2. Kwiaciarnia.

11.9K 507 370
                                    

                        9 lat wcześniej

Po śmierci taty, wszystko się zmieniło. Gdy jego serce przestało bić, moje zmieniło rytm. Nasz dom, choć zawsze wydawał mi się wielki, nigdy nie był aż tak pusty. A ja nigdy nie czułam się tak samotna.

Największą zmianę przeszła mama. Przez śmiercią swojego męża również była oschła, i trochę zimna, lecz po tym incydencie stała się dla nas tylko cieniem. Widywaliśmy ją tylko gdy przychodziła załatwiać interesy związane z jej klubem. Spędzała tam całe dnie, i noce. A nas wychowywała nasza gosposia. Podawała nam ciepłe posiłki, pomagała w lekcjach i uczyła prostych, życiowych umiejętności.

Aaron powoli stawał się mężczyzną. Był ode mnie starszy o całe cztery lata a już pracował jako obsługa w kinie. Za plecami mamy, oczywiście. Ona nie pozwoliłaby zszargać naszego nazwiska, nazwiska najbogatszego w całym mieście pracą w marnym kinie, podając tłusty popcorn. A dla mnie Aaron był podporą. Kłodą, o którą mogłam się oprzeć przy trudnych momentach, szczególnie związanych z tatą. Czasem gdy poprosiłam, rozmawiał ze mną w języku migowym, ku czci naszego ojca. Widziałam jaki sprawia mu to ból, ale później nadchodziło błogie oczyszczenie. Nasze katharsis.

Dzisiaj zostałam poproszona przez mamę o wspólną kolację w naszej balowej jadalni. Tam wyprawiała imprezy biznesowe lub bankiety, jednak tego wieczoru miała zjeść ze mną posiłek. Pierwszy raz, odkąd nasza rodzina się rozbiła na małe kawałeczki.
Byłam z tego powodu szczęśliwa, nawet bardzo.

Cień nadziei, że mama może chcieć nawiązać z nami relacje, jakich nam brakowało, napawała mnie przez cały dzień. Ubrałam najładniejszą sukienkę, bo poprosiła mnie o ładny strój. Wybrałam tę z białym tiulem, ponieważ czułam się w niej jak prawdziwa baletnica. Spięłam włosy w wysokiego kucyka, ozdobionego jedwabną wstążką.

Tak się cieszyłam. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Na stopy włożyłam białe baleriny, by w nich zejść po długich schodach, aż do wystawnego holu przy głównych drzwiach. Dumnie kroczyłam przez korytarz wysadzany obrazami, oraz czerwono–złotym dywanem. Jeszcze raz poprawiłam moje włosy, by wszystko wyglądało idealnie.

Ta kolacja miała być idealna.

Pchnęłam drzwi jadalni, formując usta w uśmiech. Mama czekała na mnie przy stole, wypełnionym jedynie dwoma talerzami, oraz lśniącymi sztućcami. Kiedy weszłam, zapalała papierosa do jednej ze świec położonych wzdłuż drewnianej płyty przykrytej jedwabnym obrusem. Zauważając moją obecność, przywołała mnie ruchem ręki.

Zerwałam się z miejsca, siadając po drugiej stronie stołu. Automatycznie nałożyłam materiałową chustę na gołe kolana, tak samo jak mama. Ona miała na sobie bardziej skąpą sukienkę, choć jej nie odpowiadało takie słowo.

Nie ma skąpych sukienek, są tylko bardziej kuszące, i zniewalające.

Pragnęłam wyglądać jak ona. Czysta francuzka. Grube, kasztanowe włosy ciągnęły się do jej wąskich ramion, podwijając się na końcówkach. Skóra całe cztery pory roku wyglądała jak skąpana śniegiem. Zawsze zadbana cera, ciągle nałożony makijaż, który zlewał się w jej naturalne cechy twarzy. Kojarzyła mi się z drogimi perfumami, oraz stukotem obcasów, bo tylko tyle zostało jej w tym domu. Zamiast jej głosu, słyszałam jej buty o dwudziesto centymetrowym obcasie. A jej ciało zastąpiła skromna mgiełka jej perfum, ciągnących się po jej śladach.

– Gdzie Aaron? Nie zje z nami? – zapytałam z iskrą nadziei, że mój brat jeszcze dotrze na tą specjalną kolację. Nie chciałam, by przegapił ten wieczór.

– Chciałam spędzić czas tylko z tobą – odpowiedziała ciepło, choć jej twarz nie zdradzała ani krzty szczęścia. – Bo wiesz, dziecinko, twój brat nie zrozumiałby tego, co chcę ci powiedzieć. Nie jest dojrzały, choć ma tyle lat.

To była nieprawda. Czemu kłamała? Mój brat to najbardziej dojrzała osoba, jaką znałam. Mogłam go wychwalać, nawet jeśli zabierał mi tableta z pokoju, oraz zjadał wszystkie moje cukierki.

– Ale ty, ty jesteś dojrzała. Kobiety zawsze dorastają szybciej. Są jak róże, które rozkwitają, by zachwycać mężczyzn. Jesteśmy niczym piękne kwiaty, jakimi się rozkoszują.

Mimo braku zrozumienia jej słów, kiwałam głową na znak, że się zgadzam. Miałam do niej tyle szacunku, tak dużo respektu. Gdyby kazała uciąć mi centymetr swoich zadbanych, orzechowych włosów, zgoliłabym je na zero. Gdyby kazała by mi napić się łyka alkoholu, przyjęłabym całą butelkę. Tak bardzo ją kochałam dziecinną, szczerą miłością aż od urodzenia.

Jej prywatny kucharz wparował do sali z dwoma talerzami przykrytymi srebrną pokrywą. Przysunął jeden do mojego miejsca przy stole, a drugi pozostawił przy jej kieliszku wina.

– Prowadzę kwiaciarnię. Kwiaciarnię dla mężczyzn – dodała, upijając łyk swojego burgundowego alkoholu. Na kieliszku pozostała jej krwista szminka. – I chciałabym, byś została częścią niej.

Nie byłam pewna, czy rozumiem. Z nerwów ścisnęłam tiul sukienki pod stołem.

– Chciałabyś... Chciałabyś, żebym przejęła po tobie klub? – przełknęłam ślinę, orientując się, że w gardle stanęła mi żółć.

Zaśmiała się delikatnie i kobieco, wystawiając rząd idealnie prostych, białych zębów na blask żółtawych lamp jadalni.

– Pragnę, nie żebyś przejęła mój klub, tylko została jego kwiatem. Na razie jesteś jedynie niewinnym pączkiem, dopiero się rodzisz – przekroiła krwistego steka, którego nam podano. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. – Ale gdy staniesz się różą... będziesz piękna, dziecinko, piękna i niezwykła.

Zerknęłam na jedzenie przede mną. Chrupiące ziemniaki czekały, aż nabije je na lśniący widelec tuż przy ich boku. Stek wołowy z rozmarynem na wierzchu ociekał tłuszczem, oraz sokiem. Sałatka z pomidorów i mozzarelli wyczekiwała na mój głód. Lecz on wyparował, ze słowami mojej mamy.

Miałam jedenaście lat. Tyle wystarczyło, bym znała definicję przenośni, dlatego jej róże skojarzyły mi się z nikim innym, jak z ponętnymi kobietami uszczęśliwiających mężczyzn. Nie prowadziła kwiaciarni, a klub, który do tej pory zdawał mi się być zwykłym, nocnym lokalem do imprez. Nigdy nie dostałam pozwolenia, by tam wejść. Ale też nigdy o nie nie prosiłam.

– Mam... pracować w twoim klubie? Jako barmanka, czy jako kelnerka? – zapytałam z nadzieją, że wybierze którąś z moich opcji.

– Masz pracować jako główna atrakcja. Dołączysz do mnie – złapała za moją dłoń, delikatnie ją gładząc. Jej ręką była okropnie zimna, lecz miękka.

– Nie chcę mamo – powiedziałam z drżącą wargą. Byłam okropnie bliska płaczu. – Ja chcę zostać lekarzem, a nie... prostytutką – zawahałam się, ponieważ uśmiech na jej twarzy powoli zanikał.

– Nie prowadzę burdelu – uniosła się urażona. – Prowadzę kwiaciarnię dla mężczyzn, i ty dziecinko – nagle oderwała dłoń od mojej. Wyraz jej twarzy wskazywał na to, że brzydziła się mojego dotyku. Tak, jakbym była brudna. – Będziesz najlepszym kwiatem w całym bukiecie.

Jedyne co pamiętam z tamtego wieczoru to pełne godziny leżenia nad toaletą, i zwracanie wszystkiego, co zjadłam. W między czasie panikowałam, płakałam, starając się przy tym, żeby nie obudzić Aarona, i naszej gosposi. O mamę się nie martwiłam, ona na pewno wiedziała, gdzie przebywałam przez całą noc.

Kiedyś byłam ogniskiem. Wielkim, jasnym ogniskiem, któro świeciło na cały dom. Po śmierci taty pozostałam małą iskierką, z nadzieją, że zdołam jeszcze kiedyś rozpalić ognisko. Ale dziś, matka mnie zdeptała. Nie zostało już nic, co mogłoby przypominać ogień. Zatopiłam się w cieniu.

A gdy ktoś kazałby mi opisać ten wieczór jednym słowem, bez wahania powiedziałabym śmierć. Bo o godzinie dwudziestej jedenaście, z dotykiem dłoni mamy, umarłam.

Życie toczyło się dalej, musiałam być jego częścią. Ale nigdy nie byłam taka sama.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz