XV. Akrylowi bandyci

481 77 30
                                    

SALVADOR

― O tak.

Jeśli budzi cię głos Marcela Duchampa wypowiadający takie słowa, wiedz, że coś się dzieje. I to nic dobrego.

― Ooo tak. Rusz się, Jackson, zbieramy się.

Salvador przetarł oczy.

― Która godzina?

― Dziewiąta ― odrzekł Marcel, przeciągając samogłoski.

― Jak to dziewiąta? ― Dali wyskoczyłby z łóżka w przerażeniu, ale założył jedynie spodnie od piżamy i nie chciał się obnażać przed dwojgiem krytycznych współlokatorów. Pewny siebie w kwestiach artystycznych, nie należał do tych... najbardziej zadowolonych z wyglądu zewnętrznego. Co prawda zrezygnował z ukochanej koszuli nocnej na rzecz dwuczęściowej piżamy, ale i tak się z niego śmiali. Okropni. ― Przecież ja mam zajęcia od godziny! Wy też! Jasny gwint, przegapiliśmy... co my przegapiliśmy?

― Mitologię ― odrzekł Pollock, wyjmując zaschniętą farbę zza paznokci wykałaczką.

― Przecież, przecież... Botticelli nas zabije!

― Miałeś rację, Marcel ― mruknął Jackson. ― Ci Katalończycy to jednak mięczaki.

Salvador znów poczuł chęć, by wyskoczyć z łóżka oraz wyrządzić jakąś krzywdę współlokatorowi, ale znów przypomniał sobie o swym roznegliżowanym ciele i jeszcze bardziej przykrył się kołdrą.

― Co tu się, do najjaśniejszego Vasariego, odwala, że tak zapytam?

― Morda, Dali. Dorośli rozmawiają.

Dopiero teraz zauważył, że jego obaj współlokatorzy zachowują się nieco inaczej. I wyglądają inaczej. Po pierwsze, byli ubrani cali na czarno, po drugie, Marcel trzymał w dłoni jaskrawoczerwony megafon, skombinowany nie wiadomo skąd, po trzecie, Pollock wydawał się zaskakująco czysty, choć, po czwarte, trzymał w ręce dwa potężne kubły farby. Takiej do malowania ścian.

― Co wy...

― Nadszedł ten dzień ― rzekł patetycznie Marcel. To nie był ten zwykły, nieco zgnębiony, roztrzepany Marcel-Darcel, z którym mieszkał przez ponad dwa lata, o nie. Ten człowiek był inny, opanowany, patetyczny, przejęty. ― Nadszedł dzień, w którym udowodnimy tym idiotom, jak bardzo są idiotyczni. Cała idea tej szkoły, to pielęgnowanie maniery w sztuce z całą wielką estymą i pompą, folgowanie coraz głupszym koncepcjom... to się musi skończyć. Sztuka, którą się tu tworzy, jest bezmyślna.

― Zamierzacie zmusić ich do myślenia poprzez demolowanie szkoły? ― zapytał nieśmiało Dali.

― Dokładnie, Salvador. Muszą zakwestionować wartość swojej pracy, sens tego wszystkiego. To doszło do momentu, w którym mógłbym wziąć pisuar z męskiej łazienki, nazwać go fontanną, podpisać go, dać jako pracę semestralną i zostałbym uznany za niezwykle odkrywczego.

― Już to zrobiłeś ― przypomniał mu Pollock. ― Tyle że nie zostałeś uznany za niezwykle odkrywczego, zostałeś obiektem żartów.

Duchamp przewrócił oczami.

― Tak, zrobiłem, ale czy to ważne? Najistotniejsze jest to, że oni nic nie rozumieją. Uznali, że nie chciało mi się pracować i postanowiłem zażartować z wielkopańskiego grona pedagogicznego, a to był przemyślany, planowany projekt! Chciałem łagodnie, ale widać, że łagodnie nie idzie. Zbieramy się, Jackson, czas na nas. Baw się dobrze, Salvadorku. Salvadorito.

― Tak się nie zdrabnia mojego im... ― zaczął, ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwi. Wreszcie wydobył się spod kołdry i ukrył twarz w dłoniach. Oni zniszczą Dom Barw, a on, Salvador, mógł ich powstrzymać, ale nie dał rady, przez swoją strachliwość i kompleksy względem własnego ciała. A niech to papież, jak mawiał Buonarotti.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz