XLVII. Randka w cieniu zbrodni i polityki

68 9 0
                                    

-EDOUARD-

― Przepraszam, czy moglibyśmy złożyć zamówienie?

Edouard i Berthe wymknęli się wieczorem z Domu Barw, mimo początkowych oporów dziewczyny. Owszem, może bieganie bez celu po okolicy w sytuacji, gdzie dookoła grasują przestępcy nie brzmiało zbyt racjonalnie, ale z drugiej strony, tak naprawdę nigdzie nie byli bezpieczni. Właściwie, tutaj, w małej restauracji w miasteczku kilka kilometrów od kampusu mieli mniejsze szanse na bycie zaatakowanym niż w internacie, jakkolwiek ponure to nie było.

Poszukiwacze byli obecnie zaabsorbowani próbami zdobycia nagrań z monitoringu, ale ani Manet, ani Berthe nie zostali wyznaczeni do tego zadania – w związku z tym, no i w związku z własnym, świeżym związkiem, uznali, że jeden wolny wieczór nikomu nie zaszkodzi. A wręcz przeciwnie.

To była ich pierwsza prawdziwa randka. Berthe ubrała czerwoną sukienkę – Manet nigdy wcześniej jej w niej nie widział – i spięła swoje czarne, falowane włosy. Nigdy nie nosiła ich rozpuszczonych, ale zazwyczaj zwijała je w prosty kok; dzisiaj widać było, że włożyła wysiłek w swoją fryzurę. Miała też nieco bardziej skomplikowany makijaż niż zwykle, i, przede wszystkim, wyraziście czerwoną szminkę.

Wyglądała inaczej. Nie wyglądała jak Berthe Morisot, jego przyjaciółka i współpracowniczka artystyczna. Ale, być może, wyglądała jak Berthe Morisot, jego nowa dziewczyna.

Musiał się po prostu przyzwyczaić.

Kelnerka wreszcie ich zauważyła, i zebrała ich zamówienia – menu nie było obszerne, więc nie było też problemów z wyborem. Berthe zawahała się przy zamawianiu alkoholu – nawyk z Francji, tak musiało być, przecież we Włoszech wino było legalne od szesnastego roku życia – i Manet dopiero wtedy przypomniał sobie, że wciąż nie była pełnoletnia, w przeciwieństwie do niego. Zawsze zapominał, że była w wieku reszty impresjonistów, a nie w jego, wydawała się o tyle dojrzalsza niż Pierre, Claude czy Alfred.

― I jak czujesz się z tym wszystkim, co ostatnio się zadziało? ― zapytała Berthe, mając zapewne na myśli kolejne sytuacje związane z Poszukiwaczami. Oboje początkowo dali przekonać się Renoirowi i wierzyli, że Delacroix musi być winny, jednak z czasem zmienili zdanie. Nawet Pierre, choć w pełni nie odpuścił swojej teorii, mówił już o niej coraz mniej.

― Mam nadzieję, że nie popełniliśmy błędu, wpuszczając Artemisię do naszego grona ― odpowiedział Manet z westchnięciem. ― Nie wiem. Dużo się dzieje. Oczywiście, od porwania da Vinciego dużo się dzieje, ale były takie momenty spokoju, nie wiem, jak inaczej to ująć – teraz już tego nie ma. Wszystko wydaje się pędzić, robić coraz intensywniejsze, jakby miało zaraz się skończyć, a nasze śledztwo... jest tak naprawdę niewiele dalej niż w punkcie wyjścia.

― Nie no, trochę odkryliśmy ― sprzeciwiła się Berthe. ― I wiem, o co ci chodzi z chwilami spokoju. Myślę, że czasem po prostu sami musimy je stworzyć.

Uśmiechnęła się do niego – Manet naprawdę lubił jej uśmiech. Teraz, gdy wyglądała tak inaczej, przypominał mu o tym, że to wciąż ta sama Berthe, z tym samym uśmiechem, który obserwował na plenerach, w pracowniach malarskich, na przyjęciach impresjonistów.

Pamiętał, kiedy pojawiła się w szkole. Z resztą impresjonistów zakumplował się praktycznie od razu – kojarzyli się przez social media, a potem zobaczyli swoje obrazy na żywo i od razu stało się jasne, że ich przeznaczeniem jest stworzyć wspólnie ruch artystyczny. Berthe dołączyła do nich później. Kojarzył ją, oczywiście – drobną pierwszoroczną z ciemnymi włosami, zawsze ubraną w białe koszule, ewidentną samotniczkę – ale poznał ją dopiero podczas ferii, gdy wybrał się do Luwru, poćwiczyć rysunek. Oboje byli rodowitymi paryżaninami, i, jak się okazało, często mieli zwyczaj odwiedzać Luwr, ale przy rozmiarach tego muzeum ich spotkanie wydawało się intencjonalnym działaniem losu. Ona stała przy portrecie Marii Magdaleny, wpatrzonej w płomień i czaszkę, a on od razu zwrócił uwagę nie tylko na to, jak fantastyczne było jej odwzorowanie obrazu na szkicu, ale też to, jak bardzo przypominała rysowaną przez siebie postać, ze swoją bladą skórą i gładkimi, lśniącymi włosami. Zaczęli ze sobą rozmawiać i nie mogli przestać. Zanim którekolwiek z nich zdążyło się obejrzeć, Berthe stała się impresjonistką, i teraz trudno było wyobrazić sobie ich grupę bez niej.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz