1.

280 17 18
                                    

5 lat później
Ellie Elena Watson

Odbierałam telefon w pośpiechu, wyjmując go z głębokiej kieszeni mojego płaszcza. Zmarszczyłam brwi lecz dopiero gdy zobaczyłam kto tak natarczywie do mnie wydzwania, uśmiechnęłam się szeroko i kliknęłam w zielony przycisk.

– Halo? – zawołał męski głos, którego dźwięk rozjaśnił mi dzień – Żyjesz tam jeszcze w tej wiosce?

– Jasne, że żyje – mruknęłam i przewróciłam oczami choć uśmiech nie znikał, a jedynie się poszerzał – Po prostu nie mam czasami czasu by odebrać. Dużo pracuje w przeciwieństwie do innych i.. – przeciągnęłam samogłoskę – Castle Valley to żadna wioska.

– Nieważne. Słabe te wymówki – odparł, a w mojej głowie pojawił się widok rozweselonego Max'a. Cholernie za nimi wszystkimi tęskniłam, ale jakimś dziwnym trafem ciągle się mijaliśmy i nie było czasu na to by się spotkać, co zaczynało mnie trochę martwić, bo było jasną oznaką naszej dorosłości.

Gdzieś w środku wciąż miałam tą swoją duszę szesnastolatki. Naiwnej i trochę głupiej, z chęcią podbicia świata i buntu przeciwko dorosłym bzdetom. Choć teraz sama się nimi zajmowałam wciąż najchętniej rzuciłabym to wszystko. Wiedziałam jednak że to niemożliwe. A nawet jeżeli była to teraźniejsza ja z pewnością ominęłabym taką możliwość.

Głupie rozmyślenia przerwał mi głośny ryk do telefonu, przez co musiałam lekko oddalić urządzenie od ucha.

– Siema, Ellie! – wydarł się delikatnie zadarty głos, który natychmiastowo skojarzyłam z wiecznie nachlanym Michaelem. Jego głos zawsze stawał się chrapliwy, gdy wypił trochę więcej niż w rzeczywistości powinien.

– No nie wierzę! Pijecie beze mnie? – odparłam, udając obrażony ton głosu, mimo to uśmiechałam się do siebie jak wariatka i kilka mieszkańców bloku, którzy przechodzili obok posłali mi dziwne spojrzenia.

Zignorowałam ich i wreszcie włożyłam klucz do zamka, po czym weszłam do mieszkania, ściągając z siebie płaszcz i szalik, który ciasno owijał moją szyję. Była prawie połowa stycznia, a na dworze panował straszny mróz, który jak na Utah był dość specyficzną odmianą.

Mój organizm zdecydowanie bardziej preferował ciepełko, dlatego odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie znalazłam się w moim mieszkaniu.

Byłam zmęczona, śpiąca i głodna, ale przynajmniej mój humor znacznie się poprawił dzięki Max'owi, który dobijał się do mnie całe popołudnie.

– Kurwa, Mike, oddawaj to! – wrzasnął w tle znajomy, piskliwy głos Melanie.

Zaśmiałam się, kładąc moją torbę na kanapie przy czym wciąż wsłuchiwałam się w kłótnie pomiędzy Melanie, a Michaelem, która cały czas toczyła się po drugiej stronie telefonu. Max próbował zacząć dalszą rozmowę, ale non stop przerywało mu rozwścieczone rodzeństwo. Tym dwojga chyba nigdy nie znudzi się skaczenie sobie wzajemnie do gardeł.

– Zamknijcie się łaskawie – warknął Max, a gdy głosy ucichły wrócił do mnie po chwilowej nieobecności – Jesteś tam jeszcze?

– Jestem! – odpowiedziałam szybko, a ton jego zażenowanego głosu znów mnie rozbawił – Jak się trzymacie?

– Sama słyszysz – westchnął i po chwili się roześmiał. Uśmiechnęłam się. Po raz kolejny. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak tęskniłam za tym dźwiękiem – Nic nowego, a co u ciebie?

– Zmęczona – ziewnęłam i przełożyłam telefon do drugiego ucha, opierając go o ramie. Drugą ręką zaś przygotowywałam sobie mój ulubiony przepis na makaron – Cały dzień przesiedziałam z Ciotką Agnes i Mamą, bo dziś już wracają do Meksyku.

LIE 2 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz