Rozdział 31

202 10 2
                                    


— Śledziłaś mnie — sapnął, ciężko opadając na bordową kanapę. Ilekroć byłam w jego mieszkaniu, nie mogłam się nadziwić, jak ze smakiem udało mu się połączyć tyle różnych kolorów. Dodatkowo nie rozumiałam, jak udało mu się osiągnąć lekkość wnętrza przy ciemnogranatowych ścianach.

— Nie śledziłam — odparłam wymijająco, przeszukując według jego wcześniejszych instrukcji szafki w kuchni w poszukiwaniu apteczki.

— Śledziłaś... — Jego głos był ciężki. Jakby każde słowo sprawiało mu nie mało trudności.

— Nie nazwałabym tak tego — bąknęłam, stając na palcach, żeby dosięgnąć do odpowiedniego pudełka. W końcu udało mi się dostać do bandaży, gaz i środków odkażających. Usiadłam na kanapie obok Daniela, unikając wciąż jego wzroku.

— Śledziłaś — powtórzył zdeterminowany, żeby zmusić mnie do przyznania się.

— No dobra. Śledziłam. Chciałam się dowiedzieć, kim jest ta Ola i czego od ciebie chciała. — Byłam zażenowana. Daniel uparcie się we mnie wpatrywał, a ja, żeby nie siedzieć jak idiotka, nasączyłam wacik środkiem odkażającym i przycisnęłam go do płatka jego nosa, na co zareagował cichym syknięciem.

— Byłaś zazdrosna — mruknął gardłowo, mimo bólu uśmiechając się jednym kącikiem ust. — Ej, zaraz, zaraz... — Ściągnął brwi. — Czytałaś moje wiadomości.

— Przez przypadek. Myślałam, że to Kamil... — Było mi strasznie głupio. Naruszyłam jego prywatność. O dziwo nie wydawał się być zły. Zaczął się śmiać, co nie było chyba zbyt dobrym pomysłem, bo chwilę potem łapał się za żebra, z trudem oddychając.

— Musisz jechać do szpitala — stwierdziłam, patrząc na niego z troską. Nie wyglądał zbyt dobrze.

— Nic mi nie jest, to tylko drobne stłuczenie, samo się zagoi.

— Dzwonię po Kamila.

— Przestań! — krzyknął, wyraźnie zirytowany moją troską. — Jestem lekarzem, umiem o siebie zadbać.

Czyżbym uraziła jego dumę? Szczerze, chyba dwa razy w życiu widziałam go w roli lekarza. W zielonym uniformie i białym fartuchu. Kiedy przywołałam w pamięci ten obraz, zrobiło mi się ciepło. Był niesamowicie przystojny we wszystkim, ale chyba szczególnie pociągał mnie właśnie w roli opiekuńczego pana doktora.

— Już. Radź sobie sam. — Rzuciłam w niego zakrwawionym wacikiem i skierowałam się w stronę wyjścia, jednak przez niezasłonięte okno w korytarzu zauważyłam ścianę deszczu. Ulewa była straszna, ale jeszcze gorszy był wiatr, który dosłownie giął drzewa do samej ziemi. Zawahałam się. Cofnęłam się o krok, chcąc spytać Daniela, czy mnie podrzuci i w ogóle upewniając się, czy to pytanie jest stosowne, biorąc pod uwagę jego stan. Ten jednak siedział w telefonem przytkniętym do ucha.

— Jasne, nie martw się. Przenocuję ją i jutro bezpiecznie odstawię do domu. — Wiedziałam, z kim rozmawia. Spojrzałam na telefon i lekko zbladłam. Osiem nieodebranych połączeń od Kamila. No pięknie. — Tak, jest grzeczna. O dziwo. — Daniel uśmiechnął się przebiegle, jakby zupełnie co innego chodziło mu po głowie. A mi się to podobało.

— Odbiera się od brata — rzucił do mnie, gdy się rozłączył.

— Nie mogę tu zostać na noc. — Nieważne, jak bardzo tego pragnęłam. To wszystko zepsuje. On nadal jest na mnie zły. A teraz jest zmuszony mnie niańczyć.

— Cóż... — Wciągnął powietrze do płuc i przez długi czas go z nich nie wypuszczał. — Chyba nie masz wyjścia. Zamówiłbym pizzę, ale wątpię, czy ktokolwiek nam ją dostarczy. — Lekko zgięty w pół podszedł do okna i zamknął je, kiedy wiatr zawiał złowrogo. — Jeśli masz na coś ochotę, częstuj się. Wiesz, gdzie jest lodówka.

Opadł z powrotem na tapczan. Źle wyglądał. Był blady. Jakby zaraz miał mi paść. Nie znałam się na reanimacji. Pogoda za oknem wcale mnie nie uspokajała.

Usiadłam ostrożnie obok niego. Jak na szpilkach. Bałam się, że jakikolwiek mój ruch wywoła u niego falę bólu. I choć jeszcze nie tak dawno siedziałabym wtulona w jego bok, skradając drobne pocałunki i rumieniąc się przy tym, teraz się czułam, jakby dzielił nas gruby mur. Wiedziałam, że nie jestem w stanie już nic zrobić. Nic nie sprawi, że do mnie wróci. Straciłam swoją szansę. W niektórych sytuacjach nie dostaje się już drugiej.

Dlatego, gdy koło północy na swoje łóżko położył drugą pościel i kazał mi się kłaść, po czym sam zdjął, z niemałym trudem, koszulkę i spytał: — Mogę? – starałam się sama sobie wmówić, że to przyjacielski gest, że przecież po prostu u niego nocuję, jako przyjaciółka, którą zawsze byłam, wszystko we mnie krzyczało, że tak nie jest. Że być może wypił o jednego drinka za dużo, nie widząc problemu w tym, żebym spała tuż obok niego. I chociaż wiedziałam, że nie zrobiłby nic wbrew mnie, zdawałam sobie aż za dobrze sprawę, że ten jeden gest rozwalił moje serce na kawałeczki. Bo choć równie dobrze to mogło faktycznie nic nie znaczyć, miałam ogromną nadzieję, że w taki właśnie sposób chciał mi pokazać, że dostałam drugą szansę.

ZagubionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz