-rozdział 27

934 74 76
                                    




















Eddie's pov.

Kolejna kampania zakończona powodzeniem. Chyba nic nie sprawia mi większej radości niż widok uśmiechniętych od ucha do ucha przyjaciół. Kiedy ci jeszcze świętowali w środku, ja po cichu ulotniłem się aby iść jak najszybciej do Stevea, nie mogąc się doczekać jego niespodzianki. Mimo tego, że ich nie lubiłem, czułem że to może być coś fajnego. Wyszedłem z budynku a przed nim stał już Steve z swoim samochodem. Opierał się o jego bok przyglądając mi się. Zmarszczyłem brwi i powoli do niego podszedłem nie rozumiejąc co jest powodem tego wzroku. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, chłopak przyciągnął mnie do siebie łapiąc mnie w talii. Zaskoczony przylgnąłem do jego ciała biorąc głowę do góry aby zobaczyć twarz Harringtona.

– Księżniczka gotowa na najlepszą randkę swojego życia?- Mruknął głębokim głosem całkowicie nie brzmiąc jak Steve. Z lekko zmarszczonymi brwiami po prostu lekko skinąłem głową a ja poczułem dłonie chłopaka na swoim tyłku. Szybko je zepchnąłem odsuwając się krok do tyłu spanikowany.

– Steve idioto, przecież reszta może nas zobaczyć. Opanuj swoje hormony i daj mi wsiąść do auta, jak będziemy sami to będziesz mógł mnie macać.- Powiedziałem szybko a ten wywrócił oczami uśmiechając się lekko wyglądając już jak normalny Steve Harrington.

– Nie da się z tobą w romantyczne sceny.

– Da się, ale nie koniecznie chce abyś łapał mnie za tyłek kiedy może nas przyłapać Dustin albo Erica.

– Wcześniej w szpitalu jak Dustin nas nakrył jakoś ci to zbytnio nie przeszkadzało.

– Bo byłem zjarany w trzy dupy, ciołku.- Burknąłem wsiadając do środka auta co zrobił też i Steve. Moim kolejnym zaskoczeniem były przyczepione na taśmę do sufitu samochodu lampki, które były zgaszone. Nie przypominałem sobie w ogóle, żeby one tam były te dwie godziny temu. Zaciągnąłem się powietrzem i wyczułem wanilię, pomieszaną z nutą pomarańczy. Mój ulubiony zapach, o którym nigdy mu nie mówiłem. Szczerze, byłem coraz bardziej przerażony, a fakt że zabiera mnie nad jezioro kochanków nie koniecznie musiał zwiastować miłą randkę. Równie dobrze może chce mnie tam zabić, a żebym się nie zorientował to zrobił miły wystrój? Z moich zamyśleń wyrwała mnie dłoń chłopaka na moim udzie.

– Ty masz jakąś chorą obsesję na punkcie moich ud.- Mruknąłem spoglądając na Stevea który uśmiechnął się pod nosem sunąc swoją ręką w górę i w dół, w zabójczo powolny sposób. Przygryzłem wargę milknąc od razu. Nie odpowiedział mi w żaden sposób, co w sumie mnie martwiło. Był kosmicznie tajemniczy, i tylko mogłem wyłapać jego małe uśmieszki pod nosem. Wariat, gorszy niż ja. W końcu jednak dojechaliśmy na miejsce. Harrington zabrał dłoń i wysiadł z prędko z samochodu biegnąc od razu do drzwi z mojej strony aby mi je otworzyć. Zaśmiałem się cicho i wysiadłem przeciągając się przy okazji.

– Ufasz mi, Eddie?- Zapytał trzymając w dłoni kawałek czarnego materiału.

– Zależy pod jakim względem.- Mruknąłem wystraszony a ten wywrócił oczami i zawiązał mi szmatkę na oczach.

– Nie zabijesz mnie, prawda?- Dopytałem czując oplatające mnie w talii ręce chłopaka.

– Nie, nic z tych rzeczy, nie masz się co bać.- Odetchnąłem z ulgą słysząc jedyną dobrą wiadomość w przeciągu tych piętnastu minut. Harrington powoli popchnął mnie do przodu idąc tuż za mną wciąż mnie trzymając, abym nie wyrżnął pięknego orła na środku lasu. Szliśmy może z pięć minut, ale dłużyło mi się to potwornie. Ale gdy byliśmy na miejscu, puścił moją talię i z tego co wyczułem, stanął naprzeciwko mnie. Położył dłoń na moim policzku i pogładził go lekko.

to be with you || steddie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz