XLIV. Renoir konkuruje z Agathą Christie

407 29 4
                                    

-PIERRE-AUGUSTE-

― Od początku miałem rację ― oznajmił poważnie Pierre-Auguste, siedząc w pustej stołówce w Chatce i sącząc kawę. Impresjoniści już dawno odkryli, w których godzinach nikogo tu nie ma, więc nic nie stało im na przeszkodzie, by zakraść się do kuchni i użyć najlepszych ekspresów do kawy, zazwyczaj zarezerwowanych tylko dla nauczycieli. Jakby tylko oni mieli prawo być zmęczeni... i chcieć jakościowego espresso.

― Nie wiemy tego ― przypomniał mu Camille. Siedzieli w zacienionym rogu sali i na tle półmroku długie, jasnoblond włosy Pissarra wydawały się wręcz białe.

― No cóż, sądź co chcesz ― prychnął Renoir. ― Przypominam, że na początku mówiłem, że profesor Gentileschi jest podejrzana...

― Mówiłeś. ― Wszyscy pamiętali wrogość Pierre'a względem pomagających im nauczycieli, która chyba nigdy nie ustała, a teraz wręcz triumfowała.

― Mówiłem, że ona i Delacroix za tym stoją. I nie wiem, czy znajdziemy lepszy dowód niż narzędzie zbrodni w jego pokoju.

― Pierre...

― Przecież to wszystko idealnie się składa! On i Ingres udawali śmiertelnych wrogów, żeby nas zmylić, idealna kryjówka. Gentileschi pewnie wymyśliła tę zabawę w detektywów – dzięki temu byli doskonale zaznajomieni z naszymi posunięciami i pewnie dawali nam fałszywe porady. W dodatku, od kiedy znaleźli tę deskę w pokoju Delacroix...

― Wczoraj.

― No, od wczoraj, dziewczyny próbowały się skontaktować z Gentileschi, zapytać ją, o co chodzi, co się dzieje. I wiesz co? ― przerwał na chwilę dramatyczną tyradę, by upić łyk kawy. ― Unika ich. Zero wiadomości. Dlaczego? Bo wpadli i teraz zakrywa gorączkowo ślady. To nasz jedyny moment, żeby cokolwiek znaleźć, zanim wszystko... spali czy utopi.

― Albo sama nie wie, co się dzieje.

― Jestem pewien, że siedzą w tym oboje. Od początku mówiłem – czemu mieliby nam pomagać? W tej szkole uczniowie nie obchodzą nauczycieli.

― Poza Rembrandtem ― dopowiedzieli jednogłośnie Camille i Pierre. Impresjoniści zawsze stali murem za swoim mentorem, ulubionym nauczycielem.

Pissarro spojrzał na niego z powątpiewaniem. Zdecydowanie górował swoim metrem dziewięćdziesiąt wzrostu nad raczej średniozbudowanym czy wręcz... drobnym Pierrem. Nie był jednak w stanie go onieśmielić. Bo Pierre miał rację i był tego pewien.

― To jak zamierzasz to zrobić? ― zapytał z wahaniem Camille.

― Znaleźć... cokolwiek?

― Śledzić Artemisię i Eugene'a.

― Wiesz, że reszta się na to nie zgodzi. Musiałbyś udowodnić, że to na pewno oni. Że któreś z nich jest pomocnikiem... albo oboje.

― Czy to, co wydarzyło się wczoraj, nie jest wystarczającym dowodem?

― Dla ciebie? Tak. Dla reszty, jak widać, nie.

― A ty w co wierzysz, Camille?

― To nie gra najmniejszej roli. ― Pissarro dokończył kawę. ― Musimy się zaraz zbierać.

Zbliżała się pora cotygodniowych spotkań impresjonistów z Rembrandtem, kiedy po prostu siedzieli w jego pracowni i szlifowali swoje prace albo tworzyli dodatkowe, pod czujnym okiem mistrza, jednocześnie rozmawiając, żartując czy kłócąc się, mniej lub bardziej beztrosko.

― Masz rację, Camille ― oznajmił Pierre w namyśle.

― W tym, że musimy się zbierać?

― To też, ale także to, że muszę tym idiotom to udowodnić. Ale jak? Sam nie dam rady.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz