XII. Wycieczki/ucieczki

501 79 40
                                    

podobno ich lubicie...:))

WILL

Czy wszystkie największe tragedie i najbardziej skomplikowane historie zaczynają się tak samo?

― Chodź ze mną na spacer ― szepnął nieco psychopatyczny creep.

Najlepszy przyjaciel Williama Turnera skinął głową i z uśmiechem przystał na jego propozycję.

Och, zdecydowanie tak.

Will lubił środy, nieironicznie i szczerze – pierwszoklasiści mieli wtedy znaczącą przerwę między lekcją rzeźbiarstwa a obiadem, więc wtedy mógł zaskakiwać Vincenta coraz to nowszymi koncepcjami spędzania wolnego czasu. Dość często zdarzało im się eksplorować zakątki terenu Domu Barw, parokrotnie się z niego wymykali – na co Anglik miał nadzieję też dzisiaj – czasem zaszywali się w bibliotece i organizowali mini konkurs na najdziwniejszą książkę, jaka się tam znajduje. Kiedyś, ku zdegustowaniu Henriego, schowali się w szafie, by słuchać w ciemności Oasis. Czasem szukali kwiatów, które mógłby namalować Vincent, a jednego dnia próbowali zrobić w wannie symulację sztormu, żeby obudzić wenę do pejzaży marynistycznych w Turnerze.

Tak, Will lubił środy.

Wyszli z Chatki na chłodnawe, styczniowe powietrze. Anglik poczuł, jak wiatr drwi z jego jasnych włosów, przewracając je na wszystkie strony, jak dmucha mu w niebieskie oczy. Zerknął uważnie na Vincenta.

― Nie jest ci za zimno?

Oczywiście, do tej nieszczęsnej – jakże rozsądnej! – rudej głowy nie wpadła koncepcja zabrania czegoś cieplejszego niż bluzka w paski z długim rękawem i zielony szalik.

Nie odpowiedział, ale lekkie drżenie jego ramion udzieliło odpowiedzi za niego.

Will westchnął.

― Weź to.

Ściągnął swoją ulubioną, niebieską bluzę, by wręczyć ją Vincentowi. Ufne oczy przyjaciela, czasem zielone, czasem jasnobłękitne, spojrzały na Turnera z troską.

― A tobie nie będzie zimno?

Wzruszył ramionami.

― Nie.

Jego bluzka zdawała się nieco cieplejsza, szczerze mówiąc, choć czuł szczypanie chłodu. Trudno, i tak będzie to mniej stresujące niż zastanawianie się, czy ten nieporadny Holender się nie przeziębi albo, co gorsza, złapie jakieś inne choróbsko. Wtedy nie mógłby przyjść na gigantyczną klasówkę z historii sztuki, którą mają za parę dni, a nikt nie chce mieć kłopotów u profesora Tycjana...

Van Gogh naciągnął jego bluzę. Zdawała się nieco za duża, ale wyglądał w niej zaskakująco dobrze. Usta Turnera wygięły się w lekkim uśmiechu. Musi zapamiętać, żeby następnym razem wziąć jeszcze tę fajną skórzaną kurtkę, tak.

― Czasami ― zaczął Will jeden ze swoich ulubionych tematów do rozmowy ― mam wrażenie, że ¾ tej szkoły to kompletni idioci.

― Możliwe ― przyznał, choć nie lubił przecież, gdy Turner kogoś obrażał. Musiał być wyjątkowo zamyślony.

― Więcej niż możliwe. Nie uczyniłem dokładnych kalkulacji, ale, cóż... jak tu inaczej nazwać prerafaelitów?

― Czy w tych szacowaniach liczysz też nauczycieli?

― Pewnie tak, a co?

― Nie wiem, denerwuje mnie nieco... och, właśnie tu idzie. Co robimy?

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz