Rozdział 13

385 19 4
                                    

Odwaga, którą chwilę temu miałam, chcąc wszystko wyjaśnić Kamilowi nagle w niewyjaśniony sposób zniknęła. Co miałam teraz zrobić? Postanowiłam się zręcznie wymigać, chociaż miałam ochotę zacząć żyć normalnie, to jednak musiałam załatwić to sama, nie wiedziałam jeszcze jak.
- Właściwie to nie ktoś, ale coś... - zaczęłam ze spuszczoną głową, nie miałam ochoty go okłamywać prosto w oczy, nie mogłam. - Nie mogłam go dłużej oszukiwać. Ja... Nie czuję do niego tego, co myślałam, że czuję.
-och daj spokój, chodzicie przecież ze sobą dwa- trzy dni... - szybko mu przerwalam
- no właśnie, powinnam być w nim na zabój zakochana, a ja nie czuję niczego więcej od tego, jak byliśmy przyjaciółmi.
- posłuchaj mnie Maja, jeśli to Adam... Myślę, że jeśli wytłumaczysz to Danielowi, to bez problemów wróci do ciebie
- Nie! On mnie do niczego nie zmuszał - kolejne kłamstwo - dlaczego mi nie wierzysz? - to był cios ponożej pasa, ale gdy wypowiedziałam sto kłamstw, jedno w tą czy jedno w tą nie robiło już różnicy.
- wierzę, tylko... martwię się o ciebie- odpowiedział z troską w głosie. Był dla mnie taki dobry, a ja ściągałam na niego takie kłopoty. Było mi wstyd i było mi smutno, ale przede wszystkim czułam się podle i okropnie. Ale to dobrze, prawda? Dobrze, że nie cieszy mnie okłamywanie jego.

Następnego dnia po szkole Kamil nie mógł mnie odebrać. Miał ważną operację. A Daniel zapewne był na mnie wściekły, bo nawet nie odpisał na mojego SMSa. Dzisiaj była okropna pogoda. Było szaro i deszcz sączyła się z nieba strumieniami. Prawie nikt nie szedł piechotą , oczywiście oprócz mnie. W drodze do domu kawałek muszę przejść obok lasku, tej części zawsze boję się najbardziej. Może ten strach wcale nie był nieuzasadniony, bo usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się dyskretnie i zobaczyłam Adama. Serce podeszło mi do gardła. Zaczęłam biec, ale już po kilku krokach poczułam jego dłonie na moich ramionach, zmuszające mnie do zatrzymania się.
- Nie chcesz do mnie wrócić po dobroci, to wrócisz siłą. - wysyczał do mojego gardła, po czym przewrócił mnie na błotnistą ziemię i zaczął szybkimi ruchami rozpinać kurtkę. Krzyczałam, chciałam się bronić , ale był dla mnie zbyt silny. Uderzył mnie w twarz, aż mnie zamroczyło. Zobaczyłam po lewej stronie zbliżające się postacie, ale nadzieja szybko prysła, kiedy zlbaczyłam, że to trzech chłopaków w dresach, zapewne przyłączą się do tej "zabawy". Zamknęłam oczy i w myślach dziękowałam, że ubrałam na siebie tyle warstw, nie pójdzie im tak szybko, może ktoś jeszcze będzie tu przechodził. Słyszałam dźwięki, ale tak, jakbym znajdowała się pod wodą. Po chwili moje ręce stały się wolne, a ciężar Adama siedzącego na moich nogach również zniknął. Poderwałam się szybko z ziemi, otwierając oczy. Dwóch chłopaków okładało teraz Adama, jeden podszedł do mnie.
- Wszystko w porządku? Coś ci zrobił? - nie licząc siniaka, który zapewne za chwilę ukaże się pod moim okiem, to chyba nie.
- Nic mi nie jest, dziękuję. Myślałam, że już... Jeszcze raz dziękuję.
- Twój brat rok temu uratował mnie, kiedy żaden inny lekarz nie chciał się podjąć operacji. Nigdy o tym nie zapomnę. Dobra chłopaki, wystarczy, dzwońcie na policję - odparł, kiedy zobaczył zgiętego w pół Adama, który ledwo trzymał się na nogach.
- Nie! Nie dzwońcie, oni i tak nic nie zrobią, przecież nic mi nie jest, co najwyżej oskarżą was o pobicie.
- Z nimi też już się przespałaś? - Adam wydusił resztką sił, ale wtedy stojący obok mnie chłopak podszedł do niego i wbił swoją pięść w jego brzuch.
- chodź zaprowadzimy cię do domu - szepnął jeden z nich, po czym wróciliśmy do mojego mieszkania. Nie zważając na moje ubłocone ubrania, usiadłam na rozłożonym na kanapie kocu. Nikt się nie odzywał, a ja o dziwo nie zaczęłam płakać. Ta sytuacja była ponad moimi łzami. Po pięciu minutach usłyszałam zgrzyt klucza w drzwiach, a do pokoju wszedł Kamil.
- Maja co tu się stało... Kim oni są? - wskazał głową na siedzących chłopaków. Chciał się na nich rzucić, ale rozpoznał jednego z nich - Albert? - spojrzał na chłopaka obok mnie. - o co do cholery chodzi? - Kamil był zdenerwowany.
- Adam... On chciał mnie... Próbował, ale oni go powstrzymali. - odpowiedziałam tak cicho, że obawiałam się, że mógł tego nie usłyszeć , ale słyszał. Mięśnie jego szczęki co chwilę się napinały.
- Zabiję go, zabiję gnoja! - Kamil mówił sam do siebie.
- Dopilnowaliśmy, żeby zapamiętał co zrobił. Myślę, że bez złamań się nie obyło. - odezwał się Albert. Nie mogłam znieść już tego, co robił ze mną Adam, jak kontrolował moje życie. Przeprosiłam wszystkich i poszłam do łazienki. Chwyciłam żyletkę znajdującą się w szafce i przeciągnęłam po przegłubach dłoni. "Mamo, tato, niedługo do was dołączę pomyślałam. Nie dawałam już sobie rady, a sądzę, że policja by tylko pogorszyła sprawę. To wydawało mi się jedynym sensownym rozwiązaniem. Po chwili przed oczami widziałam tylko ciemność.

ZagubionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz