Rozdział 25

342 34 0
                                    

Nasz pierwszy raz nie należał do najdłuższych, bo żadne z nas nie potrafiło przeciwstawić się naturze. To jednak żaden problem, bo oboje osiągnęliśmy to, czego pragnęliśmy.

Po seksie musiałam skorzystać z toalety, a droga do niej prowadzi do sypialni Aarona, którą od salonu oddzielają ogromne, przesuwne drzwi. Pokój robi wrażenie, a szczególnie obszerne łoże na jego środku. Twierdził, że moje jest większe, ale chyba trochę się pomylił!

Gdybym miała określić styl, jaki dominuje w tym domu, byłby to... Chaos. Arr ma tu wszystko i nic. Jakby urządzając wnętrza brał to, co mu się podoba, niekoniecznie sprawdzając, czy jedno będzie pasowało z drugim. Ma to swój urok.

Siedzimy właśnie na łóżku. Aaron opiera się o wezgłowie, a ja o niego. Ocieram się policzkiem o jego szorstką brodę. Podobno za moment przez okno będziemy mieć widok na pokaz sztucznych ogni po drugiej stronie rzeki, płynącej za jego domem.

– Poczekaj, przyniosę szampana – mówię.

Wydostaję się spod narzuty, która okrywała moje nagie ciało i idę do jadalni. Zabieram stamtąd nieotwartą butelkę i wracam do Aarona, trzymając ją na wysokości wzgórka, a drugą ręką zakrywam biust.

– Gdyby zrobić ci teraz zdjęcie na okładkę, byłaby to najlepiej sprzedająca się książka!

– Chyba nie widziałeś siebie – odrzekam, pożerając wzrokiem jego odsłonięty tors.

Wracam na miejsce w jego objęciach, a on otwiera wino. Każde z nas bierze po łyku. Ja zostaję z butelką w rękach, a on swoimi tuli mnie jeszcze mocniej.

– To niewiarygodne, że tutaj jesteś. – Całuje mnie w obojczyk, co wywołuje mój pomruk rozkoszy. – Że przyjechałaś i że zostałaś. Setki razy wyobrażałem sobie nasze spotkanie i w każdym scenariuszu uciekałaś w popłochu, gdy pokazywałem ci protezę. Tymczasem ty nie tylko nie zwiałaś, ale postanowiłaś się ze mną kochać. Nic mnie nigdy tak nie zaskoczyło, jak twoja reakcja na to, że jestem kaleką.

– Zaskoczyło, ale nie rozczarowało? Nie czujesz, jakbym trochę za lekko do tego podeszła? – upewniam się cicho.

– Gdybyś podeszła inaczej, to bym się załamał. A już najgorzej, gdybyś się rozpłakała jak moja matka. Chyba bym nie wytrzymał. Nie chcę wysłuchiwać, jak ci przykro, jak ci mnie żal.

Oczywiście, że jest mi przykro i jest mi go żal, ale na całe szczęście miałam tyle wyczucia, by nie zacząć lamentować. Poza tym naprawdę cholernie go pragnęłam i może to egoistyczne, ale na tamten moment potrafiłam myśleć tylko o jednym...

Na nocnym niebie Phixross rozbłyskują fajerwerki. Rzeczywiście z naszej perspektywy wyglądają cudownie, a co najważniejsze niemal nie słychać ich huku. Uważam to za ich największy minus, choć pewnie mają jeszcze wiele innych wad. W tym momencie jednak skupiam się wyłącznie na ich intensywnych barwach. Czerwieni, zieleni, złocie, układających się w fantazyjne wzory.

– Szczęśliwego nowego roku – szepcze wprost do mojego ucha, po czym przygryza jego płatek.

Odchylam głowę, żeby miał lepszy dostęp do mojej szyi. Znaczy ją pocałunkami, a ja oprócz przyjemności, jaką mi sprawia, czuję wdzięczność za to, że poprzedni rok zakończył się w sposób, o jakim nawet nie marzyłam. Gdyby ktoś wczoraj powiedział tej zapłakanej Cass, że wejdzie w nowy rok w objęciach swojego ukochanego mężczyzny, naga w jego sypialni, nigdy by w to nie uwierzyła.

– Kochasz mnie, Arr?

Odrywa swoje usta od mojej skóry i wtula się policzkiem w moje włosy.

– Cassy...

Virtual Lovers ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz