XXIX. Artemisia Holmes na tropie

312 48 4
                                    

-ARTEMISIA-

― Więc właściwie dlaczego idziemy porozmawiać z Caravaggiem?

Eugene Delacroix zaczynał ją denerwować.

Zadawał za dużo pytań, w dodatku wiele takich, na których naprawdę nie chciała udzielać odpowiedzi. Wydawało jej się, że dość wolno myśli – musiała mu ciągle tłumaczyć, dlaczego coś robią. Kiedy go potrzebowała, nigdy nie było go pod ręką, a sam niesamowicie rzadko wpadał na jakieś pomysły. Słowem, nie był idealnym Watsonem. Jednak... nie za bardzo miała inne opcje. Prowadzenie śledztwa w pojedynkę często było fizycznie niemożliwe – potrzebowała co najmniej dwóch dodatkowych rąk, a najlepiej – drugiego mózgu.

Delacroix nie był też zupełnie beznadziejny. Miał swoje zalety – na przykład, często zachowywał się naprawdę miło. Choć jego życzliwość często mieszała się z jego wścibstwem, Artemisia musiała przyznać przed sama sobą, że jego wsparcie bywało przyjemne. Obiecała sobie, że nigdy nie będzie potrzebować psychicznego wsparcia... ale przecież poradziłaby sobie bez tego. Przyjemny dodatek, tyle.

I czasem wpadał na dobre pomysły. Od czasu do czasu wręcz się przydawał.

― To skomplikowane ― mruknęła w odpowiedzi. Oboje mieli okienko, więc postanowiła, że nie zmarnują tego czasu i pomówią z Caravaggiem, którego wcale nie tak łatwo było zobaczyć na terenie szkoły. Jeszcze kilka minut temu, gdy spoglądała ze swojej pracowni, siedział na zewnątrz, na jednej z ławek przed Improvium.

― Hm?

Mogła kazać mu się zamknąć. Jednak gdy patrzyła na jego twarz, nieco miękła. Nie było w nim arogancji – czysta dociekliwość i ciekawość. I tak nie miał komu tego opowiedzieć... przecież nie miał innych znajomych, poza nią.

O ile są znajomymi.

Trudno powiedzieć.

Dopóki mu nie powie albo nie każe się zamknąć, nie odczepi się. Trzeba było zdecydować się na jedną z opcji. Wóz albo przewóz, olej albo tempera.

― Podejrzewam, że może mieć coś wspólnego z tym nielegalnym handlem ― odparła niemrawo.

― W sensie, że jest Agamemnonem?

― Nie sądzę. ― Czy ten stary pijak dałby radę? Miała szczerą nadzieję, że nie. ― Po prostu... podejrzewam, że może być jakoś zamieszany. Całe jego życie to właściwie nieustanne potyczki  z prawem, więc dziwne by było, gdyby znienacka zaczął go przestrzegać.

― To dlaczego nie poszukamy jakiś dowodów? Dlaczego idziemy z nim pogadać? Liczysz że powie „okej, ja to zrobiłem"? Albo „nie zrobiłem", i wtedy uznasz, że nie zrobił, i wrócimy do siebie?

Eugene wydawał się niezwykle stanowczy jak na siebie. Artemisia była nawet nieco pod wrażeniem.

― To skomplikowane ― potworzyła się, markotniejąc.

Delacroix zmarszczył brwi.

― Czy to kwestia jakiś... specjalnych względów? W sensie, że masz z nim jakąś... relację i wiesz, że powie ci prawdę?

― Nie mam z nim romansu, jeśli o to ci chodzi ― odpowiedziała sarkastycznie. Wizja romansu z Caravaggiem sprawiła, że przeszły ją ciarki obrzydzenia. Delacroix naprawdę się ośmielił... albo po prostu ich relacja zmieniła się z konwencjonalnie miłej na dogryzanie sobie. Jeśli to jeszcze nie ten poziom, byli na dobrej drodze.

Westchnęła, odgarniając włosy z czoła. Zatrzymali się przy wyjściu z Improvium.

― Caravaggio przyjaźnił się z moim ojcem ― odparła wreszcie. ― A może przyjaźni się nadal. Nie był dla mnie żadnym wujkiem ani nikim takim, ale powiedzmy, że był obecny w moim dzieciństwie. Zazwyczaj pakował mojego ojca w kłopoty. Poniekąd dzięki Caravaggiowi nauczyłam się samodzielności, bo ojciec często znikał z nim na całą noc, na jakieś... eskapady, w wyniku których zostali parę razy aresztowani. Trochę się poczuwał wobec mnie, mimo wszystko, bo dał mi nawet parę razy prezent na Gwiazdkę czy na urodziny, i zachęcił mnie, żebym podjęła pracę tutaj.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz