XLIII. Awans na wroga publicznego

253 32 3
                                    

-ARTEMISIA-

To miał być zupełnie spokojny wieczór, przynajmniej taki był plan. Katastrofy jak zwykle zaskakiwały ją w najbardziej żenujących momentach.

Po raz pierwszy od dawna miała pomysł na coś nowego, więc ubrała się w swoje malarskie ubrania, czyli bardzo dziwny i bardzo przypadkowy zestaw różnych części garderoby, których z jakiegoś powodu nie powinna nosić publicznie. Zrobienie szkiców nie zajęło jej zbyt dużo czasu, więc koło dwudziestej pierwszej – jak się okazało, godziny katastrofy – leżała swobodnie na podłodze, mieszając farby i testując je na kartkach rozłożonych po całym apartamencie.

Miała słuchawki, których główną rolą było zagłuszanie wszystkiego, co działo się poza jej apartamentem. No cóż, mieszkanie jako dorosły w szkole z internatem było niemożliwe do przetrwania bez dobrych słuchawek. Lub ogromnych pokładów cierpliwości, a tego Artemisia miała raczej na minusie.

Dlatego właśnie nie usłyszała opisywanych potem bogato dantejskich wrzasków i miotań się na korytarzu, dlatego nie miała pojęcia, co dzieje się tuż za ścianą. Z jej przyjemnego artystycznego transu wybudziło ją dopiero łomotanie w drzwi.

Pozbierała się z podłogi, przeklinając kogokolwiek, kto śmiał jej przeszkodzić o takiej godzinie – jedynym czasie, który miała dla siebie, kiedy akurat nie ganiała z zestawem małego szpiega i Eugenem u boku. Szczerze mówiąc, była pewna, że to właśnie Eugene, kto inny śmiałby do niej zaglądać?

Szybko zakryła swoje rozciągane i poszarpane ogrodniczki czarnym kardiganem, rozpuściła włosy spięte wcześniej w kok. Cokolwiek by się nie działo, Artemisia miała pewną reputację – reputację onieśmielającej i zawsze elegancko ubranej osoby – i tę reputację należało utrzymać. Nawet jeśli Eugene widział ją... w bardziej kompromitujących sytuacjach.

Otworzyła z niechęcią drzwi, ale okazało się, że nikt za nimi nie stoi. Rozejrzała się podejrzliwie. Najpierw przeszło jej przez myśl, że, cóż, mieszka w szkole z internatem, i to pewnie jakieś głupie dzieciaki robią jej żarty. Potem jednak przypomniała sobie, że mieszka w szkole z internatem, w którym grasują porywacze i niedoszli mordercy. Niestety, druga myśl okazała się bardziej związana z sytuacją.

Po chwili zauważyła nabazgraną pospiesznie karteczkę leżącą przed jej drzwiami. To nie było pismo Eugene'a.

Apartament profesora Delacroix został przeszukany i znaleziono w nim przedmiot, którym prawdopodobnie został zaatakowany Caravaggio. Jest przesłuchiwany w gabinecie dyrektora.

Artemisia poczuła, że lekko zakręciło się jej w głowie. Od razu przemknęło jej przez myśl słowo, które, jak się potem dowiedziała, sam Eugene wykrzykiwał kilkanaście minut wcześniej.

Ingres. Oczywiście. Postanowił być na tyle małostkowy, by wrobić swojego odwiecznego nemezis.

Chyba że wiedział o ich małym śledztwie, małej zabawie w Odlotowe Agentki. Wtedy to nabierało jeszcze więcej niepokojącego sensu.

Reputacja nagle przestała się liczyć. Włożyła karteczkę do kieszeni, zamknęła pospiesznie apartament na klucz, otuliła się mocniej kardiganem i puściła się biegiem przez korytarz. Nie zwracała nawet uwagi na uczniów stojących przed pokojami, zapewne rozprawiającymi o tym, cokolwiek się teraz nie działo, nie zwracała uwagi na to, że właśnie dostarcza im kolejnego tematu do plotek, biegnąc z całych sił przez Chatkę.

Była na tyle przytomna, by narzucić klapki przed wyjściem, i teraz w tych klapkach wybiegła przed budynek, sprintując w stronę Improvium. Tysiące myśli ścigało się w jej głowie – Ingres wrobił Eugene'a. Wspólnik Ingresa wrobił Eugene'a. Eugene znalazł sam broń i ktoś nieodpowiedni się o tym dowiedział. Michał Anioł wrobił Eugene'a, żeby mieć kozła ofiarnego i zakończyć tę przeklętą sprawę.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz