Rano wstałam wyspana jak nigdy. William ma naprawdę wygodne łóżko, a zasypiając otulona jego zapachem to chyba najlepszy możliwy sposób do spania. Oczywiście kochałam spać u siebie w mieszkaniu, ale teraz moje łóżko ma konkurencje i ciężko będzie mi się spowrotem przestawić.
Zwlokłam się z mebla i chwyciłam za moje stare ciuchy, które dawno zdążyły już wyschnąć. Były lekko pogięte, ale stwierdziłam, że nie będę ich specjalnie prasować. Ludzie w Hurricane i tak mieli już o mnie wyrobioną opinie więc to, że wyglądam trochę jak bezdomny nie było jeszcze takie złe.
Zeszłam po schodach na dół i kątem oka spojrzałam na Jack'a w kuchni, który na mój widok mrugnął okiem i uroczo się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech i obróciłam się w stronę salonu gdzie od razu zauważyłam leżące książki i mnóstwo innych dziwnych rzeczy.
Na środku stolika stały poukładane fiolki z remnantem, a nad tym wszystkim siedział William. Był skupiony i wyglądał jakby właśnie analizował te wszystkie przyrządy. Podeszłam do niego i również próbowałam zrozumieć coś ze stosu kartek przed nim. Na papierze były rysunki i bardzo długie notatki wskazujące na jakieś przemyślenia za to na każdym dole kartki pisało skośnym pismem W.Afton
– To wszystko ty napisałeś? – spytałam zainteresowana, patrząc na wielki stos kartek i grubych zeszytów.
– Ta – odparł wciąż gapiąc się w jedno z narysowanych ołówkiem obrazków.
– Te jego badania są ostro pojebane – wtrącił się Jack i wszedł do pokoju trąc ręce w kuchenną szmatkę – Raz próbowałem to czytać, ale szczerze, nic z tego nie rozumiem.
– Jakbyś trochę pomyślał to byś zrozumiał – uznał William, pocierając szczęke kciukiem.
Jeszcze raz przyjrzałam się dokładnie kartkom i aż zrobiło mi się słabo, gdy dostrzegłam te wszystkie skomplikowane reakcje chemiczne.
Chemia to zdecydowanie nigdy nie była moja mocna strona.
– Będę musiała już iść – powiedziałam smutno i zabrałam torebkę z kanapy – Muszę wrócić do Castle Valley na kilka dni więc wpadnę do was za jakiś czas – westchnęłam żałośnie na sama myśl o powrocie do miasta. Już chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do obecności tych dwóch idiotów.
Polubiłam mieszkanie z nimi pod jednym dachem, bo zbyt długo przebywałam sama. Zdarzało się, że gdyby nie studia i przyjaciele z Hurricane praktycznie nie wychodziłabym z mieszkania.
Myślałam, że zamykanie się w czterech ścianach jest jedynym wyjsciem. I poniekąd leżenie w łóżku z ulubionymi piosenkami na słuchawkach dawało mi ukojenie, ale na pewno nie takie jakie czułam teraz. Czułam jakby przy Williamie wszystko było łatwiejsze. Był jedynym powodem, który nie pozwalał mi stanąć na nogi. Był tą ostatnią cegiełką ważną by mur się nie rozsypał. Teraz gdy jego cegiełka znów jest na swoim miejscu nic nie jest w stanie zburzyć mojego muru.
– Po za tym muszę zawitać dziś w pizzerii i sprostować pewną sprawę, którą mój chłopak zdecydowanie zjebał – posłałam Williamowi sarkastyczne spojrzenie, na co on dyskretnie się uśmiechnął.
Przeglądnęłam torebkę od środka tak by sprawdzić czy na pewno niczego nie zapomniałam. Podeszłam blisko Williama i delikatnie owinęłam swoje ręce wokół jego szyi oraz położyłam swoją głowę na jego czarnych włosach, na co on delikatnie poszerzył swój uśmiech wciąż gapiąc się w swoje notatki. Bez patrzenia i tak wiedziałam, że musi wyglądać uroczo.
– Nie chce wracać – wypuściłam leniwie powietrze z ust, wtulając się w miękkie włosy.
Muszę się dowiedzieć jakiej odżywki on używa, bo jego włosy są o wiele mniej zniszczone niż moje siano, które staram się okiełznać każdego ranka.
CZYTASZ
LIE 2
FanfictionGRAFIKA Z OKŁADKI NIE JEST MOJA🚨 Wzięłam ją z pinteresta Purple_guy :) Ta książka to kontynuacja pierwszej części LIE. Piszę dla zabawy i nigdy w życiu nie brałabym moich książek na poważnie. To tylko opowiadanie do przeczytania na raz 4fun. Życzę...