Prólogo

598 23 10
                                    

Teraźniejszość...

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć...

Valentino, wszystko w porządku?

Sześć, siedem, osiem...

Zmarzłaś? Powiedz mi, czy coś cię jeszcze boli?

Dziewięć, dziesięć... Liczyłam uderzenia swojego serca, starając się, by nie zaczęło szaleć zbyt mocno. Wiedziałam, że by to wyczuł. Musiałam być uważna.

Wdech i wydech. To takie proste!

Może powinien zbadać cię lekarz? Na pewno dobrze się czujesz?

Splotłam palce dłoni na kolanie, by ukryć to, jak bardzo drżały. Całe moje ciało dygotało. Udawałam, że to z zimna. Poczułam dotyk na swoim podbródku. Ktoś przekręcił moją głowę w bok. Zobaczyłam je. Dwie, jarzące się troską tęczówki, które wpatrywały się we mnie z napięciem.

- Valentino, powiesz coś wreszcie? - usłyszałam jego głos o wiele wyraźniej, jakby do tej pory dochodził do mnie zza naprawdę grubej ściany. Stłumiłam krzyk. Przełknęłam ślinę, gdy do gardła podeszły mi wymiociny.

- Jest w porządku - nic nie było w porządku. Odsunęłam się powoli.

Otaczali mnie kłamcy. Z każdej strony. Dusiłam się fałszem. O mój Boże... Bardziej, niż kiedykolwiek chciałam zniknąć. Uciec, zapaść się pod ziemię, by już dłużej nie musieć dźwigać na barkach ciężaru prawdy.

Znaleźliśmy się w samochodzie. Nie pamiętałam, bym do niego wsiadała, więc ktoś musiał pomóc mi to zrobić. Nie opierałam się. Bałabym się to zrobić.

Nie możesz dać po sobie nic poznać. Graj. Udawaj. Kłam. Jeśli chcesz, by kłamca ci uwierzył, musisz być jeszcze lepszym kłamcą, niż on.

Spojrzałam na Zeda. Mężczyzna trzymał mnie przy swoim boku. Jego dłonie paliły moją skórę. Jednak nie było w tym nic podniecającego jak zazwyczaj. Miałam wrażenie, jakby jego dotyk przenikał do mojej duszy, a następnie psuł ją w każdy z najgorszych, możliwych sposobów. Zabierał mi wszystko, co dobre. Zabierał światło, które tliło się w moim sercu i zastępował je swoim mrokiem. Jak to możliwe, że nie zorientowałam się wcześniej? Fakt, że tak dobrze mnie znał... Wiedział o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Czy to w ogóle mogło być możliwe, przy tak krótkim czasie, jakim się znaliśmy? Oddychałam płytko, gdyż moje płuca zdawały się niezdolne do głębokiego oddechu.

Moje spojrzenie napotkało w lusterku wzrok Tonyego. Val? Jesteś tu sama? Skąd pan wie, jak mam na imię? - wspomnienia zaczęły napływać kolejno do mojej głowy. Mówiąc Val, wcale nie miałem na myśli Valentiny, tylko Valory. Przepraszam, jeśli pomyślałaś, że... kłamstwo. Kolejne kłamstwo. Jeszcze więcej kłamstw... Te wszystkie intrygi, oszustwa, m o r d e r s t w o... To było za dużo. Przygryzłam dolną wargę, by pohamować skowyt błąkający się w moim gardle.

- Chodźmy - dłoń Zeda oplotła moją. Miałam ochotę ją wyrwać, gdy zobaczyłam pokrywającą jego knykcie krew. Potrząsnęłam głową, starając się wyzbyć omamów. - Powinnaś się przespać. Sen dobrze ci zrobi - stwierdził, prowadząc nas na schody. Starałam się zachować możliwie największą odległość między nami, choć nie było to najłatwiejsze. Brunet ciasno mnie obejmował, jakby bał się, że zaraz mogę upaść.

Stanęliśmy przed odpowiednimi drzwiami. Złapałam za klamkę, chcąc jak najszybciej zostać sama, jednak mężczyzna miał wobec mnie inne plany. Ujął w palce mój policzek, po czym pogładził kciukiem bladą skórę. Łzy samowolnie zamigotały w moich oczach. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym niż o tym, jak swoimi dłońmi odebrał komuś życie. Dlaczego w jego spojrzeniu nie było ani grama wyrzutów sumienia? Dlaczego nie żałował? To było dla niego normą? Mnie również pragnął pozbawić tchnienia?

A D D I C T I O N to love #3 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz