24. Przygody Kaczuszka.

9.1K 435 339
                                    

Od trzech godzin ćwiczyłam zszywanie skóry na specjalnym klocku mającym przypominać ludzki tłuszcz, mięśnie, i skórę w jednym kawałku. Stworzyłam kolejne nacięcie, trenując tym razem szew podskórny. Żelaste tworzywo wciągnęło moją igłę z nawiniętą nicią chirurgiczną. Taka metoda ma sprawić, że blizna po jej wykonaniu ma być estetyczna, i ledwo widoczna. Co też wiąże się z dużą odpowiedzialnością manewrowania igłą pod powiechnią skóry.

Jedna z wielu pracowni chirurgicznych na uniwersytecie świeciła pustkami. Za oknem słońce powoli zachodziło, wpuszczając do pomieszczenia wiązki pomarańczowego światła. Niektóre odbijały się od mojego czoła, ale byłam zbyt skupiona na praktyce, by poczuć ich ciepło.

Kiedy znów nie udało mi się usatysfakcjonująco zszyć rany, rzuciłam metalowe narzędzia na stół, chowając głowę w dłoniach. Podrapałam się po niej, ponownie wracając wzrokiem na okropnie wykonaną pracę.

Małymi nożyczkami przecięłam szwy, wyjmując je równie malusią pęsetą. Gdy opadły na dno pobliskiego kosza, zdałam sobie sprawę jak bardzo bolą mnie plecy. I jak bardzo odrętwiałe są moje nogi. Nie dałam rady wykonać kolejnego szwu. Nie jadłam nic od dziesięciu godzin, moje usta błagały o kropelkę wody, a o pęcherzu nawet nie muszę wspominać. Odłożyłam kostkę upodabniającą się do ludzkiej skóry do jednej ze szklanych szafek. Wysterylizowałam narzędzia, zostawiając je w idealnym porządku.

Wstając, poczułam ulgę zrzucenia z moich pleców kilku ogromnym cegieł. Zdjęłam z dłoni niebieskie rękawiczki, wrzucając je do kosza. Oswobodziłam spięte w ciasną cebulkę krótkie włosy.

Pod uczelnią świeciły pustki. Już nie było tłoczących się aut, ani studentów zestresowanych każdym wykładem. Nikt nie palił papierosów w każdym możliwym miejscu, a moje uszy nie były plądrowane przez głośne krzyki, oraz rozmowy. Tylko kilka aut obecnych jeszcze pracowników, którzy powoli przygotowują to miejsce do ostatecznego opuszczenia. Przynajmniej na dziś.

Podążyłam moją tradycyjną drogą, biegnącą przez cały parking.

Nieznane mi auto wjechało na pusty teren odznaczony dziesiątkami miejsc parkingowych. Przyspieszył tuż przy wjeździe na zadbany asfalt. Opony czarnego, lśniącego Nissana zapiszczały, a czarny dym unoszący się za samochodem rozwiał delikatny wiatr.

Kierowca wykonał jedno... dwa... trzy... trzy kółka wokół własnej osi, po czym z prędkością na jaką sama bym się nie zdecydowała podjechał tuż przed moje koniuszki palców u stóp. Ale ja nie ruszyłam się o milimetr.

Podeszłam do okna kierowcy, które było lekko zaciemnione, ale widziałam przez nie twarz, której widzieć nie chciałam.

Szyba powoli opadała, ukazując uśmiechniętego Tate'a z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. W tle grała piosenka ,, Ridin' ".

Długo ćwiczyłeś takie niesamowite, zapierające dech w piersi wejście? – zapytałam ironicznie.

,,Całe życie" – odpowiedział pewny siebie.

Pasażer z przodu przechylił się w stronę Tate'a.

– Wsiadaj do auta – odparł Vincent.

Mruknęłam niechętnie.

– Możecie przestać mnie nękać? – zapytałam błagalnie. – Trujecie mi dupę drugi raz w tym tygodniu.

– Jeśli przywleczesz martwe ciało burmistrza do moich drzwi, możemy odpuścić ci jeszcze dzisiaj – odgryzł się z uśmiechem.

– Vincent, nie mów tak, bo ona naprawdę to zrobi – ostrzegł Reid siedzący z tyłu, ledwo opanowując swój rozbawiony ton.

– Dziękuję za docenienie mojego talentu.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz