Rozdział 28

301 12 3
                                    

- Kamil - łkałam, trzymając się jego ramienia i ani na chwilę go nie puszczając. - Błagam, zrób coś, powiedz im, że to nie ja. - Nadal będąc w gabinecie dyrektora i czekając na policję, krzyczałam na brata, ale on tylko siedział z głową spuszczoną ze wstydu. A może też ze złości? Cisza nie trwała zbyt długo, chociaż mi się wydawało, jakbym spędziła tu conajmniej kilka godzin, a milczenie brata w tym czasie sprawiło, że ja sama miałam ochotę krzyczeć. Nie zrobiłam tego jednak. Siedziałam tam i nawet nie miałam śmiałości patrzeć na zawiedzionego na mnie Kamila, chociaż ja niczemu nie byłam winna.
Po chwili przyjechało dwóch policjantów. Dyrektor do nich wyszedł i zapewne tłumacząc co się wydarzyło ze szczegółami, wrócili po kilku, tym razem zbyt szybko mijających, minutach. Kiedy policja mnie przyłapała na wagarowaniu i piciu w parku to jedna sprawa. Kamil wszystko załatwił. Ale teraz najwyraźniej wcale nie chciał mnie bronić.
- Miała pani przy sobie narkotyki? - spytał jeden z policjantów formalnym głosem.
- Nie! - krzyknęłam oburzona. - To nie jest moje!
- Ale były u pani w szafce? - dopytywał dalej, jakby uważał, że kłamię w celu usprawiedliwienia się.
- Tak, ale to nie moje! Nie wiem, skąd się tam wzięły. - Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
- Jedziemy na komisariat. Pójdzie pani grzecznie, czy mamy użyć kajdanek? - Uznałam to za pytanie retoryczne, chociaż w mojej głowie wciąż pojawiały się nowe pomysły na ucieczkę. Nowe miejsca, w których mogłabym się ukryć. Ale na jak długo? Przecież w końcu by mnie znaleźli, a wtedy byłoby jeszcze gorzej. Wydawało mi się, że dowiedzenie niewinności było o wiele trudniejszym zadaniem niż dowiedzenie winy. Czyli... wystarczyło znaleźć winnego.
Policjanci szli po obu moich stronach, a na moje nieszczęście właśnie zaczęła się przerwa. Wszyscy widzieli to, jak zostaję wyprowadzona ze szkoły i zaproszona do policyjnego radiowozu. Za mną szedł mój brat, który po chwili swoim czarnym BMW jechał również w to samo miejsce, co ja. Czułam się jak przestępczyni, chociaż nic nie zrobiłam.

Siedziałam w ciasnym pomieszczeniu, w którym miałam zostać za chwilę przesłuchana. Nagle drzwi się uchyliły, jednak nikt nie wszedł do środka.
- Czy ja mogę z nią chwilę porozmawiać? Na osobności... - usłyszałam dziwnie spokojny głos Kamila.
Do moich uszu nie dotarła odpowiedź policjanta, ale po chwili mój brat wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- I co my teraz zrobimy? - spytał z dziwną żałością w głosie. Pokręcił głową, jakby chciał dać mi znać, że, choć bardzo by chciał, sam nie zna odpowiedzi na to pytanie. Był zrezygnowany, ale o dziwo nie zły. Ciężko go było wyprowadzić z równowagi i jak widać nawet ta sprawa nie była w stanie tego dokonać.
- To nie byłam ja! Dlaczego nie chcesz mi wierzyć?! - Chociaż na początku byłam tym faktem oburzona, tak teraz, po spędzeniu zaledwie kilka minut w zamknięciu, byłam na granicy wytrzymałości. Przecież nie mogli mnie zamknąć w więzieniu. Jestem niewinna.
- Wierzę ci...
- To dlaczego pozwoliłeś im mnie tu zabrać? - Kamil złapał mnie za ręce, które bezwiednie leżały na odgradzającym nas od siebie stole.
- Bo takie są procedury - szepnął, nie spuszczając ze mnie wzroku, a później poklepał mnie lekko po dłoniach, zapewne żeby dodać otuchy. Zarówno mi, jak i sobie. - Nie martw się. Coś wymyślimy. Sprawdzą w szkole monitoring. Przesłuchają uczniów, w tym tych, którzy o tym fakcie donieśli. Ale jeśli cokolwiek miałaś z tym wspólnego, powiedz o tym policji. Jeśli kogokolwiek podejrzewasz... To może wiele ułatwić i przede wszystkim nie przynieść więcej kłopotów.
Może i miał rację. Lepiej nie zmyślać. Nie mówić, że akurat byłam z moją przyjaciółką i nie miałam możliwości tego tam włożyć, ponieważ nawet jeśli by to potwierdziła, ktoś inny mógłby mnie lub ją wydać. A wtedy obydwie miałybyśmy kłopoty.
Kamil musiał już wyjść a mi zaczęła się przeprawa przez mękę. Pytania były zbyt szczegółowe. Co robiłam dwie minuty przed wejściem do szkoły. Z kim rozmawiałam. Co robiłam dzień wcześniej. O której kończyłam zajęcia. Po co mi były narkotyki. Komu sprzedawałam... Nie docierało do nich, że to nie było moje! Dopiero po pół godziny policjant zaczął mnie pytać kto z moich znajomych mógłby coś takiego mi zrobić. Cóż... nie chciałam go wydawać, ale skoro on mógł mi zrobić takie świństwo, nie zamierzałam go bronić. Podałam jedyne imię, jakie wiązało mi się ze sprawą narkotyków: Alfi.

ZagubionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz