11. Psowaty kwartet

41 11 24
                                    

Otworzyłem oczy, znowu byłem w świadomym śnie.

— Hej — powiedział Liszard.

— Ponownie jesteśmy w świadomym śnie — rzekłem — znowu chcesz porozmawiać?

— Tym razem chce ci coś powiedzieć — odrzekł Liszard.

— Zapytałeś Edwarda o resztę świata, żeby wiedzieć, gdzie wyruszyć, by znaleźć resztę znajomych, prawda? — zapytał Liszard.

— Tak — odpowiedziałem — ale też, by wiedzieć, co mnie czeka.

— Jak Edward mówił, jest to niebezpieczne — powiedział Liszard.

— Pokaże ci przykładowe niebezpieczeństwo — dodał, a następnie obok niego pojawił się nieruchomy lis.

— Wezmę na przykład ogień — rzekł — najgroźniejszy z czterech głównych żywiołów.

Następnie lis obok niego spłonął, rozpadając się w pył.

— Śmierć, to co czeka lisa, a właściwie każde zwierzę, które ktoś postanowi podpalić — odrzekł Liszard a lis obok całkowicie zniknął.

— Dlatego nie chce, by kogokolwiek to spotkało — powiedziałem — chce ich wszystkich uratować i ochronić.

— Postawa i odwaga godna pochwały — rzekł Liszard — ale jesteśmy w jednym ciele i jeśli ty zginiesz to ja też.

— Dlatego nie planuje podczas tego zginąć — odpowiedziałem — podczas ochrony Edwarda postanowiłem wszystko, bo byłem sam, a teraz mam ze sobą przyjaciół i ciebie.

— Dlatego kolejna śmierć nie leży w moich interesach — dodałem.

Sen zaczął zanikać.

— Znowu ktoś cię budzi — odrzekł Liszard — w takim razie trzymam za słowo i postaraj się nas nie zabić.

Obudziłem się, lecz nikt nade mną nie stał.

Słyszałem za to walenie w drzwi na dole.

Rozciągnąłem się i wyszedłem z pokoju.

Z pokojów wyszli też Oliwia i Albert.

— Kto nas budzi o tak wczesnej godzinie? — zapytał Albert, ziewając.

— Zobaczymy — rzekłem i zeszliśmy na dół.

Do drzwi ktoś stukał.

Podeszliśmy do nich i otworzyliśmy.

Stał za nimi Robert.

— Ach to ty Robert — odrzekłem — chociaż po takim stukaniu spodziewałbym się dzięcioła.

— Pojawił się kolejny z was — powiedział Robert.

— Kto? — zapytała Oliwia.

— Długie uszy grzbiet czarny z białymi plamami i szarobrązowe boki — odpowiedział Robert.

— Szakal — odrzekłem i popatrzyłem na Alberta ze spojrzenie, że jego pomysł się ziścił.

— Chodźmy do niej jak najszybciej — powiedziała Oliwia.

Następnie wyszliśmy z domku.

— Skąd pewność, że to ona? — zapytał Robert.

— Połowa szans? — zapytałem żartobliwie — A tak naprawdę to po prostu domyślamy się, kim jest.

Doszliśmy do obrzeży miasteczka.

— Polecę, by nie uciekła — rzekł Robert i wzbił się w powietrze.

Ta historia w której odrodziłem się jako LisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz