32. Ten Jeden Z Pożarem

60 48 25
                                    

Dzień 9
Liam

Biegłem.

Nie nadążałem za rewelacjami dzisiejszego dnia, więc mogłem przynajmniej nadążać za resztą grupy.

Dzisiaj rano byłem z Veronicą. Potem z nią zerwałem albo zostałem przez nią rzucony — kiedyś ten problem spędzałby mi sen z powiek; aż dziwne, że teraz zdawał się kompletnie nieistotny.

A teraz byłem z Denise Delilah Dunkler. Den. DeDe. I biegłem w stronę domku nad Loe Lake, który stał w płomieniach.

To był naprawdę dziwny wyjazd.

— Ipkiss, co z tobą?!

Podniosłem wzrok na Simona, który biegł tuż obok mnie, a potem spojrzałem na Cole'a, który był już kilka metrów przede mną. Zwykle byłem szybszy od niego, ale nietypowa sytuacja narzuciła mi nietypowe zachowanie. Skoro jednak Perry mnie dogonił, to musiało być już naprawdę kiepsko.

Odwróciłem się przez ramię i zaskoczony odkryłem, że właściwie wszyscy mnie dogonili, nawet Jack, który miał już przecież za sobą tą trasę.

Zerknąłem na Denise. Nie wiedziałem dlaczego, ale nie chciałem jej tak zostawiać. Zupełnie jakby rola mojej dziewczyny nabgle zwiększała szansę wystąpienia jakichś zagrożeń. Chociaż biorąc pod uwagę, że byliśmy parą od jakichś piętnastu minut, może rzeczywiście tak było.

— Nic — rzuciłem tylko i przyspieszyłem. Po piasku biegało się fatalnie, ale mieliśmy naprawdę zajebistą motywację. Przez cały ten czas miałem nadzieję, że to wszystko to tylko żart — mało śmieszny, ale w końcu nie wszystkie żarty Jacka (albo któregokolwiek z nas) były zabawne. Niestety, nie musiałem nawet dotrzeć do domu, by wiedzieć, że Fleans mówił prawdę — za wydmami, na ciemnym niebie, rozpościerała się czerwona łuna.

Nie wiedziałem, czy mam dość siły, by zobaczyć to, co miałem zastać na miejscu, ale równocześnie nie byłem na tyle sprytny, by wcześniej się nad tym zastanowić. A teraz było już za późno. Ja i Cole jako pierwsi dotarliśmy przed dom i od razu zatrzymaliśmy się gwałtownie.

Widok rozdzierał serce. To nie była powtórka z ciastek Lily i płonących zasłon ani kolejna próba kulinarna Simona.

To był pożar.

Blask ognia. Nieznośne gorąco.

I świadomość, że oto domek nad Loe Lake zmienia się w popiół.

Reszta grupy do nas dołączyła. Denise stanęła obok mnie w milczeniu. Ja też nic nie powiedziałem. Nie potrafiłem.

Kilka minut później zjawiła się straż pożarna i policja, wezwana przez Jacka. Musiałem przyznać, że zachował zaskakująco dużo przytomności umysłu jak na... no... Jacka. Spodziewałbym się raczej, że w pierwszym odruchu postanowi wbiec między płomienie. Właściwie sam przez moment to rozważałem. Ale co miałbym zrobić? Odkręcić wodę w łazience? Złapać Betty i wyskoczyć przez okno?

Mój Boże... Betty...

Oczywiście zapytano nas, co się stało, a my nie byliśmy w stanie odpowiedzieć. W końcu nas tu nie było.

— Widziałem kogoś — oznajmił jednak Fleans. W blasku ognia jego zielone włosy miały dziwny kolor. — Trzy osoby.

Policjant spisał jego zeznania i zapowiedział, że sprawa będzie kontynuowana, ale niewiele z tego do mnie docierało. Usiadłem pod drzewem po drugiej stronie polany i patrzyłem, jak strażacy usiłują uratować to miejsce.

— Wy... wy też czujecie się, jakby całe wasze dotychczasowe życie poszło z dymem?

— Trochę — przyznała Denise, ale jej głos nie brzmiał, jakby naprawdę miała to na myśli. Łzy na jej policzkach też podpowiadały mi co innego. Wziąłem ją za rękę, chcąc dodać jej otuchy. I sobie.

How Did We End Up Here? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz