Tres

428 24 1
                                    

Pov. Serenity

Plan był prosty. Pakuję walizki, lecę pierwszym dostępnym samolotem do Chicago, nawiązuje potrzebne kontakty i... właściwie tu wszystko zaczęło się sypać.

Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że wywinie się z tego taki cyrk, to wybiłabym sobie pomysł przyjazdu z głowy już na samym początku. Albo poprosiła o pomoc kogoś innego. W tamtej chwili Zed wydawał mi się jednak całkiem bezpieczną opcją. Był niczym dobra wróżka chrzestna z bajki o kopciuszku - słynął z tego, że ratował ludzi w potrzebie. Nie sądziłam jednak, że miła wróżka z czasem przemieni się w żądną krwi wiedźmę... Albo raczej czarnoksiężnika. Tak, to porównanie bardziej do niego pasowało.

Przeklinałam dzień, w którym podpisałam z nim ten piekielny świstek. Wejście w układ z kimś pokroju Villina było gorsze od zawarcia paktu z samym diabłem.

Skończyłam tankować wóz, wlewając w niego cały kanister benzyny. Otarłam krople potu z czoła, po czym wyrzuciłam pusty zbiornik w krzaki. Niezbyt ekologicznie - zadrwiła moja podświadomość. Otrzepałam dłonie z kurzu, po czym westchnęłam zadowolona pod nosem.

Gotowe. I to nawet przed czasem.

Zerknęłam na zegarek na lewym nadgarstku, z udręką stwierdzając, że za niecałe dwadzieścia minut będziemy musiały ruszać. Cholera.

Planowałam zwiać z tego przeklętego miasta jak najszybciej, a tymczasem wpakowałam się w jeszcze większe gówno. W końcu masz, czego chciałaś, więc dlaczego się nie cieszysz, Reni? Zastanawiało mnie, dlaczego to, czego tak usilnie pragnęliśmy, zawsze przychodziło w najmniej odpowiednich momentach.

Zawahałam się przed postawieniem następnego kroku, gdy usłyszałam zduszony odgłos pochodzący z głębi lasu.

Zamknęłam chwilowo pożyczony - czytaj ukradziony, samochód, rozglądając się podejrzliwie dookoła. Domek, do którego się przeniosłam, znalazłam właściwie przypadkowo. Natknęłam się na niego, podczas ucieczki z mojego dawnego mieszkania. Musiałam natychmiastowo się z niego zwiewać, zaraz po tym, kiedy zdemaskowałam Villina. Mężczyzna znał mój adres. Mógł w każdej chwili z łatwością dostać się do domu, co też zrobił. Poniekąd. Nie zjawił się w nim osobiście, ale wysłał zastępstwo.

Zamknęłam drzwi od sypialni na klucz. Zawsze tak robiłam. To dawało mi poczucie własnej przestrzeni i bezpieczeństwa. W domu dziecka nikt nigdy nie dbał o tak podstawowe potrzeby - jeśli w ogóle dbano już o jakiekolwiek. Niejednokrotnie spałam na zimnej podłodze, nie mając nawet do dyspozycji koca, gdyż zabrakło łóżek. Dostawali je tylko wybrani - przeważnie ci, którzy wymusili je szantażem lub przemocą. Tylko raz spróbowałam się sprzeciwić. Następnego ranka obudziłam się bez włosów, z pociętymi ubraniami i wyprutym misiem. Od tamtej pory zasypiałam z myślą, że kiedyś uda mi się wyrwać z tego piekła. Marzyłam o dniu, w którym odzyskam wolność, naiwnie myśląc, że za murami toczy się inne, lepsze życie. Szybko przekonałam się, że wcale tak nie było.

Rocky - moja była nauczycielka angielskiego lubiła mawiać, że dzieci wychowane w sierocińcu nigdy nie będą szczęśliwe. Są nikomu nieprzydatnymi bachorami, których rodzice nie zdążyli się zawczasu pozbyć.

Przez pierwsze miesiące życia poza ośrodkiem długo myślałam nad tymi słowami. Z każdą kolejną porażką zaczynałam w nie coraz bardziej wierzyć. Niekiedy płakałam, zastanawiając się, dlaczego niektóre dzieci miały to szczęście i ich rodzice szczerze ich kochali. Pomagali przy robieniu pierwszych kroków, ze łzami w oczach zasiadali na widowni, oglądając pierwszy publiczny występ ich dziecka. Udzielali swojego wsparcia, gdy pociechy spełniały marzenia, a kiedy któreś z nich przypadkiem wywróciło się podczas nauki jazdy na rowerze, naklejali na stłuczone miejsce plasterek z wizerunkiem ulubionej postaci z bajki.

A D D I C T I O N to love #3 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz