6.

165 17 12
                                    

Wyszliśmy z kawiarnii i zaczęliśmy się kierować w dosyć dziwnym kierunku.

Powoli zaczynałam żałować tej decyzji. W końcu wcale nie znałam tego rudego gościa. William mnie zostawił i w sumie to nie miałam pojęcia jaka będzie jego reakcja i intencja, by po tylu latach mnie zobaczyć. Może całkiem się zmienił i to już nie ten sam człowiek, którego myślałam, że znam.

Sama nie wiedziałam po co tam szłam, a z każdym krokiem moja pewność siebie ulatniała się aż w końcu doszła do samego wyczerpania i znowu byłam dwudziestojednoletnią Ellie, która zakochała się w niewłaściwym chłopaku.

Odetchnęłam niespokojnie i zerknęłam na Jack'a, który prowadził i nucił sobie pod nosem jakąś piosenkę. Ignorowałam jego obecność do czasu, gdy zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę ja w ogóle nie byłam gotowa by zobaczyć Williama.

– Jack, skoro tak znasz Williama to wytłumacz mi po co to wszystko było – zatrzymałam się, pragnąc wyjaśnień – Dlaczego sobie nagle o mnie przypomniał?

Chłopak obrócił się i posłał mi jeden z tych uśmiechów, których nie do końca rozumiałam.

– Masz szanse by zapytać go o to osobiście – odparł i szedł dalej, pozostawiając mnie w tej dalszej niepewności, czy to co robię w ogóle jest właściwe.

Raczej nie, ale w tym momencie w ogóle o tym nie myślałam. Myślałam o tym jak bardzo się boję znów odczuć tą zimną otoczkę w powietrzu. Zobaczyć jego czarne oczy, burze błyszczących włosów, układających się w M i ciężki glos, który kiedyś doprowadzał mnie do szaleństwa.

Kierowaliśmy się na absolutne odludzie. Kiedyś bywałam w tej części Hurricane, ale bardzo rzadko ponieważ mój Ojciec zawsze powtarzał mi, że jak stanie mi się coś na tej części miasta to są niskie szanse, że znajdę kogoś, kto mógłby mi pomóc lub zasięg, który był tutaj prawie zerowy, co zresztą wcale nie pomagało w tej sytuacji, a jedynie napędzało mój overthinking.

– Pomału żałuje, że gdziekolwiek z tobą poszłam – stwierdziłam oschle, bo autentycznie zaczęłam się niepokoić.

Z natury zawsze byłam panikarą, a takie sytuacje stresowały mnie trzy razy mocniej niż powinny. Miałam właśnie w głowie tysiąc scenariuszy, a najgorsze było to, że każdy kończył się tragicznie.

– A co? Boisz się, że cię zabije? – zaśmiał się i spojrzał mi głęboko w oczy, ale mi jakoś nie było do śmiechu.

Jego oczy były wyjątkowo przyjazne i szczere. Wyglądał tajemniczo, ale to wzrok i optymizm zdradzał, że wcale nie był do ciebie negatywnie nastawiony.

A może to właśnie była pułapka?

Wiedziałam, że rzucam się na głęboką wodę, idąc z nim gdziekolwiek. Przedstawił się jako przyjaciel Williama, więc dlaczego nic mi o nim nie wiadomo?

To wszystko wyglądało podejrzanie, ale wolałam dowiedzieć się prawdy niż żałować, że odmówiłam i poszłam na pociąg, dalej zatapiając się w moim nudnym, żałosnym życiu.

– Cóż, nie wyglądasz na kogoś kto zabija z zimną krwią – odparłam, chcąc usłyszeć potwierdzenie moich słów, ale zamiast tego ponownie zostałam zbita z tropu.

– Jak to mówią pozory mylą – uśmiechnął się głupio

Miałam ochotę go udusić za to, że trzyma mnie w tak napiętej i niejasnej sytuacji.

– Tak szczerze myślałem, że będziesz wyglądać trochę inaczej. Zacznijmy od tego, że jestem w szoku, że William się w tobie zakochał.

– Zakochał? – prychnęłam i przewróciłam oczami – bardziej autentyczne jest sformułowanie; porzucił na lata wmawiając jej że umarł, a żył na wolności gdy ona płakała przy jego grobie.

LIE 2 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz