Rozdział 27

1.4K 67 2
                                    

San Francisco, Stany Zjednoczone

GAIA

Cedrik wyciągnął mnie do miejsca gdzie według niego mogłam zapomnieć chodź przez chwilę o udręce. I chyba udało mu się kolejny raz.

Uniosłam wysoko ręce śmiejąc się jak głupia w momencie kiedy kolejka wykonywała gwałtowny skręt. Jechaliśmy z zawrotną prędkością, moje włosy były w każdym, możliwym kierunku, a z tyłu towarzyszyły nam piski dzieci, i nastolatków.

Zerknęłam na blondyna który patrzył na mnie jak zaczarowany. Miał na sobie zwyczajny dres, oraz sportowe buty. Nawet przez tę kupę mięśni nie wyglądał jak mężczyzna który za pięć lat miał mieć trzydzieści na karku.

Nasza atrakcja się zakończyła. Lekko miotając się zeszłam z podestu i pobiegłam w kierunku stoiska, przy którym nie było dość długiej kolejki. Mężczyźni dla swoich kobiet rzucali woreczkami, by zdobyć wymarzonego pluszaka.

- Pamiętasz jak udało mi się wygrać Taya?

Parsknęłam na samo wspomnienie misia, którego i tak sam się pozbył. Określił to jako coś co zabierało mu mnie. Nie była to prawda. Tay, bo tak nazwałam maskotkę tylko tuż obok mnie kiedy czułam się samotna zakopana pośród swojej pościeli.

- Jak śmiesz wspominać tak ważną postać w takim momencie? Wiem! - podeszłam powoli do niego. Nasze czubki butów stykały się ze sobą. Zagryzłam wargę spuszczając na nie wzrok - Jeśli chcesz odkupić się za śmierć Taya, wygraj mi kolejnego pluszaka.

- A co dostanę w zamian? - delikatnie położył dłoń na mojej brodzie. Uniósł głowę kierując prosto moje oczy w jego, zielone. Odbijało się w nich tyle kolorów, tak pięknych...

- Kopa w tyłek? - uniosłam brew hamując cwany uśmiech - To mogę o każdej porze dnia i nicy, Cedriku - zapewniłam.

- Dasz mi buziaka! - palną.

- Chyba cię pogrzało. Nie ma mowy, nie całuję obcych - wyrwałam się z jego uścisku i odeszłam kilka kroków w tył. Założyłam ręce pod biustem wpatrując się w wyraz twarzy blondyna.

- Obcych? Kochanie, my znamy się jak nikt inny - cmoknął w powietrzu.

Kochanie...

Och, Gaia, opanuj się. Chce ci tylko namącić w głowie, nic innego. Nie masz prawa ulegnąć!

Mimo wszystko, to co mówił mój mózg zostało oddalone na dalszy plan. Serce wkroczyło na pierwszy i to ono mówiło jak kroczyć dalej w tamtej sytuacji.

Zrobiłam maślane oczy omal nie rzucając się w szerokie ramiona. Moment nie był idealny na zgrzyty. Wolałam nie robić jakiś bez sensownych sprzeczek i zostawiłam to co powiedział bez komentarza. Kiedy chciałam iść gdzieś indziej. Cedrik złapał mnie za bark i pociągnął do stoiska.

- Pięć losów - położył kilka banknotów na małej tacce. Mężczyzna z siwą brodą podał mu woreczki. Blondyn zaś ustawił się w odpowiedniej odległości i oddał pierwszy rzut, niestety woreczek opadł niedaleko dużego, brązowego misia.

Przypominał Taya, nie miał tylko czerwonej kamizelki, w zielone groszki, oraz żółtych spodenek. Zachichotałam gdy chłopak prężył się w każdy możliwy sposób, i gdy została mu ostatnia możliwość zmrużył gniewnie powieki. Butelki opadły, a ja otworzyłam szeroko usta widząc jak zmierza do mnie z nagrodą.

- Proszę - podał mi dużą maskotkę - A teraz moja nagroda - obrócił policzek w moją stronę i poklepał go palcem. Wywróciłam oczami, stanęłam na palcach i złożyłam cholernie czułe muśnięcie na delikatnej skórze. Słyszałam jak wciągał powietrze przez nos, sama chciałam zatrzymać to co działo się wkoło nas.

Za często posiadałam pragnienie zatrzymania czasu, by coś działo się w nieskończoność. Wróciłam wspomnieniami do pewnego cytatu który napotkałam na swojej drodze kilka lat wcześniej: "Zatrzymując się, zatrzymujesz czas, ale jeśli kroczysz dalej, i dbasz o to szczęście ono idzie razem z tobą, i nie staje się nudnym sprzymierzeńcem w życiu."

Odsunęłam się i spojrzałam przed siebie. Mimo późnej godziny było tam bardzo dużo ludzi, co nie było dla mnie dość przyjemne.

- Cedrik - zaczęłam spokojnie wzdychając - Czy jeśli sobie pójdę będziesz zły?

Co mnie to w w ogóle obchodziło? Zastanawiałam się przez chwilę, ale uświadomiłam sobie pewną rzecz. Odkąd ponownie znalazł się w moim życiu, czułam jakiś napęd tam w środku by dać mu popalić, ale i również sobie. Bez niego chyba znowu byłabym nudziarą, z kotem która oglądała non stop " Seks w wielkim mieście", bądź " Ilu miałaś facetów". Z jednego byłam dumna, zapewne wiele kobiet oglądało chociażby " 50 twarzy Greya" ja byłam z tych person co nie widziało się im oglądanie czyjegoś, nagiego ciała w pełnej okazałości, tym bardziej wtedy gdy było posuwane przez greckiego boga.

Wolałam taki występ na żywo jak już, i tylko dla mnie.

- Jeśli idziesz, ja idę z tobą - wzruszył ramionami - Może jeszcze pójdziemy na te dobre burgery, usiądziemy na naszej ławce i poobserwujemy znowu most?

- Czuje się ponownie skuszona, ale niestety. Jutro muszę wcześnie stawić się w pracy - przytuliłam do siebie nagrodę mocniej. Nie chciałam wspominać o lunchu z Matthewem. Po prostu nie odczuwałam takiej potrzeby.

- To odbiorę cię jutro z pracy - zaproponował.

- Możemy coś zjeść, ale kiedy indziej. Cedrik ja naprawdę jutro nie mogę - jęknęłam rozpaczliwie.

Ta sytuacja była chora. Zachowywałam się jak dziecko które coś przeskrobało i musiało ubłagać rodziców by dali święty spokój.

- A mogę wiedzieć co takiego robisz, że nawet po pracy nie możemy się spotkać?

- Ochłoń - poleciłam - Cedrik nie muszę ci się tłumaczyć. Sam dobrze wiesz jak wygląda nasza relacja, jeden misiek nie załagodzi tego co się stało. Dobrze, przyznam, że to wesołe miasteczko odwróciło moje myśli od mamy, ale...

- Gaia, chce dla ciebie jak najlepiej.

- Jestem zaskoczona, że to powiem - fuknęłam pod nosem bym tylko to ja usłyszała - Ale zaufaj mi, teraz, chodź raz.

- Niby jak mam to zrobić skoro nawet nie chcesz powiedzieć mi dlaczego nie możemy się spotkać?!

- Nie jestem własnością, zrozum to wreszcie! - nerwy mi puściły - Dla jasności umówiłam się z kimś, wiedz tylko to - obróciłam się napięcie i szybkim krokiem powędrowałam przed siebie.

Dopadł mnie nawet przy wyjściu. Złapał boleśnie za ramię i spojrzał w moje oczy.

- Zabije każdego kto się do ciebie zbliży, rozumiesz? Żaden śmieć nie ma prawa chociaż krzywo na ciebie spojrzeć - wysapał jak dzikie zwierzę.

- Opanuj się, wracam SAMA do domu. Do zobaczenia.

Faktycznie tak się stało. Siedziałam w taksi smętnie wpatrując się w wyświetlacz telefonu. Niestety w mieście zebrało się na burzę. Zdawałam sobie z tego wcześniej sprawę. Było cholernie duszno, przez cały dzień. Słońce dawało w kość.

Wchodząc do środka wieżowca wejście zostało mi zatarasowane. Nagle czyjeś wargi nakryły moje tworząc dziki wir.

Pochłonięci w rozkoszy |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz