Loe Lake, Den. Do domku Cole'a — odpowiedział, jakby stwierdzał coś oczywistego. Bo to powinno być oczywiste, ale nie z Ipkissem za kierownicą.

How Did We End Up Here? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz