Treinta y cuatro

367 20 3
                                    

Dziecko Josepha i Gabrielle było owocem prawdziwej miłości, co w tym świecie zdawało się rzadkością. Niestety urodziło się w niewłaściwej rodzinie, przez co już od poczęcia narażone było na wiele niebezpieczeństw. Czasem zastanawiałam się, kim było, jak wyglądało, czy też jak potoczyło się jego życie. Czy było równie pechowe, jak moje? A może w całym tym nieszczęściu udało mu się odnaleźć swój własny kawałek nieba?

Zamrugałam, czekając, aż dziewczyna wybuchnie śmiechem. Jej słowa uznałam za żart. Nieco nietrafiony i kompletnie nieśmieszny kawał, który miał odwrócić moją uwagę. Ale nim nie był.

Moja dłoń mimowolnie opadła do boku. Rozchyliłam swoje wargi, czując się zbyt słaba, by móc trzymać je złączone.

- Siostrą? - powtórzyłam szeptem, starając się przetrawić ten fakt w swojej głowie.

Siostrą.

Reni była moją siostrą.

Czyż to nie... nieprawdopodobne?

Od samego początku miałam nieodparte wrażenie, że dosyć szybko złapałyśmy wspólny język. Nigdy nie pomyślałabym, że mogło to być spowodowane tym, że... byłyśmy rodziną.

- Wszystko ci wyjaśnie - zapewniła, dwoma palcami ściskając nasadę swojego nosa. - Tylko usiądźmy, dobrze? - poprosiła zduszonym tonem.

Przez chwilę stałam jeszcze osłupiała, nim wreszcie cofnęłam się o krok. Moje nogi zdawały się jak z waty. Nie sądziłam, by siadanie w takim stanie było dobrym pomysłem. Obawiałam się, że jeśli już usiądę, naprawdę ciężko będzie mi później wstać.

Oparłam się więc o zagłówek kanapy, próbując unormować drżący oddech. Reni zajęła miejsce naprzeciwko. W ciągu tych kilkunastu sekund zdążyła nieznacznie zblednąć. Zaciśnięte w pięści dłonie odłożyła na złączonych kolanach. Przygryzła dolną wargę, wzrok wbijając w swoje ręce. Najwyraźniej potrzebowała chwili, by zebrać myśli. Postanowiłam jej nie przerywać. A zresztą, nawet gdybym się na to zdecydowała, nie sądziłam, bym wiedziała, co w takiej sytuacji powiedzieć.

- Nie chciałabym, abyś... - zaczęła, odchrząkując cicho. - Nie chciałabym, abyś po tym, co powiem, patrzyła na mnie inaczej - wyznała nieśmiało. - I wiem! - wtrąciła od razu, zanim sama zdążyłam odpowiedzieć. - Wiem, że to brzmi irracjonalnie i pewnie wiele rzeczy się zmieni... W zasadzie już się zmieniło, ale... To naprawdę wiele dla mnie znaczy - wymamrotała nieco nieskładnie. Skinęłam głową, nie ufając własnemu głosowi.

- Okej, więc... - zaczęła, pocierając wewnętrzną cześć swoich dłoni. - Nie wiem, od czego powinnam zacząć - parsknęła niezręcznie. Rozumiałam, że nie była zbyt przygotowana na tę rozmowę. Nie uwierzyłabym, jednak gdyby powiedziała, że nie brała pod uwagę, iż ten dzień mógł kiedyś nadejść.

- Może od tego, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej - podsunęłam, zaplatając swoje ręce pod piersią. Uczucie żalu, które zakiełkowało w moim sercu, nie pozwalało mi o sobie zapomnieć.

- Oh, no cóż... - zawahała się, biorąc głęboki oddech. - Przyjeżdżając do Chicago, w głównej mierze chciałam zobaczyć swoich... biologicznych rodziców - ostatnie słowa pozostawiły niesmak na jej języku, na który nieznacznie się skrzywiła. - Nie planowałam ich poznawać. Ciekawiło mnie, kim byli. Tyle - zapewniła, czując potrzebę usprawiedliwienia się. - Dopiero po przylocie zorientowałam się, że... Gabrielle miała także inne dziecko - odwróciła swój wzrok. - Nie wiem, czemu, ale kiedy się o tym dowiedziałam... Poczułam wściekłość - przyznała z trudem. - Żal do rodziców za to, że mnie porzucili, szybko przeniósł się na ciebie, Val - mówiąc to, zerknęła na mnie przepraszająco, jakby było jej za to wstyd. - Zaczęłam cię obserwować. Z początku jedynie z czystej ciekawości, a później po to, by dowiedzieć się... dlaczego to byłaś ty - nie musiała mówić nic więcej. Wiedziałam, o co jej chodziło. Próbowała pojąć, dlaczego Gabrielle wybrała mnie, a odrzuciła ją. Tak mniej więcej to wyglądało z punktu jej widzenia.

A D D I C T I O N to love #3 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz