San Francisco, Stany Zjednoczone
GAIA
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Można było powiedzieć, że narastające napięcie dawało o sobie znać z każdym krokiem wykonanym przeze mnie coraz bardziej. Wolałam odetchnąć mając zamknięte powieki stojąc na miejscu.
- Tak, jesteś totalnie pewną siebie suką która ma go głęboko gdzieś - mruknęłam do siebie mocniej zaciskając dłonie na klamce.
Odepchnęłam się i powędrowałam prosto do sypialni, tam zostawiłam swoją walizkę w której i tak nie było jakoś dużo rzeczy, ale jednak musiałam ją rozpakować by moje ubrania jak i akcesoria nie plątały się pod nogami kiedy rano w pośpiechu bym zbierała się do pracy.
Dmuchnęłam ku górze by kosmyki włosów nie kręciły mi się przed oczami i pochyliłam, jednak w momencie kiedy wzięłam do ręki krótki top we fioletowym kolorze zadzwonił dzwonek który informował o tym, że ktoś znajdował się na korytarzu przed moim mieszkaniem.
Zaskoczona podeszłam i otworzyłam. Moim oczom ukazała się zakapturzona postać która była ogromna! Ta bluza nawet nie poszerzyła sylwetki, tylko opinała w każdym miejscu na szerokich barkach.
Nie mogłam przypomnieć sobie widoku sąsiada, ale co ja w ogóle plotłam. Ja go wcale nie widziałam!
- W czym mogę pomóc? - oparłam się o futrynę unosząc wysoko brew.
Nieznajomy wystawił w moim kierunku dłonie, trzymał w nich pustą szklankę. Nie rozumiałam tej sytuacji dlatego pochyliłam się lekko chcąc zdiagnozować jego postać.
- Aha, czegoś Pan potrzebuje? - byłam zmieszana.
- Można prosić szklankę cukru? - jego tembr był w dziwny sposób zmodulowany.
- Okej, da mi Pan chwilkę - poleciałam w kierunku swojej kuchni, natomiast kiedy drzwi się zamknęły podskoczyłam przerażona, a serce chwilowo zatrzymało swoje bicie. Wychyliłam się zza małej ściany, a na widok blond czupryny wypuściłam naczynie z dłoni - Cedrik? Boże, co ty tu robisz?
Wiedziałam, kurwa mać wiedziałam! Nie chciałam tak szybko wracać, obawiałam się właśnie takiej sytuacji.
Wzięłam głęboki wdech i stanęłam nim twarzą w twarz. Pragnęłam pokazać mu przez wyraz twarzy jak cholernie mnie wkurzył, i jak ogromnie pragnę wykopać go ze swojego mieszkania.
Ciekawiło mnie również to jakim cudem dowiedział się gdzie mieszkałam. Pod jednym względem się nie zmienił, i to mogłam już zdiagnozować. Był cholernie uparty, nie stał na straconej pozycji tylko walczył do samego końca.
Szkoda, że nie było tak ze mną w momencie kiedy postanowił rzucić wszystko i lecieć ze swoją ukochaną na drugi koniec świata. Nie mogłam z głowy pozbyć się widoku cioci Clary, jego matki która w dzień jego urodzin zadzwoniła, a odebrała ta cizia mówiąc, że Cedrik jest zajęty ciekawszymi sprawami niż rozmową ze swoją starą matką.
Cierpiałam i ja. Wuj Albert jasno postawił sprawę, i zarzekł się, że jeśli jego syn postawi nogę na jego posiadłości wypuści w pogoń stado wilków. Nie dziwiłam się mu, sama w tamtym momencie zapragnęłam posiadać takie zwierzęta, chodź Drake...
Zerknęłam w kierunku swojego futrzaka który smacznie spał na różowej kanapie. Cudownie.
- Jak śmiesz?! - moja okropna strona postanowiła grać główną rolę.
Położyłam na biodrach dłonie i posłałam mu wściekły wzrok.
- Kto cię tu wpuścił? Co tu robisz?!
- Gaia, posłuchaj...
- Nie, to ty mnie posłuchaj. Nie wiem co ci strzeliło do głowy, ale ja nie mam ochoty cię widzieć, rozumiesz? A może ty posługujesz się jakimś dziwnym szyfrem, dlatego nie potrafię ci przetłumaczyć?
- Gaia, jestem tu dopiero kilka minut, to po pierwsze - podszedł do mnie mając zielone spojrzenie utkwione w czubku mojej głowy - Musimy porozmawiać, znalazłem cię, i...
- Mam to głęboko gdzieś. Dla mnie jesteś obcym człowiekiem który mnie w tym momencie napadł we własnym mieszkaniu podszywając się za pseudo "sąsiada" - zrobiłam cudzysłów w powietrzu.
- Dasz mi chodź pięć minut?
- Nie - odparłam pewnie - Ja nie mam czasu na takie osoby. Skoro się nie znamy nie mamy o czym rozmawiać, do widzenia! - przyłożyłam dłonie do ciepłej, twardej klatki piersiowej chcąc przepchać tego potwora, ale na nic. Stał jak, pierdolony kołek na środku mojego salonu.
Och, jak pragnęłam zacząć okładać go pięściami i zmyć z tej cholernie przystojnej twarzy ten wkurzający uśmiech.
Położył swoje ręce na moich. Poczułam jak coś przepływa w moich żyłach, a adrenalina usypia coraz to bardziej prawidłowe myślenie. Uniosłam spojrzenie, rozchyliłam wargi i wyrwałam się ledwo co panując nad równowagą.
Złapałam za wysokie krzesło, patrząc na blondyna spod tak zwanego byka.
- Wezwę policję, ochronę, kurwa wszystkich jeśli w tym momencie nie odejdziesz!
- Nie odejdę - zaparł się przybierając wkurzony wyraz twarzy - I nie pójdę stąd dopóki mi nie pozwolisz wyjaśnić tego wszystkiego.
- Spierdalaj do jak ona miała - podrapałam się po skroni - Do Olivii, a mi daj znowu spokój. Było mi cudownie bez ciebie i niech tak zostanie!
- Stanley miał rację...- wymamrotał.
Zmarszczyłam czoło nie rozumiejąc o co chodziło.
- Jestem tuż obok, i powtórzę to jeszcze raz. Nie wybiorę się nigdzie póki nie dasz mi szansy na normalną rozmowę.
- Wynoś się stąd dupku! - pokazałam w kierunku drzwi.
Rzeczywiście odpuścił jakby zrozumiał, że ze mną w tym stanie nie wygra, ale obawiałam się, że mówił prawdę i...mieszkał tuż obok mnie.
Powędrowałam nawet za nim na korytarz, i gdy otworzył kluczami zamek sąsiedni odpłynęła ze mnie cała krew.
- Do zobaczenia - cmoknął w powietrzu i powoli zamknął drzwi wejściowe.
- Spierdalaj kutafonie - syknęłam pod nosem.
- Słyszałem! - dobiegł mnie zagłuszony głos Cedrika.
- I miałeś to słyszeć! - oszukałam zamykając się na cztery spusty.
Nie wytrzymam, nie wytrzymam...
![](https://img.wattpad.com/cover/302983404-288-k868596.jpg)
CZYTASZ
Pochłonięci w rozkoszy |18+
Roman d'amourByliśmy młodzi, głupi... Miłość była dla nas dwojga jak zakazany owoc z ogrodu Eden. Obydwoje byliśmy kuszeni do skosztowania, ale jednak w naszym przypadku udało nam się nie ulegnąć pokusie. Rozeszliśmy się mając łzy w oczach, każde w swoją stronę...