Treinta y uno

360 25 11
                                    

Miłego wieczoru życzę wszystkim czytającym... ❤

Pov. Joshua

Śmierć uznawana była za stan, w którym człowiek tracił wszelkie oznaki życia. To nieodwracalne zjawisko znane było od zalania dziejów, jednak nikt nigdy nie wynalazł na niego skutecznego leku. Nie wymyślił także, jak można by było ją powstrzymać.

Śmierć była zatem czymś, co czekało nas prędzej, czy później. Po prawdzie była jedyną stałą i pewną w życiu rzeczą.

Doprowadzić mogły do niej różne sytuacje. Niebezpieczny wypadek, samobójstwo, choroba, starość... Człowiek tracił wtedy swą ludzką świadomość i przenosił się w inny, dotychczas niezbadany przez nikogo wymiar.

Wydawać by się mogło, że stanowiła ona ostatni etap naszej ziemskie wędrówki. Przychodziła wtedy, kiedy nadchodził nasz czas.

Nic bardziej mylnego.

Choć wielu naukowców mogłoby się ze mną nie zgodzić, nie znalazłbym bardziej dobitnego sformułowania, jak martwy, w określeniu tego, jak wyglądał teraz Zed.

Gdyby nie jego puls i od czasu do czasu unosząca się klatka piersiowa można by było wziąć go za nieboszczyka.

Człowiek składał się z dwóch form. Ciała i duszy, gdy choć jedno z nich zawodziło, harmonia natychmiastowo zostawała zaburzona.

W przypadku Villina jego dusza zdawała się po prostu przestać istnieć. Radość, szczęście, ekscytacja, a nawet smutek i żal... To wszystko zastąpione zostało wielką wyrwą, która z każdą kolejną sekundą powiększała się coraz bardziej. Pochłaniała go, zamieniając we wrak.

Ten widok był... przygnębiający. Przełknąłem ślinę, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby się wycofać. Może było jeszcze za wcześnie? Może nie był gotowy na żadne rozmowy? Nie miałem pewności, czego potrzebował teraz bardziej. Samotności, a może wsparcia...

Gdy tylko wróciliśmy do domu, każdy rozszedł się do swoich pokoi. Chwila przerwy, by móc przetrawić dzisiejszy dzień była tym, na co z wytchnieniem czekaliśmy. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny były zdecydowanie najdłuższymi w całym moim życiu i bezprecedensowo najbardziej emocjonującymi godzinami, jakich doświadczyłem.

Gabrielle opłakiwała śmierć córki w samotności. Podobnie zadziałała Paige. Choć przez całą drogę nie dawała po sobie nic poznać, wiedziałem, że ledwo dawała sobie ze wszystkim radę. Gdy zapytałem, czy czegoś nie potrzebowała, spojrzała na mnie wzrokiem pełnym rezygnacji, nim wybuchnęła gromkim płaczem. Na tę jedną noc została w rezydencji. Nie sądziłem, by mogła prowadzić w takim stanie. To, co się wydarzyło... To najgorszy ze scenariuszy, jaki przewidywaliśmy.

Vincent doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co czuł jego syn. Przechodził przez to samo, więc teraz z jeszcze większym trudem przychodziło mu spoglądanie na niego.

Próbował go jakoś wesprzeć, pocieszyć... Jednak co mógł powiedzieć człowiekowi, który właśnie stracił miłość swojego życia? Nie istniały żadne słowa, którymi zdołałby jakoś ukoić jego ból.

O dziwo Zed nie postąpił tak, jak dotychczas radził sobie w cięższych momentach. Nie zaszył się w swoim gabinecie ani nie odizolował od reszty. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko lekarz skończył go opatrywać, wziął butelkę pełną alkoholu, usiadł na kanapie i... zaczął pić. Pozwolił, by ból wreszcie dosięgnął go swoimi szponami, a następnie dręczył.

Głowę miał zwieszoną, a wyraz twarzy zmęczony. Tępo wpatrywał się w rozpalony przed nim kominek, jakby widok płomieni był tym, czego faktycznie teraz potrzebował. A może to zawieszony nad nim obraz, tak go uspokajał? W końcu był prezentem od... Zawahałem się przed dokończeniem tego zdania.

A D D I C T I O N to love #3 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz