13. Wyprawa na księżyc.

9.2K 392 156
                                    

Weszłam chwiejnym krokiem do mieszkania. Jedną ręką próbowałam zamknąć drzwi, jednak w takim stanie wymagało to użycia dwóch, przez co butelka z tequilą musiała chwilę postać na małej komodzie.

Tak bardzo tłukłam się z pękiem kluczy, że nawet głusi obudziliby się przez te odgłosy. Podreptałam do swojego pokoju, zrzucając po drodze wysokie szpilki, które trzymały się na moich nogach dwa pełne dni, i półtora nocy. Tak samo jak smutna, czarna sukienka. I makijaż. I praktycznie wszystko, lecz z dodatkiem czterech milionów, czyli całego majątku mojej matki.

Dlatego kupiłam na lotnisku, choć wiedziałam że przepłacę, najdroższy alkohol, i wypiłam połowę złotego trunku w drodze do mieszkania. Byłam załamana tym, że kiedy nie miałam nic, czułam się swobodna, a teraz miałam wszystko, czując się jak więzień.

Te pieniądze były brudne. Obrzydliwie brudne, zyskane z tych wszystkich obrzydliwych finansów. Pochodziły z tego, że sto tancerek wiło się wokół rury, a czasem nawet zamykały się z sekretnym pokoju.

Tequila po raz kolejny trafiła do mojego przełyku, powodując falę ciepła mojemu i tak rozgrzanemu organizmowi. Była ochydna, wręcz wypalała mi wnętrzności, ale przynajmniej myślałam o tym, by nie zwymiotować, a nie o tym, że właśnie pozbawiłam pracy prawie dwieście ludzi.

Usiadłam na skraju swojego zimnego łóżka. Było idealnie pościelone, jakbym nigdy tu nie zamieszkała. A może weszłam do złego mieszkania? Odstawiłam butelkę na stolik nocny. Mi chyba wystarczy.

Złapałam się za włosy, delikatnie ciągnąc za ich cebulki. Odtwarzałam każde słowo, każdy oddech który padł w sali, gdzie spadł na mnie cały rodzinny majątek. Te wszystkie oszczerstwa. Różowe kłamstwa mydlące mi oczy.

Zaspany szczeniak podniósł główkę, jednak po dłuższym głaskaniu znów usnął. Nawet nie dałam mu imienia. Poczułam jak coś zaciska się na moim sercu, przez taką drobnostkę, jak bezimienność psa. No bo kto nie daje psu imienia prosto po jego adopcji, a nawet jak w moim przypadku prosto po znalezieniu?

Wyświetlacz telefony zaświecił światłem sięgającym aż do sufitu. Powiadomienie z instagrama, a nad nim godzina za dziesięć dwudziesta czwarta. Westchnęłam, czując fizyczny ból w klatce piersiowej. Pewnego rodzaju ucisk, który nie dawał mi spokoju od chwili, kiedy zdałam sobie sprawę jaka dziś data.

Niezbyt pewnym, i prostym krokiem doszłam do okna, opierając na nim swoją całą ciężkość. Otworzyłam je, wpuszczając do pokoju zimny powiew powietrza, które na chwilę mnie ocudziło. Ulica była spokojna, żadnych ludzi, żadnych rebeliantów. Żadnej Medusy, tylko Charlie wychylająca się z okna. Te nocy byłam sobą, choć tego nie chciałam.

Wyskoczyłam z okna.

Błędem było nie ubranie butów, bo gdy wylądowałam na schodach pożarowych, poczułam kłujące zimno, i wypijający się w moją skórę zardzewiały metal. Umieściłam alkohol pod pachą, i zaczęłam wspinać się na drabinie kierującą na sam dach. Chwilami wahałam się nad upadkiem, ale w ostatniej chwili złapałam równowagę.

Wsparłam się o betonowy dach, wciągając swoje ciało na jego szczyt. Ciężko oddychałam, ale nareszcie mogłam odetchnąć pełną piersią. Z radością patrzyłam na każdą świecącą gwiazdę, z myślą że wszystkie mają cząstkę mojego taty. Niebo wokół mnie też. Ciemna uliczka również. Wszystko, co ukrywało się pod osłoną nocy, przypominało mi mojego tatę.

I to właśnie wokół niego chciałam spędzić swoje urodziny. Zerknęłam na zegarek przyczepiony do własnego nadgarstka. Minuta po północy.

Lekko uniosłam tequilę ku niebu, patrząc w tą samą stronę. Gdy poczułam, że niewidzialny toast z moim ojcem powinien chylić się ku końcu, upiłam łyk gorzkiego alkoholu.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz