XIX. Wszystko, tylko nie Medyceusze

464 70 3
                                    

miało być śmiesznie, wyszło smutne i gejowsko, enjoy

 -MICHAŁ ANIOŁ-

Michał Anioł naprawdę nie chciał jechać do tego miasta.

Opierał głowę o szybę samochodu wiozącego go do tego przeklętego miejsca, z jednej strony starając się wyglądać jak najmniej pretensjonalnie, a z drugiej czując się jak w melancholijnym, czarno-białym teledysku. „Do czego to doszło", mamrotał pod nosem, „żebym musiał tu wracać".

A niech cię, Leonardo. Przeklęty, różowy geniuszu zła. Nawet po zniknięciu uprzykrza mu życia na wszystkie możliwe sposoby.

Widząc znajome zabudowania, Buonarotti przymknął oczy z udręką. Najgorszy był chyba ten moment – rozdarcie między rozpaczliwą obroną przed wspomnieniami a chęcią podziwiania po raz setny arcydzieła Filippa Brunelleschiego. Zresztą, całe to miasto to arcydzieło.

To nie tak, że Michał Anioł nie lubił Florencji. Wręcz przeciwnie.

Wjechał do swojego ulubionego miasta, czując z każdą minutą, jak bardzo nie chce tu być.

Wychował się tu, to zawsze było j e g o miasto, tak miało zawsze pozostać. Znał je na pamięć, a ono znało jego – i, co najważniejsze, nie tylko tolerowało, ale wręcz kochało. Kochał Florencję całym sercem, stanowiła jego bezpieczną przystań, do której zawsze wracał. Cóż, do czasu...

Nienawidził go, naprawdę go nienawidził. Wspomnieniami o sobie zrujnował mu jego ukochane miejsce na świecie.

To nie tak, że Michał Anioł wspominał go zawsze, gdy był we Florencji. To znaczy... no dobrze, może i tak było, ale nie w tym rzecz.

To nie tak, że unikał tego miasta jak ognia. Przyjeżdżał tu całkiem często, częściej niż gdziekolwiek indziej, od kiedy zaczął uczyć w Domu Barw, ale to zależało od nastroju. Z wiekiem wspomnienia z tamtego lata rosły w jego głowie, przyćmiewały dobre rzeczy, budowały w nim pogardę do miasta i... do siebie samego. Kochał Florencję, naprawdę, ale czasem jej nienawidził, a nigdy chyba nie nienawidził jej bardziej niż dzisiaj.

Otworzył oczy, gdy kierowca wynajętego samochodu wiózł go wąskimi uliczkami, z których wodospadami wylewała się sztuka, historia i jego własne życie. Nigdy nie lubił o n i m myśleć, nigdy nie chciał, prawie nigdy, ale dziś to było kluczowe. Kluczowe dla sprawy. Nie mógł go wspominać, nie dziś.

Cholera jasna. Patrząc na brzegi Arno, przeklinał w myślach jego imię i dzień, w którym go poznał, choć wiedział, że bez niego byłby niczym.

Nie żył od tylu lat, a dalej istniał wszędzie. Jednak, czemu go to w ogóle dziwiło? Jeśli Florencja była miastem Michała Anioła, tym bardziej była j e g o miastem. Wszyscy uważali go za nieoficjalnego króla miasta, miał ją owiniętą wokół małego palca.

I teraz całkiem dosłownie był wszędzie, bo gdziekolwiek Buonarotti nie spojrzał, widział jakieś tablice pamiątkowe, informacje, że to on coś ufundował, jakieś wydarzenia dla uczczenia jego pamięci, no i, oczywiście, mnóstwo ciężarówek z jego nazwiskiem – a jednocześnie nazwą firmy, która sterowała Florencją, w sumie całą Toskanią, z taką łatwością, z jaką Michał Anioł sterował dłutem.

Dobra, starczy, dość. Widział, że zbliżają się do celu, więc musiał się ogarnąć i przemyśleć to, co zamierzał powiedzieć Piotrowi Medici.

Piotr, kto by pomyślał. Pamiętał go, oczywiście, jak mógłby inaczej? Nie spodziewał się, że to on zostanie następcą biznesowego imperium Medicich, choć był pierworodny – wierzył raczej w Leona, ale Leon został księdzem... No cóż, zdarza się i najlepszym, pomyślał Anioł.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz